Hej w góry, w góry...

18:00

Lekko ponad tydzień temu Kacper - 1/2 (nie ukrywajmy, ta mniej urodziwa) blogerskiego składu Piwnej Zwrotnicy - poprosił mnie o wskazanie dobrej górskiej trasy, która kończyłaby się w Bielsku Białej, aby tym samym móc odwiedzić tamtejszą Piwnicę Zamkową. Oczywiście sporządzenie takiej trasy nawet z rozmaitymi wariantami (lepsza pogoda/gorsza pogoda, jazda samochodem [bez sensu, bo trzeba kierowcy]/podróż pociągiem) to żaden problem, bo od razu przed oczami zwizualizowały mi się mapy Beskidu Małego oraz Beskidu Śląskiego. Potraktowałem to jako ciekawą możliwość wproszenia się na fajną wycieczkę. Zabrałem Katarzynę i zaprosiłem Marcina, z którym w styczniu warzyłem stout, co miało istotne reperkusje...


Co widzieliśmy? Czym się raczyliśmy? O tym dalej!

Szczęśliwie dobrze znam te tereny, bo moja sfatygowana mapa obraziła się na mnie i nie dała się odnaleźć. Wymyśliłem, że pociąg z Katowic dowiezie nas do Wilkowic-Bystrej, a stamtąd uderzymy na Kozią Górę przysiąść przy Stefance (zdjęcie powyżej), by następnie podreptać ku Szyndzielni. Z okolicy uroczej Stefanki rozpościera się przepiękna panorama Beskidu Żywieckiego, którego kulminacją jest masyw Babiej Góry - doskonale widoczny tego dnia. Schronisko cechuje się tym, że ma genialną infrastrukturę, przygotowaną na tłumy bielszczan, którzy mają tam naprawdę blisko. "Fasolka dla Pani" - rozlegało się z megafonu co jakiś czas. Tego dnia, mimo że pogoda była średnia, było całkiem sporo ludzi. Pogoda średnia, gdyż kłębiły się wysokie chmury, lekko kropiło i ogólnie bardziej sprzyjało to degustacjom niż spacerom. Problem? 

 
Przy Stefance nastąpiła pierwsza degustacja zakupionego w Płazie w Wilkowicach Bojana Black IPA, który - co zaskakujące - okazał się być wreszcie black ipą. To już kolejne podejście niedawno reaktywowanego browaru do tego stylu i tym razem całkiem udane. Butelka zamknięta była też nowym, stylowym kapslem. Czad. Wreszcie jest chmiel w aromacie i to całkiem mocny. Dopiero po chwili przychodzi czas na czekoladę i paloność. Sprawnie to połączone i piło mi się bardzo dobrze. Cena 10 zł. za dwie butelki czyni to piwo bardzo atrakcyjnym na wszelakie imprezy, bo pijalne i intensywne w smaku. Znika bardzo szybko.


Dosyć szybko ruszyliśmy dalej, ale pogoda popsuła mi chęć na dodatkową wizytę w Schronisku na Klimczoku, więc skierowałem wycieczkę wprost na Szyndzielnię, która jak zwykle była oblegana (swoiste połączenie bliskości dużego miasta i kolejki linowej). Tam konsumowaliśmy dalej. Pierwszy poległ 6 Joseph's Street z Pracowni Piwa i to był mój pierwszy kontakt z tym piwem. Dzięki Kacper, że mimo posiadania jedynej sztuki zabrałeś je, bym mógł spróbować! Zaskakujący chmiel w aromacie, czekolada, lekki popiół i zwiększająca się z piciem paloność. Bardzo gładkie to piwo, wręcz aksamitne, z przyjemnym poziomem goryczy. W mojej ocenie całkowicie jednak nie zasłużyło na szum, jaki się się wokół tego piwa zrobił. Ot fajny stout (żytni), no ale nie jest to absolutnie piwo roku. Szczególnie, że kolejne pite przez nas piwo, było po prostu lepsze.


A kolejny był nasz stout w wersji foreign extra i w dodatku w górnej granicy (a nawet ciut za) stylu jeśli chodzi o gęstość i nachmielenie. Bardzo ładna piana i wysoka pełnia, przy sporej paloności, suszonych owocach i goryczy uczyniły go bardzo dobrym stoutem. Charakternym, lekko czekoladowo-kawowym. Aż nie mogę się doczekać jak sobie więcej przywiozę od Marcina. Najgorsze jest to, że trzeba się będzie z wieloma osobami podzielić;) Może i nieładnie tak chwalić swoje piwo, ale co mi tam. Następnie ja polałem jedno piwo belgijskie, którego opis zostawiam na osobną okazję, bowiem całkowicie na to zasługuje zarówno to piwo, jak i jego najbliższa rodzina.

Zejście z Szyndzielni to już chwila moment, szczególnie gdy zew Piwnicy Zamkowej jest tak silny. Szczęśliwie na dole czekał na nas autobus, który ekspresowo zawiózł nas na Plac Chrobrego, przy którym mieście się Zamek Sułkowskich, a w jego piwnicach mekka piwoszy. Przed barem stoi tablica, która dumnie głosi: "9 piw lanych, 130 butelkowych" - nasze wyszukane potrzeby szybko jednak obnażyły liczne braki wśród butelek. Nad barem wita nas cudowna sentencja Masona (foto z lewej). Jak tu się nie cieszyć?
Piwnica Zamkowa składa się z dwóch pomieszczeń. W pierwszym z barem jest nieco jaśniej, jest kilka miejsc siedzących i telewizor, na którym dekorowano Kamila Stocha, a przy poprzedniej wizycie też były skoki. Nad barem wiszą puste butelki - gdy jakaś jest odwrócona, to oznacza że piwa nie ma. Sam kilka obróciłem. Drugie pomieszczenie stylizowane jest na retro i utrzymane w przyjemnym stylu jazzowym. Mnie się taki klimat bardzo podoba. No ale nie przyszliśmy podziwiać tapicerkę na siedziskach ani drewno blatów, jeno pić piwo.
Traf chciał, że był to weekend po tygodniu, gdy Artezan proponował swoje nowe piwa i został jeszcze IPA Tour Powrót do przeszłości. Piwo o mocno bursztynowej barwie z ogromniastą czapą piany prezentowało się godnie. Jest single hop IPA przyprawiane tradycyjnym angielskim chmielem Bramling Cross. I mnie się ten zapach nie podobał. Dominowała dwudniowa skarpeta po aktywnym dniu. Marcin miał podobne odczucie, a nic mu nie mówiłem. W smaku było już przyjemnie, bowiem nie jest to piwo przechmielone, ale ładnie zbalansowane. Fakt, że przyjemne było dla mnie, bo jednak jest to specyficzny smak, z nutami ziemistymi, ziołowymi. W całości nie powala i nie zachęca do drugiej szklanki. Koniecznie chciałem napić się Angielskiego Śniadania, ale z racji jego braku, jak też kilku innych piw, poprosiłem Atak Chmielu, który poniżej pewnego poziomu nie schodzi i to był dobry wybór.

W bezpośrednim pociągu do Sosnowca usnąłem szybko i śniło mi się coś miłego...

Zobacz także

1 komentarze

  1. Piłem ostatnio tego Bojana. Przyznam, że warunki dosyć plenerowe, bez otwieracza i samą zapalniczką miałem problem z otworzeniem. Jakieś mocno zakapslowane dranie.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy