Wakacje z duchami
11:00
Gdybym chciał być błahy, napisałbym
felieton o tym, jak to fajnie zabrać piwo w góry. Szkoda stawów w
palcach na klepanie w klawisze, by pisać o oczywistych oczywistościach.
Kocham góry i uwielbiam piwo, więc czy mogę sobie wyobrazić lepsze
połączenie? Zwykle trzeba to piwo, w pocie czoła, uwieraniu odcisków i
skrzypieniu kręgosłupa, wtachać na górę. Czasami bywa jednak tak, że nie
trzeba go wnosić, a można się napić. I dziś będzie o tym. Będzie także o
tym, że ile by tego piwa na górze już nie czekało, zawsze warto zabrać
coś dodatkowo. Pojawią się też tajemnicze duchy.
Wtorek, 10 czerwca. Z nieba, prosto na nasze głowy, leje się czyste złoto sprawiając, że momentami możemy poczuć się jak ukoronowany przez Khala Drogo Viserys T. W taki dzień Jarosław Kret sugeruje pozostanie w domu, a gdy już koniecznie trzeba go opuścić, należy zabrać butelkę wody i nakrycie głowy. Nakrycie głowy? Brak. Butelka wody? Brak. Zapas dobrego piwa? Jest. No to uderzamy na Śnieżkę. My nie zdobędziemy najwyższego szczytu Sudetów (1603 m n.p.m.) w największym upale?
Śnieżka
to oczywiście część Karkonoszy, zwanych niegdyś Górami Olbrzymimi.
Wyrasta o ponad 200 metrów ponad Przełęcz pod Śnieżką. Jej masyw robi
piorunujące wrażenie nagle wychylając się znad Równi, a następnie
dominując krajobraz swoim ogromem. Na szczyt szlakiem
czerwonym prowadzi stara droga oraz zbudowana w 1905 roku przez Risengebirgsverein (Towarzystwo
Karkonoskie) Droga Jubileuszowa, która łagodniej trawersuje zbocze
masywu. Wielka popularność u schyłku XIX wieku i początku XX spowodowała
duży rozwój infrastruktury turystycznej - rzut beretem od szczytu są
Dom Śląski, Strzecha Akademicka, Schronisko Samotnia i czeska Luční Bouda. Na pobliską Kopę prowadzi wyciąg z Karpacza, a na Śnieżkę czeski
wyciąg. Dzięki temu obok spoconych Polaków możemy zobaczyć osobę
narodowości południowej o kulach. Szczyt góry jest znany wszystkim,
nawet gdy całe swoje życie spędzili nad morzem - oczywiście za sprawą
obserwatorium meteorologicznego. Charakterystyczny budynek złożony z
trzech spodków powstał na przełomie lat 60. i 70. XX wieku w miejscu
poniemieckiego obserwatorium o bogatej historii. Warto wspomnieć, że
Śnieżka była narodową górą Prusów (gdy Śląsk był w ich władaniu),
najważniejszą Czechów, którzy jeszcze długo po II WŚ rościli sobie do
niej prawa. Wcześniej, w 1872 roku postawili sobie oni tam budynek
poczty. Dziś poczta wciąż tam jest w postaci ciosanego,
postmodernistycznego klocka z żaluzjami. Okropność. Ciekawostką jest, że
wielu uznaję pocztówkę z 1873 roku z widokiem Śnieżki właśnie za
pierwszą pocztówkę na świecie. W centralnym punkcie szczytu stoi Kaplica
Św. Wawrzyńca, zbudowana w 1681 roku dla cystersów w ramach walki z
pogańskimi kultami. Związane były one z, zamieszkującym te tereny, Liczyrzepą alias Waligóra alias
Pan Jan alias Karkonosz. Zwany jest on także po prostu Duchem Gór. W ramach
kontynuowania dobrych, pogańskich tradycji postanowiliśmy zapoznać Ducha Gór z
Duchem Kraft.
Postanowiliśmy
go przyzwać na dwa zasadnicze sposoby. Najpierw przy pomocy lekkiego
polskiego duszka, wywoływanego na modłę amerykańskich spirytystów, a
następnie przy pomocy ciężkiego kalibru i ofiary z kozła.
Na początek coś lekkiego, na szybko, na zabicie pragnienia. Lager na amerykańskim chmielu miał się do tego nadać idealnie. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że to - w domyśle przyjemnie pachnące piwo - jest strasznie toporne i ostatnie, co można o nim powiedzieć, to "orzeźwiające". American Freestyle Lager w takich warunkach powinien zniknąć w czasie jednego przechylenia szkła, ale tego nie zrobił. Jest to piwo o ekstrakcie 12° plato i przyprawiane na zimno hamerykańcami. Z jednej strony jest lekko wodnisty, z drugiej w miejsce orzeźwiających aromatów jakieś ziołowe przyciężkie nuty. Przeważa w nim słodowość i to nijaka. Stawiam odważną tezę, że w panującym upale lepiej smakował by mi Żywiec. Jestem na nie.
W ramach akcji "im więcej Celsjusza, tym więcej Ballinga", kolejne piwo nie mogło być byle jakie. Zdjęcie wrzucone na FB wywołało niemałe zdziwienie wśród obserwatorów, bo piwo bardzo mocne i ekstraktywne. Nawet przedrostek -eis (lodowy) nie tłumaczy tego szaleństwa... Naszym towarzyszem podróży został bowiem koźlak lodowy czyli Aventinus Eisbock ze stajni Schneider Weisse. Koźlak lodowy to takie przypadkowe odkrycie wynikające z lenistwa mnicha z regionu Kulmbach w Niemczech. Zapomniał on bowiem o beczce koźlaka dubletowego, który na mrozie zamarzł. Konkretnie zamarzła woda, a pozostał koncentrat alkoholowy. Po usunięciu lodu okazało się, że koncentrat koźlaka jest niesamowity. Mnich musiał wypić to za kare, która okazała się bardzo wątpliwa. Aventinus Eisbock to pszeniczne piwo w wersji hard. Powiedzieć, że jest tęgie, to jakby nic nie powiedzieć. Jest mega gęste, można je prawie gryźć. Ma niesamowity aromat - gdy zawiał wiatr, poczuli go wszyscy nasi towarzysze. Są nim rodzynki, śliwki, mocne banany, rum. Smak podobnie mocny, intensywny i piękny. Lekko mleczny, rodzynkowy, z gumą balonową podkreślającą pszeniczny charakter piwa, winnymi (a może nalewkowymi) wiśniami. Piwo przy całej swojej mocy (25,5° blg i 12% alkoholu) jest bardzo gładkie i lekko alkoholowa goryczka jest praktycznie niezauważalna. Piło się świetnie - nawet na ogromnym upale.
Gdy wieje lekki wiaterek, to nawet na ogromnym upale przebywa się miło. No wszystko przychodzi jednak kres. Ze Śnieżki możemy udać się Czarnym Grzbietem na wschód lub z powrotem na zachód. Można zejść do Kotła Łomniczki, albo wybrać jedno z najpiękniejszych miejsc w polskich górach w ogóle - Schronisko Samotnia nad Małym Stawem. To miejsce jest niesamowicie piękne. Można udać się podziwiać niezwykłe formacje skalne - Słoneczniki i Pielgrzymy. Wszystko bardzo blisko. Z Danielem oddzielamy się od głównej grupy, która pragnie chilloutu. My pragniemy piwa. Około pół godziny na wschód od Domu Śląskiego znajduje się czeskie schronisko, a właściwie hotel górski Luční Bouda, a w nim najwyżej położony browar w środkowej Europie - jedyne 1410 m n.p.m. Luční bouda - czyli Szałas na Łące.
To największa bouda w Karkonoszach, a także najstarsza. Akurat trafiliśmy na sytuację, że pewna para chciała obejrzeć dolną salę, w celu wynajęcia ją na imprezę i dzięki temu mogliśmy zobaczyć sprzęt warzelny, który jest tam ustawiony. Sala jest ogromna. Górna sala jest identyczna, ale ciasno zastawiona stolikami. Jest tam chyba z 6 kranów. Czad. Luční bouda proponuje swoje piwa pod marką Parohač, co po naszemu oznacza Rogacz. Nazwa wzięła się od bardzo dużego stada rogaczy, która często pojawia się obok schroniska. Mistrzowskie są logo i etykieta - co te rogacze tu robią? To trzeba zobaczyć.
Piw teoretycznie jest pięć, ale akurat są tylko trzy dostępne. Svetle, polotmave i... UWAGA UWAGA... india pale ale (brakuje tmavego i pszenicznego). Zamówiliśmy svetle i tmave małe na dwóch oraz po jednym IPA i to był strzał w dziesiątkę. O dwóch pierwszych napiszę krótko - totalne zupy warzywne. Wzorce dimetylosiarczku (DMS) z Sèvres. W polotmavym zaskakująco ta kukurydza jest mocniejsza. Absolutnie nie do picia - w Polsce bym się poszarpał o to, ale tam i tak nic nie skumam.
Zupełnie czym innym jest india pale ale. To piwo okazało się być doskonałe. Prawdziwa kwintesencja amerykańskiego (tak by wynikało z aromatów i smaków) india pale ale. Mistrzostwo. Ostatnio tak bardzo smakowało mi Hoppy New Year? Zachęciłem? Ba. Piękna ciemnozłota barwa wpadająca w pomarańcz. Bardzo trwała piana. Intensywny aromat mango i grejpfruta oraz lekki iglasty. Piwo jest bardzo goryczkowe i owocowe. Po prostu przepyszne! Coś, czego bym się nigdy nie spodziewał. Dla tego piwa warto się tam wdrapać.
Choć Luční bouda wpisuje się typ schronisk czeskich z recepcją i kelnerami, a także przytłacza swoim ogromem, to znajdujący się tam browar rekompensuje szok wywołany nieschroniskowym charakterem boudy.
Duch Kraft stoczył tego dnia epicką walkę z Duchem Gór, na koniec obaj zmęczeni usiedli i wypili kilka piw.
Na początek coś lekkiego, na szybko, na zabicie pragnienia. Lager na amerykańskim chmielu miał się do tego nadać idealnie. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że to - w domyśle przyjemnie pachnące piwo - jest strasznie toporne i ostatnie, co można o nim powiedzieć, to "orzeźwiające". American Freestyle Lager w takich warunkach powinien zniknąć w czasie jednego przechylenia szkła, ale tego nie zrobił. Jest to piwo o ekstrakcie 12° plato i przyprawiane na zimno hamerykańcami. Z jednej strony jest lekko wodnisty, z drugiej w miejsce orzeźwiających aromatów jakieś ziołowe przyciężkie nuty. Przeważa w nim słodowość i to nijaka. Stawiam odważną tezę, że w panującym upale lepiej smakował by mi Żywiec. Jestem na nie.
W ramach akcji "im więcej Celsjusza, tym więcej Ballinga", kolejne piwo nie mogło być byle jakie. Zdjęcie wrzucone na FB wywołało niemałe zdziwienie wśród obserwatorów, bo piwo bardzo mocne i ekstraktywne. Nawet przedrostek -eis (lodowy) nie tłumaczy tego szaleństwa... Naszym towarzyszem podróży został bowiem koźlak lodowy czyli Aventinus Eisbock ze stajni Schneider Weisse. Koźlak lodowy to takie przypadkowe odkrycie wynikające z lenistwa mnicha z regionu Kulmbach w Niemczech. Zapomniał on bowiem o beczce koźlaka dubletowego, który na mrozie zamarzł. Konkretnie zamarzła woda, a pozostał koncentrat alkoholowy. Po usunięciu lodu okazało się, że koncentrat koźlaka jest niesamowity. Mnich musiał wypić to za kare, która okazała się bardzo wątpliwa. Aventinus Eisbock to pszeniczne piwo w wersji hard. Powiedzieć, że jest tęgie, to jakby nic nie powiedzieć. Jest mega gęste, można je prawie gryźć. Ma niesamowity aromat - gdy zawiał wiatr, poczuli go wszyscy nasi towarzysze. Są nim rodzynki, śliwki, mocne banany, rum. Smak podobnie mocny, intensywny i piękny. Lekko mleczny, rodzynkowy, z gumą balonową podkreślającą pszeniczny charakter piwa, winnymi (a może nalewkowymi) wiśniami. Piwo przy całej swojej mocy (25,5° blg i 12% alkoholu) jest bardzo gładkie i lekko alkoholowa goryczka jest praktycznie niezauważalna. Piło się świetnie - nawet na ogromnym upale.
Gdy wieje lekki wiaterek, to nawet na ogromnym upale przebywa się miło. No wszystko przychodzi jednak kres. Ze Śnieżki możemy udać się Czarnym Grzbietem na wschód lub z powrotem na zachód. Można zejść do Kotła Łomniczki, albo wybrać jedno z najpiękniejszych miejsc w polskich górach w ogóle - Schronisko Samotnia nad Małym Stawem. To miejsce jest niesamowicie piękne. Można udać się podziwiać niezwykłe formacje skalne - Słoneczniki i Pielgrzymy. Wszystko bardzo blisko. Z Danielem oddzielamy się od głównej grupy, która pragnie chilloutu. My pragniemy piwa. Około pół godziny na wschód od Domu Śląskiego znajduje się czeskie schronisko, a właściwie hotel górski Luční Bouda, a w nim najwyżej położony browar w środkowej Europie - jedyne 1410 m n.p.m. Luční bouda - czyli Szałas na Łące.
To największa bouda w Karkonoszach, a także najstarsza. Akurat trafiliśmy na sytuację, że pewna para chciała obejrzeć dolną salę, w celu wynajęcia ją na imprezę i dzięki temu mogliśmy zobaczyć sprzęt warzelny, który jest tam ustawiony. Sala jest ogromna. Górna sala jest identyczna, ale ciasno zastawiona stolikami. Jest tam chyba z 6 kranów. Czad. Luční bouda proponuje swoje piwa pod marką Parohač, co po naszemu oznacza Rogacz. Nazwa wzięła się od bardzo dużego stada rogaczy, która często pojawia się obok schroniska. Mistrzowskie są logo i etykieta - co te rogacze tu robią? To trzeba zobaczyć.
Piw teoretycznie jest pięć, ale akurat są tylko trzy dostępne. Svetle, polotmave i... UWAGA UWAGA... india pale ale (brakuje tmavego i pszenicznego). Zamówiliśmy svetle i tmave małe na dwóch oraz po jednym IPA i to był strzał w dziesiątkę. O dwóch pierwszych napiszę krótko - totalne zupy warzywne. Wzorce dimetylosiarczku (DMS) z Sèvres. W polotmavym zaskakująco ta kukurydza jest mocniejsza. Absolutnie nie do picia - w Polsce bym się poszarpał o to, ale tam i tak nic nie skumam.
Zupełnie czym innym jest india pale ale. To piwo okazało się być doskonałe. Prawdziwa kwintesencja amerykańskiego (tak by wynikało z aromatów i smaków) india pale ale. Mistrzostwo. Ostatnio tak bardzo smakowało mi Hoppy New Year? Zachęciłem? Ba. Piękna ciemnozłota barwa wpadająca w pomarańcz. Bardzo trwała piana. Intensywny aromat mango i grejpfruta oraz lekki iglasty. Piwo jest bardzo goryczkowe i owocowe. Po prostu przepyszne! Coś, czego bym się nigdy nie spodziewał. Dla tego piwa warto się tam wdrapać.
Choć Luční bouda wpisuje się typ schronisk czeskich z recepcją i kelnerami, a także przytłacza swoim ogromem, to znajdujący się tam browar rekompensuje szok wywołany nieschroniskowym charakterem boudy.
Duch Kraft stoczył tego dnia epicką walkę z Duchem Gór, na koniec obaj zmęczeni usiedli i wypili kilka piw.
8 komentarze
Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło.
Usuń6/10? ;)
Wzorowy wpis podróżniczy!
Usuń16/{[(Pi*4,689754)]-√(284/18)}
Proste obliczenia wskazują na niecałe ok. 1,5.
UsuńAle nie zdawałem matury z matmy;)
No mniej więcej. Ale na 1. Czyli 15/10. Nie mieścisz się w skali ;)
UsuńCałe szczęście,że w tej IPIE(AIPIE?) nie było kalafiora,bo szczerze mówiąc miałem już dość poważne obawy po dwóch pierwszych..Ogólnie to był zajebiście udany dzień-zero zbułowania mimo upału,cudowny koźlak "znad lady" i ta IPA-jak to mawia Sas "pięknie k...a pięknie"było :)Już tęsknię za piwnym/górskim wyjazdem-trza by cośogarnąc jak wrócisz od bratanków:>
OdpowiedzUsuńJeszcze a propos tego loga,to moja matka stwierdziła coś w stylu: O!Dwa Daniele-nic dziwnego,że się tam wdrapałeś-pasowałeś jak ulał:)
Byłem w te wakacje (08.2015)...i piłem piwo :D
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce. Pozdrawiam
Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń