Meantime w Browariacie
12:00
Końcem lutego przez zasyfione wody Rawy do katowickiego Browariatu wprost z Londynu przypłynął Mintaj... tfu Meantime. Nie oznaczało to oczywista, że zaczęły się tam podłe czasy, wręcz przeciwnie nowy browar spod znaku craft, to okazja by rozszerzyć znajomość portfolio tego browaru. Nie mogłem sobie odmówić wizyty, szczególnie że nie wszystko z londyńskiego Meantime piłem, a dotychczasowe doświadczenia pokazują, że warto się nad tymi piwami pochylić.
W Browariacie brytyjskie caski (czyli ichniejsze kegi) gościły po raz pierwszy i właściciele przeżyli popołudniowy szok, gdy tegoż dnia okazało się, że mają one inne gwinty niż nasze i nie da rady ich podłączyć - w sukurs przyszedł ktoś z zaprzyjaźnionej knajpy. Tak czy siak nie udało się podłączyć dwóch beczek, ale ta jedna podłączona rekompensowała wszystko - był to russian imperial stout.
W piątkowy wieczór można spotkać w Katowicach kogoś fajnego, albo to trzeźwy inaczej jegomość przy barze, albo badający teren Docent z żoną, którzy zachwycają się piwami z Camby i Schönramera. Przedstawiłem się grzecznie.
Z obrotu spraw cieszy się zapewne Alastair Hook, założyciel The Meantime Brewing Company Limited. Podobnie jak jego browar daje opór koncernowym szczynom na ternie Londynu, tak teraz autorskie piwa przyczyniają się do rozbuchania ognia pod kotłami warzelnymi piwnej rewolucji w Katowicach.
Lista must drink była długa, ale przeczuwałem, że nie uda się spróbować wszystkich. W połowie listy karta płatnicza zaczęła mnie parzyć - na szczęście, bo nic innego nie mogło mnie do degustacji zniechęcić. Zacząłem delikatnie od Meantime Yakima Red. Nazwa piwa pochodzi od doliny rzeki Yakima w stanie Waszyngton w USA. W tych okolicach uprawia się jabłka, wiśnie oraz 75% amerykańskiej produkcji chmielu. 5 różnych gatunków chmielu z doliny Yakima zostało użyte do stworzenia tego piwa. 4% zawartości alkoholu i głęboka burgundowa barwa skrajnie przejrzystego piwa od razu nastroiły mnie do niego pozytywnie. Zapach to festiwal chmielu - jest trawiaście i owocowo z lekką domieszką iglaków. Za sprawą nut karmelowych na początku dominuje uczucie słodyczy, ale szybko dochodzi bardzo przyjemna i niemęcząca gorycz, która pozostała ze mną do końca. Bardzo gładkie, wręcz oleiste piwo. Spokojnie można je zaliczyć do tych, których wypiłbym osiem i (1) nie znudził się, (2) nie zmęczył się i (3) nie nabzdryngolił się.
Kolejnym piwem była absolutna klasyka londyńskiego browaru czyli Meantime London Stout, tym razem w słusznej, półlitrowej butelce. Już producent przestrzega, że to niekoniecznie klasyczny stout. Drożdże dolnej fermentacji oraz lagerowanie czynią z niego schwarzbiera i to bardzo dobrego. Gdy piękna czerń wypełnia półlitrowy pokal, zamykając go niewielką lecz trwałą warstwą piany, do nosa przedostaje się aromat palonych ziaren kawy, świeżo rozpakowanej tabliczki gorzkiej czekolady a przede wszystkim kakao. W smaku jest obecna przede wszystkim intensywna paloność, ale także lekki goryczka chmielowa. Lekka kwaskowość, która pojawia się w trakcie picia kojarzy się z espresso i bardzo mi tu odpowiada. Takie to niczym nie zachwycające, ale też nadające się do wieczornego spożywania piwo. Bardzo dobre.
Meantime Russian Imperial Stout to ukoronowanie wieczoru i pyszne zwieńczenie tygodnia. Piwo piw. Troszkę różni się od dotychczas pitych przeze mnie RISów, co mogłem doskonale sprawdzić i porónać, ponieważ Daniel zamówił sobie również RISa, tyle że z Camby. Danielowy imperial był znacznie bogatszy w smaki i posmaki, znacznie w smaku mocniejszy, dosadny, charakterny. Mój natomiast również mocny, ale przy tym poukładany, posegregowany, podopieszczany, poupłaszczany i przewidywalny, ale znacznie bardziej pijalny. Wypicie imperialnego stoutu o zawartości 8,5% alkoholu nie spowodowało wywrócenia na lewą stronę kubków smakowych. Zachwyciłem się pełnią smaku i jestem pewien, że wypiłbym spokojnie jeszcze takie dwa. Alkohol jest zupełnie niewyczuwalny ani w aromacie, gdzie dominuje połączenie czekolady, mocnej paloności oraz kawy, ani w smaki, gdzie do tego wspaniałego trio dołącza jeszcze lekki karmel. Piwo jest mocno wytrawne, pełne w smaku, gładkie i smakuje pysznie. Moc.
Pozostaje wybrać się do Browariatu na dalsze degustacje londyńskich piw. Choćby z okazji 15 lecia Browaru Meantime.
A tu poprzedni wpis o Meantime i ich India Pale Ale.
Z obrotu spraw cieszy się zapewne Alastair Hook, założyciel The Meantime Brewing Company Limited. Podobnie jak jego browar daje opór koncernowym szczynom na ternie Londynu, tak teraz autorskie piwa przyczyniają się do rozbuchania ognia pod kotłami warzelnymi piwnej rewolucji w Katowicach.
Lista must drink była długa, ale przeczuwałem, że nie uda się spróbować wszystkich. W połowie listy karta płatnicza zaczęła mnie parzyć - na szczęście, bo nic innego nie mogło mnie do degustacji zniechęcić. Zacząłem delikatnie od Meantime Yakima Red. Nazwa piwa pochodzi od doliny rzeki Yakima w stanie Waszyngton w USA. W tych okolicach uprawia się jabłka, wiśnie oraz 75% amerykańskiej produkcji chmielu. 5 różnych gatunków chmielu z doliny Yakima zostało użyte do stworzenia tego piwa. 4% zawartości alkoholu i głęboka burgundowa barwa skrajnie przejrzystego piwa od razu nastroiły mnie do niego pozytywnie. Zapach to festiwal chmielu - jest trawiaście i owocowo z lekką domieszką iglaków. Za sprawą nut karmelowych na początku dominuje uczucie słodyczy, ale szybko dochodzi bardzo przyjemna i niemęcząca gorycz, która pozostała ze mną do końca. Bardzo gładkie, wręcz oleiste piwo. Spokojnie można je zaliczyć do tych, których wypiłbym osiem i (1) nie znudził się, (2) nie zmęczył się i (3) nie nabzdryngolił się.
Kolejnym piwem była absolutna klasyka londyńskiego browaru czyli Meantime London Stout, tym razem w słusznej, półlitrowej butelce. Już producent przestrzega, że to niekoniecznie klasyczny stout. Drożdże dolnej fermentacji oraz lagerowanie czynią z niego schwarzbiera i to bardzo dobrego. Gdy piękna czerń wypełnia półlitrowy pokal, zamykając go niewielką lecz trwałą warstwą piany, do nosa przedostaje się aromat palonych ziaren kawy, świeżo rozpakowanej tabliczki gorzkiej czekolady a przede wszystkim kakao. W smaku jest obecna przede wszystkim intensywna paloność, ale także lekki goryczka chmielowa. Lekka kwaskowość, która pojawia się w trakcie picia kojarzy się z espresso i bardzo mi tu odpowiada. Takie to niczym nie zachwycające, ale też nadające się do wieczornego spożywania piwo. Bardzo dobre.
Meantime Russian Imperial Stout to ukoronowanie wieczoru i pyszne zwieńczenie tygodnia. Piwo piw. Troszkę różni się od dotychczas pitych przeze mnie RISów, co mogłem doskonale sprawdzić i porónać, ponieważ Daniel zamówił sobie również RISa, tyle że z Camby. Danielowy imperial był znacznie bogatszy w smaki i posmaki, znacznie w smaku mocniejszy, dosadny, charakterny. Mój natomiast również mocny, ale przy tym poukładany, posegregowany, podopieszczany, poupłaszczany i przewidywalny, ale znacznie bardziej pijalny. Wypicie imperialnego stoutu o zawartości 8,5% alkoholu nie spowodowało wywrócenia na lewą stronę kubków smakowych. Zachwyciłem się pełnią smaku i jestem pewien, że wypiłbym spokojnie jeszcze takie dwa. Alkohol jest zupełnie niewyczuwalny ani w aromacie, gdzie dominuje połączenie czekolady, mocnej paloności oraz kawy, ani w smaki, gdzie do tego wspaniałego trio dołącza jeszcze lekki karmel. Piwo jest mocno wytrawne, pełne w smaku, gładkie i smakuje pysznie. Moc.
Pozostaje wybrać się do Browariatu na dalsze degustacje londyńskich piw. Choćby z okazji 15 lecia Browaru Meantime.
A tu poprzedni wpis o Meantime i ich India Pale Ale.
0 komentarze