Opowieść ze świata Pomiędzy
09:00
Jarosław Grzędowicz to doskonale znany miłośnikom gatunku polski pisarz fantastyki. I ja także go znam, bowiem na szeroko rozumianej fantastyce się wychowałem - w ósmej klasie byłem już po Diunie, a do niej musiałem dojrzeć łykając po drodze wszystko co wychodziło w Wydawnictwie Prószyński w serii Nowa Fantastyka. Wtedy też poznałem Panów, którzy zawładnęli moją wyobraźnią - Gene Wolfe i Philip K. Dick są mistrzami gatunku nie mniejszymi niż Heinlein (uwielbiam) i Clark (ubóstwiam). Piszę o tym nie tylko po to, by dla czytelnika zyskać ludzką twarz, inną niż ta przepita hektolitrami alkoholu, ale by zbudować interesujące wprowadzenie do opisu jednego browaru i trzech piw z niego, które skojarzyły mi się z tytułem powieści Grzędowicza, której podtytułem posłużyłem się w tytule tego wpisu.
Mający swoją siedzibę w miejscowości Vyškov czeski piwowar warzy m.in. serię piw Cross the World (IPA, APA, porter, mild, altbier), Piva Vyškovske czy serię Jubiler. Tradycje warzenia sięgają tam czasów przed wojnami husyckimi (XV w.), a browar datuje się na 1680 rok. Obecnie w nowoczesnym browarze swoje piwa warzy Sv. Martinský Pivovar, Nomad czyni tu swego AK-47, a wspomniany wyżej Pivovar Pod Ořechem (tak jak sądzisz oznacza to Pod Orzechem) założył swoją farmę. Farma jest spora - mieszkają na niej Święte: Szczur, Kot, Koza, Świnia, Wąż, Osioł, Szpak, Chomik, Karp, Jeż, Pies i... Jajo. Poza tym jest kilka piw specjalnych. Ja do domowej rzeźni na przemiał zabrałem trzy pierwsze. Trzy kolejne zostawiłem w sklepie na półce z myślą, że gdy te mi zasmakują, to biegusiem (dosłownie - to mój sposób na ruch ostatnio, wieczorny jogging po piwo, w jedną stronę truchtam, w drugą umieram) po nie wrócę...
Na początek to co mnie najbardziej ciekawiło. Holy Rat czyli Svata Krysa, a po naszymu Święty Szczur. Jest to nakouřený tmavý ležák, czyli wędzone piwo ciemne. Piwo jest dosyć wysoko wysycone, piana szybko zanika, a kolor cieszy oczy swą czernią niczym ksiądz grupę dewotek. Aromat wędzonki jest tak nikły, jak ilość spełnionych obietnic przedwyborczych, a smak pusty jak karton po wyjęciu telewizora. Piwo jest karmelowo - słodkawe, ale płaskie jak ziemia w XIII wieku. Niemniej jednak wypiłem i z obawą sięgałem po następne w kolejnych dniach.
Jest to nie tyle najlepsze z tych trzech, co najmniej niedobre.
Obawa obawą, ale cóż można spieprzyć w piwie tmavym? Holy Cat jest bowiem przedstawicielem tego popularnego u naszych południowych sąsiadów stylu. Svata Koćka wygląda naprawdę imponująco. Ciemnobrązowa barwa pysznej Kofoli wieńczy się solidną czapą kremowej piany i tym samym wyczerpuje listę zalet tego piwa. Ono było nie tyle niedobre, ono było wadliwe. Jedyne skojarzenia, które mi się pojawiły były dosyć luźne i oscylowały wokół apteki zlokalizowanej w zakurzonej piwnicy. Niemiłosiernie fatalne odczucie, którego nie starał się nawet odegnać szczątkowy karmel. Smaku w tym tyle, co kot napłakał. Nie dotrwałem do połowy... Można rzecz, że kupiłem kota w worku. Słabiutko i nędznie.
Svata Koza to specjalne piwo jasne. Jego specjalność polega chyba tylko na sporej zawartości alkoholu. To 7,1% musi być zabójcze dla przeciętnego, rozkochanego w jedenastkach i dwunastkach Czecha. Dla mnie okazało sie piwem absolutnie niepijalnym. O charakterze Holy Goat decyduje potężny aromat i smak witaminy C. To tak jakby ktoś wziął kilka opakowań Scorbolamidu i rozpuścił je w piwie. Nosz kuźwa stanęło mi przed oczami dzieciństwo, gdyż wtedy chorując lubiłem ciamkać i lizać witaminę C. Wywoływało to kwaśne odczucie i wykrzywiało mi twarz. Dokładnie to samo zrobiła ze mną (nie)Święta Koza. A tak wiele sobie obiecywałem po tej wyrąbistej etykiecie... 4 łyki i mi kózka język połamała. Wyobraźnia ucieka mi do pobliskiego (mi) Wydziału Farmacji UŚ, gdzie prof. Di Caprio kruszy tabletki witaminy i wciąga je zrulowanym banknotem 100$.
Popiół i Kurz oraz piwnica i apteka pozostały w mej pamięci po wypiciu tych piw. Jeżeli to nie przypadek, to nie wróżę sukcesów temu browarowi kontraktowemu. To prawdziwy Świat Pomiędzy. Pomiędzy wyobrażeniem i oczekiwaniem, a rzeczywistością. Podręcznikowy przykład dysonansu poznawczego - po śmiesznych (mogą się nie podobać, ale mnie pasują) etykietach, które są profesjonalnie opisane (ekstrakt, temperatura spożycia, skład, ładne logo, dbałość o szczegół) spodziewałem się czegoś, co będzie się chociaż dało wypić. Po kolejne 3 nie wróciłem i nie wrócę. Zbyt wiele jest piw na świecie...
4 komentarze
Miałem ochotę na wędzonkę -polecono mi szczurka. Ponieważ szczurki kiedyś miałem-wziąłem to za dobrą wróżbę. Szału nie było-ale dało się wypić. Za te same pieniądze mam Szenkerle-i tego się będę trzymał.
OdpowiedzUsuńjaviki
Jedyne piwo z tej świętej farmy które wypiłem ze smakiem (próbowałem Szczur, Kot, Koza, Pies, Chomik i Osioł) to Chomik z wyraźnym bananowym aromatem, ale też nie było jakieś rewelacyjne...
OdpowiedzUsuńGratuluję wytrwałości!!
UsuńDobrze że zakupiłem tylko szczurka ;) piwo bardzo puste z nikłą wędzonością. Więcej na farmie raczej nie zagoszczę.
OdpowiedzUsuńStern