Dysonans poznawczy
08:00
Dzisiejszy wpis o górskiej wycieczce poświęcony będzie dysonansowi poznawczemu. Dysonans poznawczy to uczucie, które pojawia się, gdy posiadamy dwa sprzeczne ze sobą wyobrażenia, sądy, przekonania. W przypadku piwa o dysonansie poznawczym mogliśmy mówić kupując jedno z najładniej wydanych polskich piw - Porter Jubileuszowy z Cieszyna. Dopracowana receptura, użycie śliwki, piękna butelka, opakowanie w postaci tuby. Wielkie oczekiwania zderzyły się z rzeczywistością jak limuzyny rządowe ze wszystkim. Cena diametralnie odbiegała od oczekiwań piwoszy i nie uzasadniała jej jakość samego piwa. Na czym może polegać dysonans poznawczy w górach?
Może się pojawić, gdy w najpiękniejszym miejscu pojawia się mgła, która skutecznie zasłania wszelkie widoki, gdy przychodzi burza z gradobiciem na stromym i satysfakcjonującym tatrzańskim podejściu, gdy okazuje się, że w wymarzonym schronisku nie ma miejsc do spania, a weekend miast słoneczny jest dżdżysty, wilgotny, wietrzny i zimny. Gdy trasa jest znakomita, warunki świetne, przejrzystość powietrza doskonała, świeci słońce, jest ciepło i wiosennie, mimo zimowego entourage, jeszcze tylko jedna rzecz może się nie udać. Walcie się Prawa Murphy'ego!
Wstępny plan był delikatnie inny. Zakładał dojazd do Przełęczy Salmopolskiej i wejście na Malinowską Skałę, a następnie na Skrzyczne i powrót do auta tą samą drogą. Miał dwa minusy - po pierwsze szedłem już tak nie raz, a po drugie trzeba by było wrócić po własnych śladach. Zdecydowanie bardziej ciekawe są w górach kółka i gdy o tym myślałem, mój wzrok przesunął się na wschód. W małej wiosce Ostre już kiedyś byłem i nawet był o tym wpis (klik!), przy okazji wchodzenia na Skrzyczne. Tym razem było trochę inaczej, ale obie góry z pierwotnego założenia odwiedziliśmy.
Zaczęliśmy marsz początkowo praktycznie płaskim szlakiem przez Dolinę Zimnika. Refleksy słoneczne tańczyły na rwących, spływających z topniejących zboczy potokach i skrzyły się na zmrożonym śniegu. Wszechobecna biel praktycznie oślepiała i kontrastowała z doskonałym błękitem nieba. Wycinka drzew jest tu wciąż intensywna. Okoliczne góry na skutek chorób zostały ogołocone z drzew. Plus dla turystów jest taki, że dzięki temu otwierają się wspaniałe widoki. Gdy tylko szlak zaczyna się wspinać w kierunku grani pomiędzy Baranią Górą a Skrzycznem, zmęczonym nam odsłaniają się kolejne pasma i szczyty. Największe wrażenie robią Babia Góra, Pilsko, Mała Fatra ze skalistym Rozsutcem oraz widoczne w oddali Tatry.
Przed nami w oddali dwie sylwetki, za nami nikogo. I tak przez trzy godziny. Żywej duszy. Po opuszczeniu wioski w zasięgu wzroku nie ma także żadnych zabudowań, chatek i nic, co wskazywałoby na obecność człowieka. To przyjemna rzadkość w mocno zaludnionym Beskidzie Śląskim. Choć czuć powiewy wiosny, to zima w górach ma się całkiem nieźle. Idziemy więc najpierw po świeżym śnieżku, potem pod nim pojawia się lód, następnie nogi zapadają się do kolan pod częściowo rozmrożonym śniegiem, by ostatecznie wdepnąć w płynący szlakiem strumień. Na nudę nie mogliśmy narzekać.
Malinowska Skała to bardzo przyjemna góra właśnie na grani pomiędzy Baranią a Skrzycznem. 1152 m.n.p.m. to na tyle dużo, że widok jest rozległy. Kilkumetrowa skała na samym szczycie dodaje górze uroku i jest świetnym miejscem na piknik i spożycie piwa. Już godzinę wcześniej marzyłem, by na niej zasiąść, ugryźć czekoladę i napić się pysznego piwa, które oczywiście miałem zabezpieczone w plecaku. Kiedy jestem w górach, to aparat mam zwykle pod ręką, zawieszony przez szyję, a jego miejsce w futerale zajmuje szkło na piwo. Butelka była w mięciutkiej komorze, której przeznaczenie jest pewnie inne. Choć wieje wiatr, to - za sprawą dziwnych zawirowań - właśnie na samym szczycie jest bezwietrznie. Słońce wciąż oślepia, a w tle górują najwyższe szczyty Beskidu Żywieckiego, jak i sama Kotlina Żywiecka. Mały pokal już stoi przygotowany do zdjęcia, aparat leży obok nogi, a tuż obok kładę zabrane piwo. Od pół roku przeterminowaną Widawę Smoked Baltic Porter (bourbon barrel aged). Specjalnie dla niej w zmarzniętym śniegu wykuwam piętą bezpieczną miejscówkę i chwilowo kładę ogarniając wszystko wokół siebie. Nagle butelka odjeżdża ze swego miejsca.
Czas zaiste jest relatywny. Butelka z łoskotem przeskakuje kilka progów zmierzając ku nieuchronnemu końcowi, patrzę na nią otępiały zastanawiając się, czy to prawda. Nagle flaszka znika w rozpadlinie. Po trwającym wieczność oczekiwaniu rozbija się z potężnym hukiem. Dokoła roznosi się wspaniały aromat wędzonej szynki i wiśni w czekoladzie. Lizanie śniegu nie daje żadnej satysfakcji, szczególnie, że pełno jest w nim niebezpiecznych kawałków szkła. Oczywiście zbieram śmieci, ale całe piwo wylało się na skałę i śnieg. Niewiele brakowało, a mogło spaść właśnie na niego. Mogę się łudzić, że miało szansę. Spotkania ze skałą nie było jednak w stanie przetrwać. Tragedia. Jedyne piwo, które wziąłem w góry leży strzaskane. Jeśli coś było w stanie zepsuć ten piękny dzień, to tylko to. Prawo Murphego.
W dalszej drodze przy życiu trzyma mnie tylko obietnica jedzenia w schronisku na Skrzycznem. Pokonujemy więc Kopę Skrzyczeńską i kierujemy się przez Małe Skrzyczne na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Szlak biegnący granią dostarcza wspaniałych wrażeń wizualnych. Na wschodzie Beskid Mały, na zachodzie Beskid Śląsko-Morawski. Czasem przemykają narciarze, tafia się szalony rowerzysta, a my po godzinie z hakiem docieramy do Schroniska PTTK na Skrzycznem. Bigos i placki z gulaszem są boskie i stosunkowo niedrogie. Rekompensują mi piwną stratę. Trochę. Zupełnie nie nadąża za nimi ciemny Opat z Broumova. Zejście jest ciekawe, choć końcówka ekstremalnie śliska. Ukazuje mi się jeszcze jeden ładny widok.
Browar Żywiec robi wrażenie swoim ogromem, a nieopodal wybuduje się Browar Pinta - na prawo od widocznych hal przemysłowych. W tle masywna Babia Góra.
Wycieczka była rewelacyjna i gorąco polecam to kółko wszystkim miłośnikom turystyki piwnej. Fajnych miejsc do wypicia piwa jest aż nadto. Dobra rada, zabezpieczajcie swoje piwo. Mnie zdarzyło się to po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni. Bądźcie ostrzeżeni i czujni!
Zaczęliśmy marsz początkowo praktycznie płaskim szlakiem przez Dolinę Zimnika. Refleksy słoneczne tańczyły na rwących, spływających z topniejących zboczy potokach i skrzyły się na zmrożonym śniegu. Wszechobecna biel praktycznie oślepiała i kontrastowała z doskonałym błękitem nieba. Wycinka drzew jest tu wciąż intensywna. Okoliczne góry na skutek chorób zostały ogołocone z drzew. Plus dla turystów jest taki, że dzięki temu otwierają się wspaniałe widoki. Gdy tylko szlak zaczyna się wspinać w kierunku grani pomiędzy Baranią Górą a Skrzycznem, zmęczonym nam odsłaniają się kolejne pasma i szczyty. Największe wrażenie robią Babia Góra, Pilsko, Mała Fatra ze skalistym Rozsutcem oraz widoczne w oddali Tatry.
Przed nami w oddali dwie sylwetki, za nami nikogo. I tak przez trzy godziny. Żywej duszy. Po opuszczeniu wioski w zasięgu wzroku nie ma także żadnych zabudowań, chatek i nic, co wskazywałoby na obecność człowieka. To przyjemna rzadkość w mocno zaludnionym Beskidzie Śląskim. Choć czuć powiewy wiosny, to zima w górach ma się całkiem nieźle. Idziemy więc najpierw po świeżym śnieżku, potem pod nim pojawia się lód, następnie nogi zapadają się do kolan pod częściowo rozmrożonym śniegiem, by ostatecznie wdepnąć w płynący szlakiem strumień. Na nudę nie mogliśmy narzekać.
Malinowska Skała to bardzo przyjemna góra właśnie na grani pomiędzy Baranią a Skrzycznem. 1152 m.n.p.m. to na tyle dużo, że widok jest rozległy. Kilkumetrowa skała na samym szczycie dodaje górze uroku i jest świetnym miejscem na piknik i spożycie piwa. Już godzinę wcześniej marzyłem, by na niej zasiąść, ugryźć czekoladę i napić się pysznego piwa, które oczywiście miałem zabezpieczone w plecaku. Kiedy jestem w górach, to aparat mam zwykle pod ręką, zawieszony przez szyję, a jego miejsce w futerale zajmuje szkło na piwo. Butelka była w mięciutkiej komorze, której przeznaczenie jest pewnie inne. Choć wieje wiatr, to - za sprawą dziwnych zawirowań - właśnie na samym szczycie jest bezwietrznie. Słońce wciąż oślepia, a w tle górują najwyższe szczyty Beskidu Żywieckiego, jak i sama Kotlina Żywiecka. Mały pokal już stoi przygotowany do zdjęcia, aparat leży obok nogi, a tuż obok kładę zabrane piwo. Od pół roku przeterminowaną Widawę Smoked Baltic Porter (bourbon barrel aged). Specjalnie dla niej w zmarzniętym śniegu wykuwam piętą bezpieczną miejscówkę i chwilowo kładę ogarniając wszystko wokół siebie. Nagle butelka odjeżdża ze swego miejsca.
Czas zaiste jest relatywny. Butelka z łoskotem przeskakuje kilka progów zmierzając ku nieuchronnemu końcowi, patrzę na nią otępiały zastanawiając się, czy to prawda. Nagle flaszka znika w rozpadlinie. Po trwającym wieczność oczekiwaniu rozbija się z potężnym hukiem. Dokoła roznosi się wspaniały aromat wędzonej szynki i wiśni w czekoladzie. Lizanie śniegu nie daje żadnej satysfakcji, szczególnie, że pełno jest w nim niebezpiecznych kawałków szkła. Oczywiście zbieram śmieci, ale całe piwo wylało się na skałę i śnieg. Niewiele brakowało, a mogło spaść właśnie na niego. Mogę się łudzić, że miało szansę. Spotkania ze skałą nie było jednak w stanie przetrwać. Tragedia. Jedyne piwo, które wziąłem w góry leży strzaskane. Jeśli coś było w stanie zepsuć ten piękny dzień, to tylko to. Prawo Murphego.
W dalszej drodze przy życiu trzyma mnie tylko obietnica jedzenia w schronisku na Skrzycznem. Pokonujemy więc Kopę Skrzyczeńską i kierujemy się przez Małe Skrzyczne na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Szlak biegnący granią dostarcza wspaniałych wrażeń wizualnych. Na wschodzie Beskid Mały, na zachodzie Beskid Śląsko-Morawski. Czasem przemykają narciarze, tafia się szalony rowerzysta, a my po godzinie z hakiem docieramy do Schroniska PTTK na Skrzycznem. Bigos i placki z gulaszem są boskie i stosunkowo niedrogie. Rekompensują mi piwną stratę. Trochę. Zupełnie nie nadąża za nimi ciemny Opat z Broumova. Zejście jest ciekawe, choć końcówka ekstremalnie śliska. Ukazuje mi się jeszcze jeden ładny widok.
Browar Żywiec robi wrażenie swoim ogromem, a nieopodal wybuduje się Browar Pinta - na prawo od widocznych hal przemysłowych. W tle masywna Babia Góra.
Wycieczka była rewelacyjna i gorąco polecam to kółko wszystkim miłośnikom turystyki piwnej. Fajnych miejsc do wypicia piwa jest aż nadto. Dobra rada, zabezpieczajcie swoje piwo. Mnie zdarzyło się to po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni. Bądźcie ostrzeżeni i czujni!
2 komentarze
Kondolencje! Straszne rzeczy się dzieją w górach gdy człowiek jest nieostrożny.
OdpowiedzUsuńKiedyś na Śnieżce zasiedliśmy z żoną obok tego okropnego betonowego czegoś, na ławeczce. Otworzyłem jej jakieś belgijskie piwo (Satyr z Olimpu?), podałem, a sam zabrałem się za Berserkera z KingPina. Czułem jak w zwolnionym tempie otwarta butelka, którą trzymałem za szyjkę, ucieka mi z rąk. Nic nie byłem w stanie zrobić! Nie spadła z dużej wysokości, ale stuknęła o ziemie na tyle skutecznie, że właściwie w całości piwo wypłynęło na zewnątrz. Zostały mi dwa odgazowane łyki :(
do tej pory budzę się z krzykiem na wspomnienie tej straty.
Ja też się już nie wysypiam. Dzięki za wsparcie;)
UsuńJa lubię to betonowe coś. Czeska poczta na szczycie jest za to kuriozum.