Sosnowiec to (nie) Katowice
12:00
W poprzedni piątek miało miejsce wydarzenie, które spowodowało u mnie zespół stresu pourazowego. Drażliwość, niemożność zaśnięcia i skoncentrowania się na wykonywanych zadaniach, a przy tym wzmożona czujność towarzyszyły mi z powodu konieczności bycia "trzeźwym i poważnym" w pracy w sobotę do południa. Z tej przyczyny nie mogłem udać się na premierę nowego piwa Lublin to Dublin, które jest owocem współpracy zespołu polskiej Pinty oraz irlandzkiego Carlow. Na otarcie łez wypiłem Grodziskie 2.0 również z Pinty, ale o tym innym razem... Po kręgosłupie spływały mroźne kropelki będące efektem obawy, że gdy pojadę w sobotę po południu do Katowic, to piwa nigdzie już nie będzie.
Sobotnie zajęcia minęły szybko, a my silną ekipą (10 osób) zdecydowaliśmy się na posiedzenie w Namaste, piwo oraz rozgrywkę w grę planszową. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, doskonałym wyborem i wyśmienitym konceptem jednocześnie. Dlaczego? Czytaj dalej.
Namaste to miejsce przyjazne takim nieokrzesanym typom, jak spora część naszej ekipy. Dzięki temu mogliśmy pohałasować i pośmiać się w czasie pasjonującej rozgrywki. Liczyłem po cichu na Dixita, bowiem wydawało mi się, że Namaste dysponuje tą grą (tak, w Namaste czekają na gości gry planszowe, z których można skorzystać - są K2, Broad Peak, Carcassone oraz Osadnicy Catanu - więcej grzechów nie pamiętam, za co serdecznie żałuję). Przy braku tejże zdecydowaliśmy, że siostra weźmie z domu fantastyczną - jak wyszło w praniu - grę iKnow, w którą grałem po raz pierwszy (jak 80% z nas). Okazała się rewelacyjna. Na czym polega? Jedna osoba/drużyna czyta początek pytania (np. "Jaka ryba?"/"Jaki aktor?","W którym dziesięcioleciu XX wieku?"), a następnie gdy już jest on znany, to każda osoba/drużyna (poza czytającymi, znającymi odpowiedź) obstawia na specjalnej planszy, czy odgadnie odpowiedź po jednej, dwóch czy trzech podpowiedziach, co jest odpowiednio punktowane. Dalej następuje obstawienie, która z drużyn przeciwnych poprawnie/niepoprawnie (to właśnie nasza decyzja) odpowie na pytanie po wybranej przez siebie ilości podpowiedzi (i tu za dobre wskazanie jest punkt, ale za złe punkt się traci). Potem następuje etap czytania kolejnych podpowiedzi, a drużyny w odpowiednim momencie zapisują swoje. Gra jest prosta jak drut. To oczywiście chodzi o zasady. Same pytania często powodowały opad szczęki, wytrzeszcz oczu, szaleńczy śmiech i konieczność szybszego picia, aby to dźwignąć. Jeszcze bardziej kopara opadała, gdy na totalnie kosmiczne pytanie ktoś znał odpowiedź. W międzyczasie Tomasz (to ja) wypił 4 piwa, o których teraz krótko opowie. Grę polecam każdemu! Doskonała zabawa!
Po raz pierwszy w historii katowickiego Namaste miała miejsce ogólnopolska premiera dwóch piw jednocześnie. Przesympatyczny właściciel - Marek - mówił, że sprzedały się wyśmienicie, co dobrze wróży na przyszłe premiery i w ogóle mamy szczęście, bo zostały już resztki w kegach. Najpierw LUBLIN toDublin (nawet nie wiem jak to właściwie napisać, już nie mówiąc o przeczytaniu: czy Lublin to Dublin, czy Lublin tu Dablin czy jeszcze inaczej Lublin to Dablin, słyszałem różne interpretacje przy barze). Piwo jest uwarzone w irlandzkim browarze Carlow, stąd Dublin, mimo że z browaru jest do stolicy jakieś 80 km. Lublin natomiast nie tylko ładnie się rymuje, ale jest matecznikiem użytego do przyprawiania chmielu lubelskiego, na który na zachodzie mówi się właśnie Lublin. LUBLIN toDublin to robust oatmeal stout, który miał ponoć być double oatmeal stoutem, ale okazał się zbyt mało gęsty. Oznacza to ni mniej ni więcej krzepki stout owsiany. To czarne jak węgiel w nocy piwo wieńczy się pięknie skrojonymi dwoma centymetrami beżowej pianki, przez którą do receptorów węchowych docierają przede wszystkim intensywna czekolada i kawa, uzupełnione przez lekką paloność. Największą zaletą tego piwa jest jego gładkość. W porównaniu do niej nawet aksamitna pościel drapie jak papier ścierny. Jest doskonale pijalne i wchodzi lepiej niż "Meksykanin wielki jak k@#$a mać"* do baru. To piwo ma szansę zostać piwem roku. Jego kondycję sprawdzimy w maju, bowiem wtedy mają pojawić się butelki. ABSOLUTNIE POLECAM!
Cóż może być lepszego na PTSD** niż terapia u lekarza, a czy Piwny Podróżnik mógłby znaleźć lepszego niż Doctor Brew. Wasze uniesione brwi świadczą o tym, że nie. Zanim doktor rozpoczął swoją praktykę spotkał się z nagonką, iż robi z pacjentów idiotów pisząc w swoim cv infantylne teksty i traktuje ich niczym triobriandczyków, który nigdy nie widzieli stetoskopu. Na premierową terapię (Sunny Ale) nie udało mi się zapisać, ale już druga sesja, czyli American IPA nie mogła mnie ominąć. Doktor Brew naprawdę dowalił do kadzi. Pochwalił się 90 jednostkami IBU, co u mniej odpornych pacjentów może spowodować Irytujący Brak Uzębienia. Piwo jest bardzo, ale to bardzo gorzkie, ale gorycz jest - uwaga, uwaga - niemęcząca. Tak, nie zalega i nie powoduje palenia w gardle. Język tylko delikatnie staje w poprzek, jednak na bardzo małą chwilę. Ale fakt, poza goryczą i iglakami, i owocami egzotycznymi w zapachu, nie uświadczysz w leczeniu tym specyfikiem większej ilości pożądanych efektów. Do leku nie była dołączona ulotka, ale nie radzę prowadzić samochodu po za... spożyciu. Bardziej niż dobre, ale czy bardzo dobre? Pity przez Daniela jedno piwo później (albo dwa) Grand Prix pokazał dobitnie, że Doktor Brew ma do czego dążyć. Warto spróbować!
Pewnie na trzecie piwo wybrałbym ponownie nowe dziecko Pinty i Carlow, ale wzrok mój spoczął na piwie z zielonogórskiego Browaru Haust, który to browar rzadko w sumie gości w naszych stronach. Oczy przykleiły się do Ciemnego Bocka, tradycyjnego koźlaka, i jakoś nie mogłem ich nakierować na nic innego. Koźlak to bardzo tradycyjny, dolnofermentacyjny styl piwa, za którego prawie nikt w naszym kraju nie chce się wziąć, a dobrze uwarzony jest w stanie wiele zaoferować. Tak, ten jest ciemny, nawet bardzo. I nieprzejrzysty. Wygląda wspaniale. Całkiem bockowo zachwyca karmelem i suszoną śliwką, ale jest też niego zbock, bo dosyć intensywnie uderza palonością. Spalony kozioł? Beam me up, Scotty! Jest mocno słodowy, ale nie słodki i to jest jego największy atut, bo czekoladowość i paloność (kawowa?) czynią je dosyć wytrawnym, a przez to bardzo pijalnym. Żeby tak jeszcze był bardziej (i regularnie) dostępny.
Na koniec musiałem dołożyć do przygasającego pieca, a cóż lepiej się do tego nadaje niż nieznany porteris, który usilnie stara się być bałtyckim porterem. Senasis Porteris to litewska interpretacja stylu, który możemy spokojnie nazwać polskim produktem eksportowym. Litwini wrócili z tak dalekiej podróży, że zapomnieli jak ma smakować dobry porter. Nie żeby ten był jakiś bardzo zły. On po prostu jest znacznie słabszy niż większość mi znanych bałtyckich. Jest całkiem intensywny w aromacie (karmel, czekoooolada!) i w smaku (mocny słód, lekki przypalenie i alkohol, ale nieprzeszkadzający - no może dlatego, że mi zwykle nie przeszkadza, a to w dodatku było już czwarte piwo. Słabszy woltaż może uczynić go bardziej przyswajalnym dla większości ludzi, ale miłośnicy porterów bałtyckich będą raczej zawiedzeni.
Tak oto z planowanego krótkiego wpisu powstała kobyła niemała. Na koniec podsumowanie i najważniejsza myśl, dla mniej lotnych osobników. Ale i ci bardziej błyskotliwi powinni to szczególnie zapamiętać. Namaste jest świetnym miejscem, a Pinta wystrzeliła ze swoim piwem w kosmos! Lublin to Dublin jest doskonały.
Pojawiła się jeszcze plotka o tym, że rozpoczęły się rozmowy na temat szlaku piwnego na wzór tego warszawskiego. Kilka knajp (żadnych zaskoczeń nie ma, wszystkie znacie, wszędzie bywacie) jest mocno tym zainteresowanych. Prawda że super?! Bo w Sosnowcu w dalszym ciągu nie ma nawet jednej ze smacznym piwem.
* jak ktoś nie wie, jaki film cytuję, to niech idzie do wypożyczalni i poszuka Desperado, jest szansa, że na jakiejś kasecie jest stare, idealne tłumaczenie (bardzo kreatywne).
** posttraumatic stess disorder (disooooooorder!!!) - zespół stresu pourazowego.
Na koniec musiałem dołożyć do przygasającego pieca, a cóż lepiej się do tego nadaje niż nieznany porteris, który usilnie stara się być bałtyckim porterem. Senasis Porteris to litewska interpretacja stylu, który możemy spokojnie nazwać polskim produktem eksportowym. Litwini wrócili z tak dalekiej podróży, że zapomnieli jak ma smakować dobry porter. Nie żeby ten był jakiś bardzo zły. On po prostu jest znacznie słabszy niż większość mi znanych bałtyckich. Jest całkiem intensywny w aromacie (karmel, czekoooolada!) i w smaku (mocny słód, lekki przypalenie i alkohol, ale nieprzeszkadzający - no może dlatego, że mi zwykle nie przeszkadza, a to w dodatku było już czwarte piwo. Słabszy woltaż może uczynić go bardziej przyswajalnym dla większości ludzi, ale miłośnicy porterów bałtyckich będą raczej zawiedzeni.
Tak oto z planowanego krótkiego wpisu powstała kobyła niemała. Na koniec podsumowanie i najważniejsza myśl, dla mniej lotnych osobników. Ale i ci bardziej błyskotliwi powinni to szczególnie zapamiętać. Namaste jest świetnym miejscem, a Pinta wystrzeliła ze swoim piwem w kosmos! Lublin to Dublin jest doskonały.
Pojawiła się jeszcze plotka o tym, że rozpoczęły się rozmowy na temat szlaku piwnego na wzór tego warszawskiego. Kilka knajp (żadnych zaskoczeń nie ma, wszystkie znacie, wszędzie bywacie) jest mocno tym zainteresowanych. Prawda że super?! Bo w Sosnowcu w dalszym ciągu nie ma nawet jednej ze smacznym piwem.
* jak ktoś nie wie, jaki film cytuję, to niech idzie do wypożyczalni i poszuka Desperado, jest szansa, że na jakiejś kasecie jest stare, idealne tłumaczenie (bardzo kreatywne).
** posttraumatic stess disorder (disooooooorder!!!) - zespół stresu pourazowego.
3 komentarze
tymczasem w Gliwicach pierwszy lokal z 10 kranami...
OdpowiedzUsuńmoże być GOP'owski szklak niz tylko katowicki ;)
Wariacie ;) tesknie za toba "diable ro... kudlaty" ;)
OdpowiedzUsuńSuper napisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń