Ursa Maior
10:09
U wrót Bieszczadów, w miejscu gdzie graniczą one z Pogórzem Przemyskim, znajduje się przepięknie zlokalizowany Browar Ursa Maior. Uherce Mineralne to wieś położona na Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, całkiem niedaleko Jeziora Solińskiego. Dla mnie centralnym punktem miejscowości jest Browar Ursa Maior, który jest częścią Centrum Wielkiej Niedźwiedzicy - centrum sztuki, kreatywności i designu. Znajdują się tam sala koncertowa, sklep z rękodzielniczymi pamiątkami z Bieszczadów (Esencja Karpat), galeria i oczywiście browar z wyszynkiem. Miejsce mnie bardzo zaskoczyło i zachwyciło.
Od rozpoczęcia działalności Ursy Maior nie minęły jeszcze dwa lata, a browar zdążył nas rozsmakować w swoim piwie, zniesmaczyć podejściem do krytyki oraz ewidentnymi wadami w piwie, a na koniec zniknąć z radarów miłośników piwa. Czy słusznie?
Sercem browaru jest warzelnia (4 kotły) o wybiciu 35 hektolitrów. Po uwarzeniu piwo można leżakować w jednym z siedmiu 70 hektolitrowych tanków. Cały sprzęt znajduje się za potężnym oknem, które oddziela go od części budynku zwanej Ursa Hall. To tutaj znajduje się wyszynk - sześć genialnie wyglądających kranów, sala koncertowa z niewielką sceną oraz trzypoziomowa galeria.
Całe wnętrze zrobiło na mnie rewelacyjne wrażenie. Surowy beton zestawiony jest z drewnem, obowiązkowymi paletami i błyszczącym chromem. Pomieszczenia są jasno oświetlone, kolorowe i ciepłe. Szczególnie fajnie jest spojrzeć na to wszystko z najwyższego piętra galerii. Sale są dopieszczone do ostatniego szczegółu.
Najważniejsze jest piwo i kto go nam nalewał? Sama współzałożycielka i piwowarka - Agnieszka Łopata. Jak często się zdarza, że sam piwowar nalewa piwo? Raczej rzadko. Piwowarka Aga obsługiwała też sklep z pamiątkami (szczególnie polecam te szklane). Jak już wspomniałem na kranach było sześć piw, ale w sklepie znaleźliśmy kolejne - w butelkach.
Ja zdecydowałem się na próbki trzech piw, a potem jeszcze - zachęcony poczęstunkiem kolegów - wypiłem jedno, bo było super. Po kolei.
Pantokrator to belgijskie india pale ale, które zaskakuje przede wszystkim rzekomo obrazoburczą etykietą. To piękna grafika Ryszarda Kai nawiązująca do jednego z przedstawień Jezusa Chrystusa - właśnie Pantokratora. Dla mnie bomba. Samo piwo jakoś specjalnie mnie nie zachwyciło - wyraźnie skłania się w stronę Belgii, dzięki kwiatowym aromatom. Drożdżowy charakter nie został przykryty niczym amerykańskim i gdybym nie wiedział czego się spodziewać, to nie domyśliłbym się, że chodzi o amerykański chmiel. Piwo jest raczej lekkie, a gorycz w finiszu niewielka.
Deszcz w Cisnej to absolutny klasyk, jedno z piw, którym Ursa rozbiła bank i rozsławiła się. To piwo wędzone, które dwa lata temu było doskonałe, a od tamtego czasu mnie nigdy nie zawiodło. Teraz także nie, wędzonka jest mocna i kojarzy się z kiełbasą i ogniskiem. Okazuje się, że to wciąż świetne piwo. Piłem jeszcze kilka razy w czasie tego pobytu w Bieszczadach i - poza jednym przypadkiem - zawsze było bardzo dobre.
Żar nad Wetliną to brown ale i jedno z piw, z którym nie miałem jeszcze do czynienia. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. W zapachu i smaku dominuje intensywna orzechowość, piwo jest lekko ostre i przebija się palona kawa. Jest raczej treściwie i słodkawo, a gorycz jest niewielka i dobrze się z tym komponuje.
Najbardziej pozytywnym zaskoczeniem był jednak Renegat - to black IPA, która premierowo mnie rozczarowała. Tutaj było już przepysznie i klasycznie. Mocny aromat czekoladowy mieszał się z równie intensywnymi iglakami i cytrusami. W smaku całkiem treściwie, ale i pijalnie - właśnie za sprawą balansu między czekoladową słodowością oraz owocową goryczką. Czad!
Ursa Maior uwarzyła do tej pory 19 piw, a ostatnim jest - jeszcze nie próbowany przeze mnie - Rejwach na Kazimierzu, przygotowany w związku z otwarciem przysiółka Ursy (Ursa Maior Concept Store & Pub) w Krakowie - właśnie na Kazimierzu, na Placu Wolnica 10.
Browar Ursa Maior to absolutny punkt obowiązkowy każdej wycieczki w Bieszczady. Nie ma co omijać, trzeba jechać.
Do Ursy mam raczej daleko. Choć sięgająca do Rzeszowa autostrada A4 znacznie ułatwiła wyjazd w Bieszczady, to ostatnio byłem tam trzy lata temu. Przez ten czas nie słyszałem o browarze z Uherzec Mineralnych nic dobrego. Ale żeby być uczciwym, to złego też było bardzo niewiele. Browar przestał istnieć w świadomości miłośników lepszego piwa. Po części jest to spowodowane swoistym odium po kilku(nastu) nieudanych piwach, które trafiały do sprzedaży w całej Polsce oraz specyficznej reakcji browaru na głosy dotyczące jakości piwa. Nawet to, że browar ostatecznie za swoje słowa przepraszał, nie zmieniło tego postrzegania. Z jednej strony ludzie w mniejszym stopniu poszukiwali tych piw, a z drugiej sam browar - mimo że wcale niemały - przestał celować w gusta i potrzeby geeków - najbardziej wybrednej i świadomej grupy piwoszy, a zaczął jeszcze bardziej intensywnie sprzedawać piwo "wokół komina".
Jeszcze jakiś czas temu myślałem, że wszystko co złe o browarze to tylko zaszłości i podszepty innych szatanów. No ale dostałem paczkę z sześcioma piwami i - łagodnie mówiąc - nie zachwyciły mnie (znajdziecie sobie wpis klikając na tag Ursa Maior pod tekstem). Po raz kolejny dostałem potwierdzenie, że piwa bardzo źle znoszą wszelki transport. O ile pite na miejscu smakują dobrze, to w domowych pieleszach było źle. Do tego dochodzą jeszcze nieliczne (ale jednak) głosy, że właściciele nie są szczególnie otwarci na nowe relacje i niekoniecznie sympatyczni. Sprawia to wrażenie oblężonej twierdzy i browaru, który nie ma się czym pochwalić.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy spotkałem się z piwami Ursy w Bieszczadach i gdy pojechałem do browaru. Ten tętni życiem. Trafiam na warzenie, wycieczkę zaplanowaną na popołudniową godzinę i dużo ludzi kręcących się po browarze, galerii, sklepiku i siedzących przed parasolkami. Browar wciąż wygląda fantastycznie, a zmiany widać gołym okiem. Legendą dosłownie i w przenośni obrasta tamtejszy trawnik, który z powodów proekologicznych nie jest koszony. Zaangażowanie właścicieli w akcje charytatywne, wspieranie organizacji pomocowych, działania ekologiczne i inne lokalne jest widoczne gołym okiem. Sklepik to już nie kilka rzeczy na krzyż, ale prawdziwa manufaktura. Znajdziecie tam oczywiście piwo, ale też szkło, ceramikę, gadżety, powidła, cukierki, syropy, plakaty... Ogólnie rękodzieło, hendmejdy i inne takie. Na kranach w browarze kilka piw, w butelkach dużo więcej. Tylko ceny mogłyby być niższe z uwagi na to, że to sam browar sprzedaje.
Najważniejszy jednak jest smak, a temu nie można wiele zarzucić. Jedno ciekawsze, drugie mniej, ale... żadnych DMSów, żadnych utlenień, dziwnych tematów, niedobrych kwasów. Oczywiście gdy na kilku piwach pojawia się przedrostek sour, to zapala mi się lampka ostrzegawcza. Jednak zarówno Dwa Winne Misie (belgian sour ale) jak i Sen Bieszczadnika (belgian wild and sour IPA) nie smakowały jak piwa zepsute. Były ok. Deszcz w Cisnej na bardzo dobrym poziomie, podobnie jak Dziki Kot z Berehów (new belgian IPA).
Czy możemy mieć pretensje, że Ursa nie warzy piw wybitnych i nie stara się konkurować z Artezanem, Rockmillem, Trzema Kumplami? Moim zdaniem porzucenie ścieżki dogadzania beergeekom okazało się strzałem w dziesiątkę. Te piwa są i tak o niebo lepsze i ciekawsze niż koncernowe szczyny. Dzięki temu mamy bardzo fajny browar LOKALNY. Nie musimy ich piwa pić codziennie, ale z radością wrócimy w Bieszczady na kilka dużych.
Browar Ursa Maior to absolutny punkt obowiązkowy każdej wycieczki w Bieszczady. Nie ma co omijać, trzeba jechać.
