Piątkowy wieczór po męczącym tygodniu to idealny czas na wypicie dwóch delikatnych piw. Nie musiałem się długo zastanawiać na co mam ochotę, gdyż w lodówce pustki, a dwa dni temu zagościły w niej dwa - wyszarpane z lodówki na Mariackiej, po epickiej walce porównywalnej z pojedynkiem Gandalfa z Sarumanem - milk stouty. Za kilka dni minie rok, od kiedy opisywałem pierwszy (i do tej pory właściwie jedyny) sweet stout (bo tak są one również określane) na blogu. Był to sweet cow i tu kryje się link do niego.
Zakupiłem sobie więc Herę z Browaru Olimp oraz Milk Stout z Browaru Reden. W dalszej części tekstu nieco o stylu milk stout oraz wrażenie z degustacji obu mlecznych stoutów.
nie mam koncepcji na zdjęcie główne, więc wrzucam intrygujące foto (nie moje /niestety/, nie wiem czyje) |
Zakupiłem sobie więc Herę z Browaru Olimp oraz Milk Stout z Browaru Reden. W dalszej części tekstu nieco o stylu milk stout oraz wrażenie z degustacji obu mlecznych stoutów.