Dziwna broda zdrowia doda
09:59
Z wiekiem i zapuszczaniem się przyzwyczaiłem się, że moja broda żyje własnym życiem, a próby okiełznania jej można porównać z daremnymi wysiłkami zmierzającymi do zrozumienia tajemnicy życia albo bezskutecznością w próbach pojęcia polityki Kaczyńskiego. Porzuciłem jakiekolwiek próby obcinania, rozczesywania i dbania o swoją brodę przez co staje się ona dziwna. Czy jednak jest tak dziwna jak Weird Beard? Zapraszam do degustacji czterech piw z angielskiego browaru Dziwna Broda.
W posiadanie tychże czterech piw nie wszedłbym, gdyby nie otrzymany na
urodziny od Katarzynki (<3) bon/talon na zakupy w sklepie na
Mariackiej w Katowicach. Wydawanie kilkunastu złotych na jedno piwo
wciąż ledwie mieści się w moich możliwościach finansowych i zwykle
musiałbym odmówić sobie czegoś innego (zapłata raty kredytu / tankowanie
samochodu / jedzenie / wyjazdy w góry - z całego zestawu wymienionych
luksusów najłatwiej rozstałbym się z jedzeniem), by zdobyć na własność
takie piwo.
Nie
wiem, kto wymyślił takowy bon, ale strzelam, że prawdopodobnie byłem
pierwszą osobą obdarowaną takowym. Wnioskuję na podstawie zdziwienia
sprzedawcy. Tak czy inaczej polecam jako doskonałą formę prezentu,
szczególnie dla miłośnika piwa, bo nigdy nie wiesz, czym możesz mu
dogodzić...
Do moich lepkich łap przykleiły się cztery piwa od londyńskiego browaru Weird Beard - IPA, coffee milk stout, amerykańska pszenica oraz (prawdopodobnie) apa (choć chmielona agresywnie)...
Kto z nas nie oglądał za młodu filmów o piratach, emitowanych na TVP 2 w godzinie, o której każdy przykładny obywatel powinien być w kościele. I ja należę do osób, które będąc dorosłymi zwariowały na punkcie Pana i Władcy oraz Piratów z Karaibów... A więc szczury lądowe, przed Wami Black Perle! Coffee milk stout z browaru Weird Beard. Po dokonanym abordażu, oku - którego nie zasłania czarna opaska - ukazało się piwo o bardzo czarnej barwie, ciemnobeżowej pianie oraz interesującej konsystencji kojarzącej się z karaibskimi wodami pełnymi krwi angielskich marynarzy... Dopiero upalne słońce wyjawiło prawdziwą naturę koloru Czarnej Perły - miała ona delikatne brązowe refleksy. Skrzynie z aromatami wypełniały laktoza oraz kawa zbożowa, przekładane z czekoladą. Piwo jest niebiańsko gładkie, niczym falujący na wietrze żagiel, tak jak gładki powinien być stout, a jeśli nie jest, to powinien iść na dno. Pod pokładem dominują smaki palone niczym proch z luf garłaczy oraz mocna kawa, ale taka ugładzona kozim mlekiem. Black Perle początkowo ma charakter słodki niczym piracki łup, by na koniec zaskakiwać goryczą mocno ściśniętego stryczka. Doskonałe piwo!
Little Things That Kill (Batch 4) to, jak określa producent, violently hoppy little beer. Dlaczego „little”? Może z powodu niskiej zawartości alkoholu? To jedyne 3,9%. Rozsądek wskazywałby, że jest to więc american pale ale, ale ratebeer twierdzi, iż to sesyjna ipa... Jakoś to do mnie nie przemawia. Małe rzeczy, które zabijają są jasnozłote i nieprzejrzyste. Uzupełnieniem boskiego koloru jest trwała, gęsta i drobna, biała piana. W zapachu bardzo mocne owoce egzotyczne, ze wskazaniem na soczyste, słodziutkie mango. To ten zapach, który wielu moim znajomym mówi – „nie próbuj, wiesz co to oznacza”, a oznacza właśnie dużą gorycz, bo zapach ten jest wywołany solidną dawką amerykańskiego chmielu (w warce nr 4 są to Chinook i Amarillo). Piwo zakrada się niepostrzeżenie za plecy, potężnym nachmieleniem przecina ścięgna, a gdy już leżysz wali po łbie goryczą. Piwo naprawdę bije w czajnik, ale mimo to nie męczy, nie odrzuca. Uczucie gorzkości nie zalega, nie uwydatnia się, a na dodatek jest coraz bardziej cytrusowe... Pije się samo!
Uwaga, włącz światła, nadchodzi Hit the Lights... Jest to mixed up IPA, czyli pomieszana india pale ale. Panowie z dziwnymi brodami uznali, że połączenie europejskich chmieli (angielski Target i słoweńska Aurora), brytyjskich słodów oraz amerykańskich drożdży, które „trzymają estry na wodzy, aby cała owocowość pochodziła od chmielu”, to wystarczające pomieszanie. Udało się w stu procentach, bowiem Hit the Lights pachnie niesamowicie brzoskwinią i ananasem. Pewnie też różnymi innymi owocami, ale nic innego mi się nie nasunęło, pomimo tego że to bogaty aromat. Piwo jest złote, nieprzejrzyste, ma akuratną piankę, która jest bardzo trwała. Wyczuwalna jest mocna podbudowa słodowa i oczekiwałem, że będzie ona kontrą dla chmielu, ale okazało się, że i tak chmiel rządzi tu i dzieli, niczym Putin na Krymie. Pomimo tego pije się doskonale, a każdy łyk przypomina kęs soczystego owocu.
Piwo K*ntish Town Beard wcześniej nosiło miano Camden BearD. Uwarzone kolaboracyjnie z załogą tamtejszego (Camden – dzielnica Lądka) pubu Brewdoga podpadło obytemu na rynku browarowi Camden Town, który mocno zaoponował przeciwko nazwie Broda z Camden, roszcząc sobie prawo do nazwy Camden i piwo pojawiło się początkowo w pubie jako London Beard, ale tylko na chwilę. Panowie z Dziwnej Brody odpłacili w najlepszy sposób i nazwali swoje piwo K*ntish Town Beard. Kentish Town to stacja kolejowa w dzielnicy Camden, ale „*”, która pojawia się w nazwie, nawet tak ułomnemu językowo człowiekowi jak ja, od razu każe czytać to nie „kentisz” a „kantish”. Jeśli nie wiesz, co oznacza słowo „cunt”, to pewnie nie powinieneś wiedzieć, ale to nic miłego. Wydaje mi się, że gówniarskie zagrywki większego browaru spotkały się ze stosowną reakcją mniejszego... Teraz mogą im podskoczyć. Tak czy siak piwo jest amerykańską pszenicą i to widać i czuć. Mocny, ciemny kolor herbaciano – bursztynowy i bardzo słodki aromat mango i brzoskwiń w stylu „bieremy cały chmiel i ciepiemy do kadzi” (Willamette, Cascade i Centennial na gorycz oraz Centennial i Cascade na zimno dla aromatu). Piwo jest wybitnie słodkie, a gorycz pojawia się w posmaku, jak wspomnienie o na wpół zapomnianym śnie... Mnie się skojarzyło z lżejszym Atakiem Chmielu, a to powinno wystarczyć za zachętę do picia. „Droga Dziwna Brodo, mnie się podobało, ale pszenicy w tym było za mało...”. Bardzo dobre!
Piwa z Weird Beard wyglądają niesamowicie i pewnie dlatego je kupiłem, choć style, w jakich te konkretne zostały uwarzone, też były istotne przy dokonywaniu wyboru. Każde zamknięte jest firmowym kapslem z brodatą trupią czachą cygarem i w kapeluszu, każda etykieta jest inna, a jednak tworzą wspaniałą serię. Szczerze polecam każde!
Little Things That Kill (Batch 4) to, jak określa producent, violently hoppy little beer. Dlaczego „little”? Może z powodu niskiej zawartości alkoholu? To jedyne 3,9%. Rozsądek wskazywałby, że jest to więc american pale ale, ale ratebeer twierdzi, iż to sesyjna ipa... Jakoś to do mnie nie przemawia. Małe rzeczy, które zabijają są jasnozłote i nieprzejrzyste. Uzupełnieniem boskiego koloru jest trwała, gęsta i drobna, biała piana. W zapachu bardzo mocne owoce egzotyczne, ze wskazaniem na soczyste, słodziutkie mango. To ten zapach, który wielu moim znajomym mówi – „nie próbuj, wiesz co to oznacza”, a oznacza właśnie dużą gorycz, bo zapach ten jest wywołany solidną dawką amerykańskiego chmielu (w warce nr 4 są to Chinook i Amarillo). Piwo zakrada się niepostrzeżenie za plecy, potężnym nachmieleniem przecina ścięgna, a gdy już leżysz wali po łbie goryczą. Piwo naprawdę bije w czajnik, ale mimo to nie męczy, nie odrzuca. Uczucie gorzkości nie zalega, nie uwydatnia się, a na dodatek jest coraz bardziej cytrusowe... Pije się samo!
Uwaga, włącz światła, nadchodzi Hit the Lights... Jest to mixed up IPA, czyli pomieszana india pale ale. Panowie z dziwnymi brodami uznali, że połączenie europejskich chmieli (angielski Target i słoweńska Aurora), brytyjskich słodów oraz amerykańskich drożdży, które „trzymają estry na wodzy, aby cała owocowość pochodziła od chmielu”, to wystarczające pomieszanie. Udało się w stu procentach, bowiem Hit the Lights pachnie niesamowicie brzoskwinią i ananasem. Pewnie też różnymi innymi owocami, ale nic innego mi się nie nasunęło, pomimo tego że to bogaty aromat. Piwo jest złote, nieprzejrzyste, ma akuratną piankę, która jest bardzo trwała. Wyczuwalna jest mocna podbudowa słodowa i oczekiwałem, że będzie ona kontrą dla chmielu, ale okazało się, że i tak chmiel rządzi tu i dzieli, niczym Putin na Krymie. Pomimo tego pije się doskonale, a każdy łyk przypomina kęs soczystego owocu.
Piwo K*ntish Town Beard wcześniej nosiło miano Camden BearD. Uwarzone kolaboracyjnie z załogą tamtejszego (Camden – dzielnica Lądka) pubu Brewdoga podpadło obytemu na rynku browarowi Camden Town, który mocno zaoponował przeciwko nazwie Broda z Camden, roszcząc sobie prawo do nazwy Camden i piwo pojawiło się początkowo w pubie jako London Beard, ale tylko na chwilę. Panowie z Dziwnej Brody odpłacili w najlepszy sposób i nazwali swoje piwo K*ntish Town Beard. Kentish Town to stacja kolejowa w dzielnicy Camden, ale „*”, która pojawia się w nazwie, nawet tak ułomnemu językowo człowiekowi jak ja, od razu każe czytać to nie „kentisz” a „kantish”. Jeśli nie wiesz, co oznacza słowo „cunt”, to pewnie nie powinieneś wiedzieć, ale to nic miłego. Wydaje mi się, że gówniarskie zagrywki większego browaru spotkały się ze stosowną reakcją mniejszego... Teraz mogą im podskoczyć. Tak czy siak piwo jest amerykańską pszenicą i to widać i czuć. Mocny, ciemny kolor herbaciano – bursztynowy i bardzo słodki aromat mango i brzoskwiń w stylu „bieremy cały chmiel i ciepiemy do kadzi” (Willamette, Cascade i Centennial na gorycz oraz Centennial i Cascade na zimno dla aromatu). Piwo jest wybitnie słodkie, a gorycz pojawia się w posmaku, jak wspomnienie o na wpół zapomnianym śnie... Mnie się skojarzyło z lżejszym Atakiem Chmielu, a to powinno wystarczyć za zachętę do picia. „Droga Dziwna Brodo, mnie się podobało, ale pszenicy w tym było za mało...”. Bardzo dobre!
Piwa z Weird Beard wyglądają niesamowicie i pewnie dlatego je kupiłem, choć style, w jakich te konkretne zostały uwarzone, też były istotne przy dokonywaniu wyboru. Każde zamknięte jest firmowym kapslem z brodatą trupią czachą cygarem i w kapeluszu, każda etykieta jest inna, a jednak tworzą wspaniałą serię. Szczerze polecam każde!
2 komentarze
Muszę je dorwać, za samą nazwę :) Szczególnie Black Perle. Po tym co napisałeś nawet ich cena mnie nie odstrasza.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń