Piwo w sobotę, piwo w niedzielę...
13:59
...ale w jakże innych okolicznościach przyrody. W sobotę po pracy postanowiłem obejrzeć heroiczny, przegrany (tak wtedy zakładałem) bój z mistrzami świata w piłce nożnej o prawo startu w kolejnych mistrzostwach Europy, w knajpie. Wybór padł na Browariat, bo ciągle coś nowego, a poza tym atmosfera na wydarzeniach sportowych jest tam przednia, a ekipa za barem wyśmienita. Z Danielem, który mi towarzyszył w Katowicach, umówiłem się na kolejny dzień na wypad w Beskid Śląski. Tam też Piwnemu Podróżnikowi nie mogło zabraknąć piwa - uff, dobrze że na Mariackiej, na którą poszedłem w piątek po jedno piwo, kupiłem jednak pięć.
Wpis podzieliłem na dwie części (spokojnie, w jednym poście) - jedna to Piwo w sobotę, druga to Piwo w niedzielę. Prosto. Na koniec łyżka dziegciu w wagonie PKP.
Piwo w sobotę
Jakoś nie mam obiekcji, by oglądać moją ulubioną ligę angielską w domu na kompie. Super było by mieć wizję i dźwięk hd, ale to przecież chodzi o emocje przede wszystkim. Czasem dobrze jednak obejrzeć dobre widowisko sportowe nie tylko w normalnej jakości, ale wśród kibiców, gdzie wspólne przeżywanie jest dodatkowym atutem. A jeśli dołożymy do tego dobre piwo, to jest fantastycznie. Browariat jest logicznym wyborem. Chciałem spróbować trzech piw trapistów z Austrii, ale pewien osobnik przekonał mnie, że nieszczególnie warto pić na miejscu, a dobrze by raczej schować w szufladzie i wyciągnąć najwcześniej na święta. Koniec końców nie wypiłem i nie kupiłem, ale co się odwlecze... Jeszcze przed meczem, patrząc na menu i niewiele ryzykując, ustaliliśmy z Danielem, że jak Polska wygra, to kupujemy najdroższe piwo i pijemy na pół. Przyznacie, że niezbyt odważne założenie. Przecież to Niemcy, nigdy z nimi nie wygraliśmy...
Na początek miało być coś łatwego, przyjemnego, a jednocześnie niekoniecznie pils. Może czarny pils? Zdecydowałem się Black Lagera z Camby, który jakoś zawsze był omijany przez me czujne oczy i spragnione gardło. Black Lager to wszak schwarzbier (piwo czarne w dosłownym tłumaczeniu), czyli ciemne piwo dolnej fermentacji nazywane właśnie czarnym pilsem, który to styl szczególną estymą cieszy się w północnej Frankonii i południowej Turyngii. Moim zdaniem jest to fajne piwo, które pozwoli zachęcić ludzi do picia innych piw niż eurolagery. Sam kiedyś bardzo lubiłem sięgać po niemieckie i czeskie schwarze. Black Lager jest taki jak powinien być, lekko przypalany, wytrawny, nieprzesadnie wysycony. Ma bardzo czysty, mocno słodowy profil z nutką gorzkiej czekolady, który jest ładnie złamany lekką goryczą. Spokojnie można by obalić litra.
Zdecydowanie jednak miałem ochotę na coś bardziej wyrazistego i mocniejszego, a na dodatek coś czego nie piłem. Skusiłem się na będącego na kiju jasnego koźlaka Saphir Bock z Browaru Schönramer. Początkowo byłem na nie, ale od połowy szklanki bardzo mi posmakował. Piwo zaskakuje niesamowitą klarownością, której nie powstydziłby się koncernowy pilsener. Piana jest ładna i osadza się na szkle. W zapachu nuta chlebowości przeplata się z lekkim karmelem i jakimś słodkim owocem (ni to winogrona, ni to morela). W smaku jest dosyć pełne, mocno słodowe, słodkie. W posmaku na początku pozostawiało takie dziwne wrażenie kurzu, mało przyjemne. Cały czas zastanawiałem się, czy całkiem solidna gorycz wynika bardziej z 8% alkoholu czy też z chmielowości, która jest całkiem wyraźna, jak na bocka. Dopiero od połowy szklanki zacząłem się nim cieszyć. Spodobała mi się drożdżowość oraz ta owocowa nuta. Nie jestem pewien, czy z tego stylu można wiele wycisnąć, ale Saphir Bock jest całkiem ok. Przeciwnikom piw mocnych odradzam.
Jakoś tak jest, że po wejściu na pewien poziom, nie potrafię zejść poniżej, więc nie byłem w stanie zamówić nic słabszego. Gdy dowiedziałem się, że nowego ośmioprocentowego piwa z Camby nikt jeszcze nie pił, bo się nie odważył, to musiałem spróbować. Opisane jedynie jako Conatus Imperial Ale, a na etykiecie w dodatku nieprawidłowa zawartość alkoholu, ale Internet mówi, że to się na piwach Camby zdarza. Tu ponoć wynika to z faktu, że nowej etykiety jeszcze nie ma, więc naklejono starą, z inną zawartością. A samo piwo? Dla mnie rewelacja. Niesamowita barwa soczystej pomarańczy czy może raczej czerwonego grejpfruta dopełniona jest przepięknym aromatem słodkich owoców egzotycznych (mango) i cytrusów (mandarynka). Pachnie jak najwyższe klasy imperialna ipa. Bardzo słodko i bardzo owocowo. W smaku ta potężna słodycz jest złamana mocną goryczą kojarzącą się chmielem Mandarina Bavaria. Jest lepiej zbalansowane niż niejedna double ipa, którą piłem. Wchodzi jak złoto i cieszy przełyk.
I co się dzieje? Polska nie tylko strzela gola, nie tylko nie traci zaraz kolejnego, ale jeszcze dobija mistrzów świata po świetnej kontrze. Trzeba się szarpnąć na to piwo. Najdroższym (30 zł.) był 100 Stout Porter z londyńskiego Partizana. Piwo to było setną warką tego nowofalowego browaru. Czym jest w praktyce? Pachnie, jak RIS, smakuje jak RIS, zawiera 11,2% alkoholu. Jest to więc po prostu imperialny stout. Jest to bardzo ciemne piwo, ciemno brązowo-brunatne. Pachnie bardzo ładnie i intensywnie - czekolada, wyraźne ciemne owoce, kakałko, jakiś mocny, "drewniany" alkohol. Przy średniej pełni i sporej wytrawności w smaku przewijają się wciąż leśne owoce, karmel, czekolada i daktyle... Piwo jest świetne i bardzo fajnie rozgrzewa. Wprost idealne na tak ważne okazje - piwo ma dopiero 8 miesięcy, więc na pewno będzie jeszcze lepsze.
Piwo w niedzielę
"Hej w góry, w góry, popatrz - już wstaje blady świt". Od świtu bardziej blada była moja twarz, bo wstawanie o nieistniejącej godzinie 5:50, to nie jest coś, co Tomasze lubią. No ale pociąg już o 7, a trzeba zrobić żarcie, ogarnąć się, spakować wszytko (aparat, piwo, mapa, drugie piwo, herbatkę do termosu zrobić - też spakować). Poranny pociąg jest bardzo komfortowy, choć ludzi całkiem sporo, co przy doskonałej pogodzie nie powinno dziwić. Jedziemy do Ustronia, aby wleźć na Czantorię. Wejście na Czantorię od strony Polany jest zajebiście strome. Także cały czas mijamy przystających i odpoczywających ludzi. Aż pozytywnie zaskoczyłem się, że tak wielu zdecydowało się na marsz, skoro można wjechać... Na szczycie oczywiście tabuny ludzi - walą tu bowiem Polacy i Czesi (od swojej strony), jest infrastruktura, wieża widokowa, czeskie schronisko. Miejsce jest bardzo popularne. Nam udaje się znaleźć miejsce i kulturalnie wypić piwo przy stole.
Ja wybrałem piwo, które w założeniu miało mnie orzeźwić i zaskoczyć nowofalowym chmielem. Pils (single hop) Hallertau Mandarina Bavaria z Browaru Gościszewo nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Już tłumaczę dlaczego. Absolutnie nie było nim nut cytrusowych. Po prostu niet. Na sporą goryczkę (IBU 37) składa się ziemistość, trawiastość i ziołowość. Kompozycja ta jest bardzo zamulająca, co przy dużej słodowości tworzy mieszankę, którą niezbyt przyjemnie mi się piło. Zalegająca gorycz nie pomagała. Nie podeszło mi, może miałem pecha.
Wcale nie pomogła mi świadomość, że Daniel trafił gorzej, czego się obaj nie spodziewaliśmy. Jego Żniwa Chmielarzy ze świętochłowickiego Redenu to słodka, ulepkowa masakra, którą autentycznie ciężko było pić. Karmel, karmel, karmel. Chmielarze chyba ostro zapili, bo chmiel chyba z zeszłego sezonu (i źle przechowany). Aromat który się znad piwa unosił przypominał trochę dawno skoszoną trawę. To z pewnością efekt wywołany naszym chmielem. Mało przyjemny. Krótko - zawód.
Idąc w kierunku Soszowa najpierw następuje dosyć strome, pokryte sypkimi kamieniami, zejście, a następnie szlak się wypłaszcza i cieszy widokami. O Soszowie nie będę wspominał, bo to najgorsze schronisko wszech czasów, kiedyś nie przyjęli mnie na nocleg, gdy robiło się ciemno, padał deszcz i zbliżała się burza. Właściciel wszak nie musi przyjmować pojedynczych buców w dziwnym terminie, bo zimą i latem i tak zarobi na wszystko. Wysłałem skargę do PTTK, ale w sumie nie wiem, czy coś to dało. Słabo. Ale ludzi tam dużo, bo jest wyciąg.
My mijamy malowniczy szczyt Soszowa, kierujemy się na Cieślar i kolejny cel degustacyjny - Wielki Stożek. Podejście na Stożek jest kolejnym z cyklu: bardziej stromo się nie da, bo by się odpadało bez asekuracji... Schronisko na Stożku to inna para kaloszy. Tam wszystko jest tip-top. Ludzi też jest sporo, bo też jest wyciąg, ale już bez masakry jak na Czantorii.
Ja tu sobie wypiłem jedno z najlepszych i najbardziej cieszących piw, jakie dane było mi pić (7,95 zł. w sklepie), czyli Schneider Weisse TAP 6 Unser Aventinus (tu go wychwalałem, więc nie będę się powtarzał). Daniel pił coś, co ja piłem dwa dni wcześniej, więc na tym się skupię. Okazja jest dobra, bo sam mu poleciłem. A mowa o piwie Vuelta z Browaru Spirifer. Najgorsze jest to, że nie miałem wtedy karty do aparatu (dzięki Katarzyna!!;) ), więc fociłem łokciem. Piwo jest bardzo mętne i ciemnożółte. Jest to american pale ale i to bardzo fajne. Przede wszystkim ma bardzo intensywny owocowy aromat - główne skrzypce gra słodziutka mandarynka, towarzyszą jej nuty żywiczne i owoce egzotyczne. Piwo jest odpowiednio wysycone, o raczej niskiej pełni, pije się lekko, a gorycz przy tym wydaje się całkiem spora, przy czym mi bardzo odpowiada jej owocowość. Fajnie zbalansowana APA, w sam raz na orzeźwienie w ostatnie ciepłe dni lata. Aha - to piwo jest warzone w czeskim browarze Vyskov.
Na koniec obiecany hejt na Podupczone Linie Kulawe (tu w wydaniu Kolei Śląskich, które i tak funkcjonują bardzo dobrze w moim odczuciu). Mam wrażenie, że tam pracują głąby odporne na wyciąganie wniosków z doświadczeń własnej firmy. Rok temu w długi łikend wracałem z Ustronia - pociąg (jeden skład, nowoczesny, klima itp.) napakowany do granic możliwości - człowiek na człowieku, ja spałem na podłodze siedząc po turecku, budząc się gdy ktoś mnie tyrpał przekraczając me zwłoki (trzeźwe o dziwo). Myślałem "ok, zdarza się, na drugi raz będzie lepiej". Czasy obecne, niedziela, koniec łikendu zapowiadanego jako ostatni tak ładny w roku. Dobrze, że wsiadaliśmy na pierwszej stacji do podstawionego pociągu, bo z relacji pasażerów wiem, że część ludzi już w Ustroniu nie wsiadła do pociągu. Tak, znowu jeden skład na tak bardzo obciążonej trasie (Wisła -> Częstochowa). Ludzi, którzy weszli do wagonu w Pszczynie (tam nastąpiła mała rotacja) byli dodatkowo rozżaleni, bo nie weszli do poprzedniego pociągu, który jechał z Bielska (a prawdopodobnie nawet z Żywca lub Zwardonia - nie dociekałem).
Ja się pytam: ile trzeba mieć wyobraźni, by wiedzieć, że jeden pociąg z gór, to nieco za mało? Odpowiadam: trzeba mieć gówno zamiast mózgu. Plus dla niektórych był na pewno taki, że nie dało się przejść do konduktora, a ten też nie łaził, bo zwyczajnie nie miał jak. A że na większości stacji nie da się już kupić biletów, to zgaduję, że sporo osób po prostu go nie miało. PKP powie, że przecież nie było tyle ludzi, bo sprzedało się mało biletów... Żal. Najgorsze jest to, że to jest rok w rok i tydzień w tydzień.
Piwo w niedzielę
"Hej w góry, w góry, popatrz - już wstaje blady świt". Od świtu bardziej blada była moja twarz, bo wstawanie o nieistniejącej godzinie 5:50, to nie jest coś, co Tomasze lubią. No ale pociąg już o 7, a trzeba zrobić żarcie, ogarnąć się, spakować wszytko (aparat, piwo, mapa, drugie piwo, herbatkę do termosu zrobić - też spakować). Poranny pociąg jest bardzo komfortowy, choć ludzi całkiem sporo, co przy doskonałej pogodzie nie powinno dziwić. Jedziemy do Ustronia, aby wleźć na Czantorię. Wejście na Czantorię od strony Polany jest zajebiście strome. Także cały czas mijamy przystających i odpoczywających ludzi. Aż pozytywnie zaskoczyłem się, że tak wielu zdecydowało się na marsz, skoro można wjechać... Na szczycie oczywiście tabuny ludzi - walą tu bowiem Polacy i Czesi (od swojej strony), jest infrastruktura, wieża widokowa, czeskie schronisko. Miejsce jest bardzo popularne. Nam udaje się znaleźć miejsce i kulturalnie wypić piwo przy stole.
Ja wybrałem piwo, które w założeniu miało mnie orzeźwić i zaskoczyć nowofalowym chmielem. Pils (single hop) Hallertau Mandarina Bavaria z Browaru Gościszewo nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei. Już tłumaczę dlaczego. Absolutnie nie było nim nut cytrusowych. Po prostu niet. Na sporą goryczkę (IBU 37) składa się ziemistość, trawiastość i ziołowość. Kompozycja ta jest bardzo zamulająca, co przy dużej słodowości tworzy mieszankę, którą niezbyt przyjemnie mi się piło. Zalegająca gorycz nie pomagała. Nie podeszło mi, może miałem pecha.
Wcale nie pomogła mi świadomość, że Daniel trafił gorzej, czego się obaj nie spodziewaliśmy. Jego Żniwa Chmielarzy ze świętochłowickiego Redenu to słodka, ulepkowa masakra, którą autentycznie ciężko było pić. Karmel, karmel, karmel. Chmielarze chyba ostro zapili, bo chmiel chyba z zeszłego sezonu (i źle przechowany). Aromat który się znad piwa unosił przypominał trochę dawno skoszoną trawę. To z pewnością efekt wywołany naszym chmielem. Mało przyjemny. Krótko - zawód.
Idąc w kierunku Soszowa najpierw następuje dosyć strome, pokryte sypkimi kamieniami, zejście, a następnie szlak się wypłaszcza i cieszy widokami. O Soszowie nie będę wspominał, bo to najgorsze schronisko wszech czasów, kiedyś nie przyjęli mnie na nocleg, gdy robiło się ciemno, padał deszcz i zbliżała się burza. Właściciel wszak nie musi przyjmować pojedynczych buców w dziwnym terminie, bo zimą i latem i tak zarobi na wszystko. Wysłałem skargę do PTTK, ale w sumie nie wiem, czy coś to dało. Słabo. Ale ludzi tam dużo, bo jest wyciąg.
My mijamy malowniczy szczyt Soszowa, kierujemy się na Cieślar i kolejny cel degustacyjny - Wielki Stożek. Podejście na Stożek jest kolejnym z cyklu: bardziej stromo się nie da, bo by się odpadało bez asekuracji... Schronisko na Stożku to inna para kaloszy. Tam wszystko jest tip-top. Ludzi też jest sporo, bo też jest wyciąg, ale już bez masakry jak na Czantorii.
Ja tu sobie wypiłem jedno z najlepszych i najbardziej cieszących piw, jakie dane było mi pić (7,95 zł. w sklepie), czyli Schneider Weisse TAP 6 Unser Aventinus (tu go wychwalałem, więc nie będę się powtarzał). Daniel pił coś, co ja piłem dwa dni wcześniej, więc na tym się skupię. Okazja jest dobra, bo sam mu poleciłem. A mowa o piwie Vuelta z Browaru Spirifer. Najgorsze jest to, że nie miałem wtedy karty do aparatu (dzięki Katarzyna!!;) ), więc fociłem łokciem. Piwo jest bardzo mętne i ciemnożółte. Jest to american pale ale i to bardzo fajne. Przede wszystkim ma bardzo intensywny owocowy aromat - główne skrzypce gra słodziutka mandarynka, towarzyszą jej nuty żywiczne i owoce egzotyczne. Piwo jest odpowiednio wysycone, o raczej niskiej pełni, pije się lekko, a gorycz przy tym wydaje się całkiem spora, przy czym mi bardzo odpowiada jej owocowość. Fajnie zbalansowana APA, w sam raz na orzeźwienie w ostatnie ciepłe dni lata. Aha - to piwo jest warzone w czeskim browarze Vyskov.
Na koniec obiecany hejt na Podupczone Linie Kulawe (tu w wydaniu Kolei Śląskich, które i tak funkcjonują bardzo dobrze w moim odczuciu). Mam wrażenie, że tam pracują głąby odporne na wyciąganie wniosków z doświadczeń własnej firmy. Rok temu w długi łikend wracałem z Ustronia - pociąg (jeden skład, nowoczesny, klima itp.) napakowany do granic możliwości - człowiek na człowieku, ja spałem na podłodze siedząc po turecku, budząc się gdy ktoś mnie tyrpał przekraczając me zwłoki (trzeźwe o dziwo). Myślałem "ok, zdarza się, na drugi raz będzie lepiej". Czasy obecne, niedziela, koniec łikendu zapowiadanego jako ostatni tak ładny w roku. Dobrze, że wsiadaliśmy na pierwszej stacji do podstawionego pociągu, bo z relacji pasażerów wiem, że część ludzi już w Ustroniu nie wsiadła do pociągu. Tak, znowu jeden skład na tak bardzo obciążonej trasie (Wisła -> Częstochowa). Ludzi, którzy weszli do wagonu w Pszczynie (tam nastąpiła mała rotacja) byli dodatkowo rozżaleni, bo nie weszli do poprzedniego pociągu, który jechał z Bielska (a prawdopodobnie nawet z Żywca lub Zwardonia - nie dociekałem).
Ja się pytam: ile trzeba mieć wyobraźni, by wiedzieć, że jeden pociąg z gór, to nieco za mało? Odpowiadam: trzeba mieć gówno zamiast mózgu. Plus dla niektórych był na pewno taki, że nie dało się przejść do konduktora, a ten też nie łaził, bo zwyczajnie nie miał jak. A że na większości stacji nie da się już kupić biletów, to zgaduję, że sporo osób po prostu go nie miało. PKP powie, że przecież nie było tyle ludzi, bo sprzedało się mało biletów... Żal. Najgorsze jest to, że to jest rok w rok i tydzień w tydzień.
Kocham to piwo! |
6 komentarze
co zrobić jak tu tyle okazji do wypicia piwa ;)
OdpowiedzUsuńSam nie wiem.
UsuńCiekawi mnie,czy jakby w Browariacie zaczęły się pojawiać piwa za np 60-70 zł,czy też tak chętnie będziemy czynić takie założenia;)
OdpowiedzUsuńGeneralnie bardzo udany weekend mimo wpadki z Redenem,a polecona Vuelta faktycznie bardzo dobra,owocowa,słodziutka i znacznie lepiej zbalansowana od Żniw-czasem można Ci jednak zaufać w kwestii piwa :) Trochę mnie jeszcze zastanawia ,czemu zamiast narzekać tu,że nie masz dobrej fotki Vuelty nie zrobiłeś jej na Stozku?
Do następnego ;)
Najzwyczajniej w świecie zapomniałem, że w domu robiłem zdjęcie tym badziewiem. Nie wiem, czy będę w stanie tyle za piwo dać, może jako dostanę podwyżkę lub rzucę robotę i zostanę magiem.
UsuńWiem, że to wpis sprzed wieków, ale mała uwaga.
OdpowiedzUsuńSchronisko na Soszowie nie należy i nigdy nie należało do PTTK.
Ono zawsze było prywatne i nadal takie jest
Pewnie dlatego spotkała mnie taka przygoda. Dobrze, że nowi właściciele są fajni i mają dobre piwo
Usuń