Przelecieć mamuta
09:00
Poniedziałek, 9 czerwca. Od 6 rano nie da się spać, żar leje się z
nieba. To świetnie, bo poranna kawa z widokiem na Sudety nastraja bardzo
pozytywnie. Część ekipy zmęczona wczorajszymi górami potrzebuje
odpoczynku, więc pada hasło: „na Śnieżkę idziemy jutro”. Szybko
wymyśliłem, aby poświęcić ten dzień na wizytę w niedalekim Harrachovie.
Można będzie zobaczyć skocznię, odwiedzić browar restauracyjny i
wypełnić lodówkę tanim, czeskim piwem. Jeśli sądzicie, że pojawiła się
choćby jedna wątpliwość, to źle sądzicie. Kogut nie zdążył zapiać trzy
razy (de facto w ogóle nie piał), a wiatr już chłodził mój zimny łokieć w
drodze na zachód Europy.
Gdy docieraliśmy do - bliskiej
Szklarskiej Porębie - granicy, znane mi od dziecka „Jo ma ha, jo ma soł”
zmieniło się w jeszcze bardziej podłe „Ty jsi moje srdce, jsi moje
duše”, potwierdzając tylko mało ryzykowną tezę, że Czesi - mimo pięknego języka - nie powinni mieć dostępu do zachodniej popkultury. Krótki zjazd z górki i oczom moim ukazała się, leżąca u stóp
potężnego mamuta, maluteńka miejscowość. Od tego momentu będę się już
zawsze zastanawiał, jak Ci wszyscy ludzie przyjeżdżający oglądać loty
narciarskie, mieszczą się w tej wsi. To właściwie 3 ulice. Około 1,5
tys. mieszkańców. Dzięki wciskającym się do domostw pobliskim górom jest
tu przecudownie. Tutaj można poczuć, że Szklarska i Karpacz to molochy,
że nie wspomnę już o bliższych mi Wiśle, Ustroniu i Szczyrku. Z czego
słynie Harrachov? Powinienem zacząć od 185 metrowej masakry, ale po
kolei...
Jadąc wyciągiem na Certovą Horę (1020 mnpm) posuwamy się
(nieszczególnie trafne określenie) wzdłuż mniejszego wyciągu dla
skoczków narciarskich, zeskoku, buli, a następnie samej potężnej
metalowej konstrukcji największej czeskiej skoczni narciarskiej. Można
pomachać ręką niczym Walter Hoffer i zezwolić wyimaginowanemu Kamilowi
Stochowi na lot. Certova Hora to po niemiecku Taufelsberg, a po naszemu
Czarcia Góra. Idealne miejsce do zbudowania skoczni mamuciej. Na
szczycie, z którego piękna panorama urzeka praktycznie w każdą stronę,
oczywiście musiał znaleźć się rozdziawiony diabeł. Przeogromny upał
wprost prosił się o jedno piwko, ale postanowiliśmy je zrobić w punkcie
widokowym na Janovej Skale. Okazało się, że punktem widokowym to ona
może była 20 lat temu, a w tej chwili można podziwiać malowniczo prażące
się w słońcu czubki drzew.
Wróciliśmy do punktu wyjścia, gdzie w ruch poszły szklanki, otwieracz i... ja wybrałem Olbrachta i Bursztyn Toruński. Piwo było dla mnie totalną niewiadomą, a okazało się być piwem specjalnym. Co to właściwie oznacza. Zwykle nic dobrego i w tym przykładu obyło się bez niespodzianek.
Wróciliśmy do punktu wyjścia, gdzie w ruch poszły szklanki, otwieracz i... ja wybrałem Olbrachta i Bursztyn Toruński. Piwo było dla mnie totalną niewiadomą, a okazało się być piwem specjalnym. Co to właściwie oznacza. Zwykle nic dobrego i w tym przykładu obyło się bez niespodzianek.
Piwo jest dosyć toporne,
przyprawkowe w aromacie i lekko „rzygowe” w smaku. Totalnie nie moja
bajka. Najbardziej przypominało mi Dyniamit dla ubogich, bowiem bez
smakowitej pieczonej dyni. Cóż, pozostało skierować swoje kroki z
powrotem do wyciągu krzesełkowego...
…w czasie jazdy którym postanowiliśmy z Danielem wypić kolejne piwo. Jako że nie wyznaję zasady „mocny porter smakuje tylko zimą przy kominku” wybór padł na Piwonautę (za którego po raz kolejny dziękuję Piwnej Zwrotnicy – Kacper i Karolina przywieźli mi go bowiem z FDP we Wrocławiu). Piwonauta z zielonogórskiego Minibrowaru Haust został więc pierwszym piwem oficjalnie zdegustowanym w czasie przejazdu wyciągiem krzesełkowym. Wciąg - jak wspominałem - ciągnie się wzdłuż skoczni narciarskiej o punkcie konstrukcyjnym K-185 metrów. Takich skoczni na świecie jest tylko kilka. Lot narciarski może trwać bardzo długie 7 sekund, w czasie których "słaba psychika wysyła maila do nadciągającej kupy, że spotkanie jest w spodniach". Oprócz mamuta skoczni jest jeszcze kilka (naliczyłem 6, ale mogłem coś pominąć). Problem w tym, że cały kompleks skoczni robi latem dość mizerne wrażenie, kojarząc się raczej z kartofliskiem na zboczu wzgórza.
…w czasie jazdy którym postanowiliśmy z Danielem wypić kolejne piwo. Jako że nie wyznaję zasady „mocny porter smakuje tylko zimą przy kominku” wybór padł na Piwonautę (za którego po raz kolejny dziękuję Piwnej Zwrotnicy – Kacper i Karolina przywieźli mi go bowiem z FDP we Wrocławiu). Piwonauta z zielonogórskiego Minibrowaru Haust został więc pierwszym piwem oficjalnie zdegustowanym w czasie przejazdu wyciągiem krzesełkowym. Wciąg - jak wspominałem - ciągnie się wzdłuż skoczni narciarskiej o punkcie konstrukcyjnym K-185 metrów. Takich skoczni na świecie jest tylko kilka. Lot narciarski może trwać bardzo długie 7 sekund, w czasie których "słaba psychika wysyła maila do nadciągającej kupy, że spotkanie jest w spodniach". Oprócz mamuta skoczni jest jeszcze kilka (naliczyłem 6, ale mogłem coś pominąć). Problem w tym, że cały kompleks skoczni robi latem dość mizerne wrażenie, kojarząc się raczej z kartofliskiem na zboczu wzgórza.
Piwonauta – jak już zauważyłem – to piwo mocne, a konkretnie russian
imperial stout. Ten tu zawierał aż 10,5% alkoholu i tylko wlanie go do
małej butelki spowodowało, że obaj z Danielem nie runęliśmy jak Koudelka
w 2011 roku. Co najważniejsze? Alkohol jest wyczuwalny umiarkowanie, a
na pewno nie przeszkadza. Piwo jest dosyć bogate w smaki i aromaty –
przede wszystkim gorzka czekolada, mocna kawa (czy też może grunt spod
niej) oraz suszone owoce. Gęstość piwa i jego owocowość przypomniała mi
grudniowe degustacje porto. Bardzo dobre - „a w takich pięknych
okolicznościach przyrody – i niepowtarzalne”.
Pisząc o Harrachovie trzeba koniecznie wspomnieć o - jednej z najstarszych w Czechach - hucie szkła. Nie dlatego jednak, że jestem jakimś pasjonatem hutnictwa, czy choćby przemysłu, ale z uwagi na to, że - we wciąż działającym przybytku - otwarto w 2002 roku browar restauracyjny - Pivovar Novosad. Bardzo prosto – do postkomunistycznego klocka dostawiono sporą dobudówkę. Obok wielkiego, ceglanego komina przytulonego do zabudowań huty, w centralnym punkcie dziedzińca kompleksu znajduje się wejście do minipivovaru. Co w tym fajnego? Ano na przykład to, że browar dysponuje całą gamą dedykowanych szkieł, które są wytwarzane na miejscu. Najlepsze jest jednak fakt, że przez panoramiczne okna w środku, a od pewnej godziny także ze specjalnego balkonu, możemy obserwować normalną pracę hutników zajmujących się produkcją szklanych dzieł. Wspaniałe!!
W środku wystrój „typowo-czesko-knajpiany”- drewniane ławy i szeroko rozumiany eklektyzm. Poza tym wspaniały widok przez okno, satyryczne zobrazowanie procesu warzenia piwa na ścianie za sprzętem warzelnym (browar chwali się wybiciem na poziomie 1334 hl), bardzo liczne dyplomy potwierdzające otrzymane nagrody. Jest przyjemnie i miło zaskakuje sympatyczna obsługa.
Do picia co prawda tylko dwa piwa, ale oba naprawdę bardzo dobre. Mamy więc jasnego Františka oraz ciemnego Čerťáka (zakupiłem takową szklaneczkę, bo piękna!). Oba mają piękną, trwałą piankę i są treściwe. Jasne ma solidną słodową podbudowę z delikatną, ale jednak obecną goryczkę. Doskonale ugasiło moje pragnienie niezwykłą pijalnością.
Szybko przeszedłem do ciemnego, które mnie zachwyciło. Idealna kompozycja zbożowej kawowości, słodowości, czekolady oraz istotnego poziomu goryczy. Powiedziałbym, iż to idealne tmave. Bajeczka. Chciałbym aby nasze browary restauracyjne serwowały takie piwa. Mnie wydały się być warzone w oparciu o dopieszczone receptury. Pivovar Novosad to punkt obowiązkowy wizyty nie tylko w Harrachovie, ale w całym Libereckim Kraju.
Wizytę zakończyliśmy zakupem sporych ilości przeróżnych czeskich piw, które mieliśmy wlewać w siebie, gdy już nie będziemy w stanie degustować piw ambitniejszych. O kolejnych naszych wycieczkach i piwnych wyskokach poczytasz w następnych wpisach.
Pisząc o Harrachovie trzeba koniecznie wspomnieć o - jednej z najstarszych w Czechach - hucie szkła. Nie dlatego jednak, że jestem jakimś pasjonatem hutnictwa, czy choćby przemysłu, ale z uwagi na to, że - we wciąż działającym przybytku - otwarto w 2002 roku browar restauracyjny - Pivovar Novosad. Bardzo prosto – do postkomunistycznego klocka dostawiono sporą dobudówkę. Obok wielkiego, ceglanego komina przytulonego do zabudowań huty, w centralnym punkcie dziedzińca kompleksu znajduje się wejście do minipivovaru. Co w tym fajnego? Ano na przykład to, że browar dysponuje całą gamą dedykowanych szkieł, które są wytwarzane na miejscu. Najlepsze jest jednak fakt, że przez panoramiczne okna w środku, a od pewnej godziny także ze specjalnego balkonu, możemy obserwować normalną pracę hutników zajmujących się produkcją szklanych dzieł. Wspaniałe!!
W środku wystrój „typowo-czesko-knajpiany”- drewniane ławy i szeroko rozumiany eklektyzm. Poza tym wspaniały widok przez okno, satyryczne zobrazowanie procesu warzenia piwa na ścianie za sprzętem warzelnym (browar chwali się wybiciem na poziomie 1334 hl), bardzo liczne dyplomy potwierdzające otrzymane nagrody. Jest przyjemnie i miło zaskakuje sympatyczna obsługa.
Do picia co prawda tylko dwa piwa, ale oba naprawdę bardzo dobre. Mamy więc jasnego Františka oraz ciemnego Čerťáka (zakupiłem takową szklaneczkę, bo piękna!). Oba mają piękną, trwałą piankę i są treściwe. Jasne ma solidną słodową podbudowę z delikatną, ale jednak obecną goryczkę. Doskonale ugasiło moje pragnienie niezwykłą pijalnością.
Szybko przeszedłem do ciemnego, które mnie zachwyciło. Idealna kompozycja zbożowej kawowości, słodowości, czekolady oraz istotnego poziomu goryczy. Powiedziałbym, iż to idealne tmave. Bajeczka. Chciałbym aby nasze browary restauracyjne serwowały takie piwa. Mnie wydały się być warzone w oparciu o dopieszczone receptury. Pivovar Novosad to punkt obowiązkowy wizyty nie tylko w Harrachovie, ale w całym Libereckim Kraju.
Wizytę zakończyliśmy zakupem sporych ilości przeróżnych czeskich piw, które mieliśmy wlewać w siebie, gdy już nie będziemy w stanie degustować piw ambitniejszych. O kolejnych naszych wycieczkach i piwnych wyskokach poczytasz w następnych wpisach.
0 komentarze