2018 Powrót do Wielkiej Niedźwiedzicy
Do Ursy mam raczej daleko. Choć sięgająca do Rzeszowa autostrada A4 znacznie ułatwiła wyjazd w Bieszczady, to ostatnio byłem tam trzy lata temu. Przez ten czas nie słyszałem o browarze z Uherzec Mineralnych nic dobrego. Ale żeby być uczciwym, to złego też było bardzo niewiele. Browar przestał istnieć w świadomości miłośników lepszego piwa. Po części jest to spowodowane swoistym odium po kilku(nastu) nieudanych piwach, które trafiały do sprzedaży w całej Polsce oraz specyficznej reakcji browaru na głosy dotyczące jakości piwa. Nawet to, że browar ostatecznie za swoje słowa przepraszał, nie zmieniło tego postrzegania. Z jednej strony ludzie w mniejszym stopniu poszukiwali tych piw, a z drugiej sam browar - mimo że wcale niemały - przestał celować w gusta i potrzeby geeków - najbardziej wybrednej i świadomej grupy piwoszy, a zaczął jeszcze bardziej intensywnie sprzedawać piwo "wokół komina".
Jeszcze jakiś czas temu myślałem, że wszystko co złe o browarze to tylko zaszłości i podszepty innych szatanów. No ale dostałem paczkę z sześcioma piwami i - łagodnie mówiąc - nie zachwyciły mnie (znajdziecie sobie wpis klikając na tag Ursa Maior pod tekstem). Po raz kolejny dostałem potwierdzenie, że piwa bardzo źle znoszą wszelki transport. O ile pite na miejscu smakują dobrze, to w domowych pieleszach było źle. Do tego dochodzą jeszcze nieliczne (ale jednak) głosy, że właściciele nie są szczególnie otwarci na nowe relacje i niekoniecznie sympatyczni. Sprawia to wrażenie oblężonej twierdzy i browaru, który nie ma się czym pochwalić.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy spotkałem się z piwami Ursy w Bieszczadach i gdy pojechałem do browaru. Ten tętni życiem. Trafiam na warzenie, wycieczkę zaplanowaną na popołudniową godzinę i dużo ludzi kręcących się po browarze, galerii, sklepiku i siedzących przed parasolkami. Browar wciąż wygląda fantastycznie, a zmiany widać gołym okiem. Legendą dosłownie i w przenośni obrasta tamtejszy trawnik, który z powodów proekologicznych nie jest koszony. Zaangażowanie właścicieli w akcje charytatywne, wspieranie organizacji pomocowych, działania ekologiczne i inne lokalne jest widoczne gołym okiem. Sklepik to już nie kilka rzeczy na krzyż, ale prawdziwa manufaktura. Znajdziecie tam oczywiście piwo, ale też szkło, ceramikę, gadżety, powidła, cukierki, syropy, plakaty... Ogólnie rękodzieło, hendmejdy i inne takie. Na kranach w browarze kilka piw, w butelkach dużo więcej. Tylko ceny mogłyby być niższe z uwagi na to, że to sam browar sprzedaje.
Najważniejszy jednak jest smak, a temu nie można wiele zarzucić. Jedno ciekawsze, drugie mniej, ale... żadnych DMSów, żadnych utlenień, dziwnych tematów, niedobrych kwasów. Oczywiście gdy na kilku piwach pojawia się przedrostek sour, to zapala mi się lampka ostrzegawcza. Jednak zarówno Dwa Winne Misie (belgian sour ale) jak i Sen Bieszczadnika (belgian wild and sour IPA) nie smakowały jak piwa zepsute. Były ok. Deszcz w Cisnej na bardzo dobrym poziomie, podobnie jak Dziki Kot z Berehów (new belgian IPA).
Czy możemy mieć pretensje, że Ursa nie warzy piw wybitnych i nie stara się konkurować z Artezanem, Rockmillem, Trzema Kumplami? Moim zdaniem porzucenie ścieżki dogadzania beergeekom okazało się strzałem w dziesiątkę. Te piwa są i tak o niebo lepsze i ciekawsze niż koncernowe szczyny. Dzięki temu mamy bardzo fajny browar LOKALNY. Nie musimy ich piwa pić codziennie, ale z radością wrócimy w Bieszczady na kilka dużych.
2 komentarze
"a gorycz w finiszy niewielka." finiszu? :)
OdpowiedzUsuń"iglakami o cytrusami." - też mała literówka...
Kiedy wpis o drodze nazad i bigosie? Chyba że coś przegapiłem :)
Dziękuję Pawle, przeoczyłem;)
OdpowiedzUsuńJa bigosu nie pamiętam, ale tak czasem mam, że nie pamiętam. Widzisz - tematów jest sporo, a opisywanie knajpki na prowincji nie jest priorytetem. Pewnie się doczeka ;)