Ustroński szlak piwny
16:00
Weekendowa pogoda wyjątkowo zapraszała do spędzenia czasu na łonie (oczywiście) natury, a gdy dowiedziałem się, iż na Polanie pod Czantorią odbędzie się Święto Piwa, nie miałem wątpliwości, gdzie skieruję swoje kroki w niedzielę. Czantoria to nie jest raczej moja Mekka, dla osób chodzących po górach jest za niska i zbyt tłoczna, ale przeważyło piwo, tym bardziej że od całkiem niedawna działa w Ustroniu browar w Karczmie Wrzos - kolejny punkt obowiązkowy. A jest jeszcze czeskie schronisko poniżej szczytu Czantorii. Klimatyzowany pociąg z Sosnowca do Ustronia, to to, co Tomki lubią najbardziej. Dziewczyna, termos, Stephen King. Dwie godziny pękają jak kwadrans.
A jak było na miejscu? Czego spróbowałem i z jakim efektem?
Czantoria jest niska, szlak krótki, ale stromy. Mozolny wspin został "nagrodzony" możliwością napicia się wielu różnych "piw" spod znaku Tyskiego. Jako że się tego spodziewałem, zawód nie był duży. Napiłem się więc ichniego cydru, który był nawet przyjemny, ale to nie moje klimaty. Masakryczne ilości ludzi nakazały szybko uciekać na szczyt, tuż za którym jest czeskie schronisko, a więc i czeskie piwo.
Lanych piw było pięć, PIĘĆ, więc wszystkie nasze schroniska mogą w tym momencie zapaść się ze wstydu pod góry, na których stoją. Były więc trzy jasne (już nie wiem jakie, ale popularne), Kozel czarny oraz to na co zdecydowałem się ja, bo na nizinach nie mam często ochoty na takie eksperymenty - Černá Hora Borůvka. Jak przystało na capovane ozdobiona była piękną, drobną, białą pianką, która w nieco mniejszej postaci została tam do końca. Samo piwo ma bardzo ciekawy kolor, który wprawił mnie w konsternację, bo za cholerę nie wiedziałem, jak go określić. Raz mieniło się czerwienią, raz błyskało pomarańczem, by następnie pokazać swój róż. Dla mnie to piwo pachniało borówkami, dla Kasi piwem. Obstawałbym przy tych borówkach, całkiem zresztą intensywnych. W smaku delikatnie borówkowo i słodowo. W posmaku pozostaje dosyć mocna i zaskakująca gorycz. Dla mnie bomba, choć obawiam się, że efekt gór maczał w tym paluchy.
Efekt gór to zjawisko, czy też może stan złojenia, zmęczenia i złażenia, gdy zwykle przeciętne piwo urasta do miary najlepszego na świecie. Ja ten efekt dostrzegałem wielokrotnie na Skrzycznem, gdzie tamtejszy Żywiec smakował jak nigdy i jak nigdzie.
Dalsza część spaceru mniej efektowna, bo niebieski szlak do Ustronia Zdroju jest nudny jak flaki z olejem i pozbawiony widoków - plusem za to brak tłuszczy oraz to, że szedłem nim pierwszy raz. Na końcu szlaku znajduje się Karczma Wrzos, gdzie od niedawna warzone jest piwo i jest tych piw aż cztery (przynajmniej w tym momencie). Zauważyłem, że przy takiej pogodzie i takim ruchu, a ludzi było straaaasznie dużo, piwo sprzedaje się wyśmienicie. Ludzie wynoszą sześciopaki, mimo że do każdej butelki piwa i tak trzeba doliczyć 5 złotych za szkło (jedno). GROZA! Można się napić Pszenicznego, które od razu skreśliłem, Pils Specjala (mniej nachmielony), Pilsa Premium (bardziej nachmielony) i Koźlaka Ciemnego. Ja zdecydowałem się na dwa ostatnie i to w sumie słabo wydane 19 złotych. Tak, jedno kosztowało 10,- a drugie 9,-.
Moja mina mówi wiele. Konsternacja. Pils nie smakował w ogóle jak pils, a sam właściwie nie wiem jak co. Jakby ktoś do pszenicznego dolał właśnie np. pilsa. Jeśli ten był bardziej chmielowy, to boję się pomyśleć o goryczy tamtego drugiego. Mała pomyłka. Koźlak jest bardzo koźlakowy, mocno karmelowy, ładnie ciemny, mogę się przyczepić jedynie do płytkości i wodnistości, bo od koźlaka wymagam jednak nieco ciała. Sprzęt warzelniczy w środku wygląda wyśmienicie, lecz sama karczma w ten dzień była turystycznym molochem, gdzie piwo jest marnym dodatkiem. Nawet nie było z kim pogadać, bo wszyscy mieli urwanie dupy... Może innym razem.
Ja piwu nie wróżę za dobrze, ale mam nadzieję, że jestem marnym Wróżbitą Tomkiem. Przy takim natężeniu ruchu zupełnie nie warto przejmować się leżakowaniem itp., bo to i tak się sprzeda. Przede mną 4 osoby wzięły koźlaki, co mnie zaskoczyło, bo to piwo kompletnie nie na tę pogodę, przy której buty przyklejają się do asfaltu. A tak się czepiam, bo drogo.
Miłym, przygodowym akcentem był powrót Kolejami Śląskimi, które (jak zwykle) po raz pierwszy wiozły ludzi w wakacyjną niedzielę z gór. Pociąg, pomimo świetnych warunków - klima itp, był tak ze dwa razy zbyt mały. Dwie godziny siedzenia z książką na podłodze to płaskodupie oraz bezsenność. Ale jaka miła perspektywa, gdy przekraczali mnie ludzie;)
Miłym, przygodowym akcentem był powrót Kolejami Śląskimi, które (jak zwykle) po raz pierwszy wiozły ludzi w wakacyjną niedzielę z gór. Pociąg, pomimo świetnych warunków - klima itp, był tak ze dwa razy zbyt mały. Dwie godziny siedzenia z książką na podłodze to płaskodupie oraz bezsenność. Ale jaka miła perspektywa, gdy przekraczali mnie ludzie;)
3 komentarze
Po co Ci Stephen King jak masz Dziewczynę? :P następnym razem wpadnijcie do Cieszyna :)
OdpowiedzUsuńKreślę właśnie wpis o Wrzosie, też mnie nie zachwycił. A ja nie miałem podbijki w postaci efektu z gór ;)
OdpowiedzUsuńNie miałeś jej Kubo we Wrzosie, nie miałeś ostatnio, czy nie miałeś nigdy?:-)
Usuń