Z piwem przez Karkonosze
09:00
Nawet najbardziej wytrawny turysta górski ma takie chwile, gdy nie chce mu się zdobywać szczytów, przedzierać przez ostępy, torować sobie drogi maczetą, odmrażać stóp... Po prostu mu się nie chce. Jak już będę wytrawny, to dam znać jak to jest. Póki co jestem półsłodki i też mi się nie chciało. Na swoją obronę mam tylko to, że innym nie chciało się bardziej, a ja nie byłem kierowcą. Nadszedł więc dzień, gdy dzielna drużyna postanowiła (po raz kolejny, bo już wcześniej próbowaliśmy, ale nie wyszło) zdobyć Zamek Chojnik w Sobieszowie, a następnie spenetrować starożytną kopalnię mithrilu (lub czegoś podobnego) w Kowarach. Oczywiście spakowaliśmy piwo, bo w innym wypadku nie zanudzałbym swoją podróżą. Pasy zapięte? Można ruszać!
Zamek Chojnik to obecnie serce 80 hektarowej enklawy parku narodowego. Został wzniesiony na szczycie 627 metrowego wzniesienia, z którego 150-metrowe urwisko prowadzi wprost do Piekielnej Doliny. Miejsce to idealne na zamczysko - skały tworzą naturalną warownię, a widok ze szczytu jest przeogromny.
Murowana warownia została wzniesiona przez piasta Bolka II w latach 1353-1364 (szybciej niż niektóre bloki w Sosnowcu) i pozostawała niezdobyta aż do 1675 roku, kiedy to trafił ją piorun i spłonęła. Zamku już nigdy nie odbudowano. Dlaczego Chojnik nigdy nie został zdobyty? Można przekonać się samemu i spróbować się tam wdrapać w górskich butach, termoaktywnej, lekkiej odzieży, będąc w posiadaniu liofilizowanego pożywienia. Nawet wtedy jest stromo, a ja pociłem się jak mysz w połogu. Teraz trzeba sobie wyobrazić, że w średniowieczu przeciętny szturmujący miał na sobie kilkanaście (-dziesiąt) kilogramów rozgrzanego metalu, a mieszkańcy Chojnika nie witali go chlebem i solą, a raczej bełtem i smołą.
W 1800 r. na zamku gościł prezydent Stanów Zjednoczonych John Quincy Adams, a przed II Wojną Światową zaobserwowano na nim zjawiska nadprzyrodzone. Przywiedziony tą informacją w 2014 r. na zamek wyruszyłem ja z ekipą pogromców duchów, aby odnaleźć Ducha Kraft.
Fellowship of the beer |
Zamek Chojnik to obecnie serce 80 hektarowej enklawy parku narodowego. Został wzniesiony na szczycie 627 metrowego wzniesienia, z którego 150-metrowe urwisko prowadzi wprost do Piekielnej Doliny. Miejsce to idealne na zamczysko - skały tworzą naturalną warownię, a widok ze szczytu jest przeogromny.
Murowana warownia została wzniesiona przez piasta Bolka II w latach 1353-1364 (szybciej niż niektóre bloki w Sosnowcu) i pozostawała niezdobyta aż do 1675 roku, kiedy to trafił ją piorun i spłonęła. Zamku już nigdy nie odbudowano. Dlaczego Chojnik nigdy nie został zdobyty? Można przekonać się samemu i spróbować się tam wdrapać w górskich butach, termoaktywnej, lekkiej odzieży, będąc w posiadaniu liofilizowanego pożywienia. Nawet wtedy jest stromo, a ja pociłem się jak mysz w połogu. Teraz trzeba sobie wyobrazić, że w średniowieczu przeciętny szturmujący miał na sobie kilkanaście (-dziesiąt) kilogramów rozgrzanego metalu, a mieszkańcy Chojnika nie witali go chlebem i solą, a raczej bełtem i smołą.
W 1800 r. na zamku gościł prezydent Stanów Zjednoczonych John Quincy Adams, a przed II Wojną Światową zaobserwowano na nim zjawiska nadprzyrodzone. Przywiedziony tą informacją w 2014 r. na zamek wyruszyłem ja z ekipą pogromców duchów, aby odnaleźć Ducha Kraft.
Zdobycie zamku i wywoływanie ducha wsparł wiking pod postacią Malus Pater z kontraktowego duńskiego Beer Here, który został uwarzony w Søgaards Bryghus. Jak przystało na upalny dzień piwo musiało być konkretne, nie jakieś tam grodzisze dla suchoklatesów i ludzi w rurkach i rajbanach. Duńczycy podnieśli rękę na piwo poczwórne, czyli klasztornego quadrupla. Jak im to wyszło? 22° plato i 10% alkoholu to wystarczająco dużo, aby przeciętny Olaf Sigurdson czy Bjorn Svenson poczuli różnicę. Warto zwrócić uwagę na etykietę, która uchodzi za jedną z najbardziej obrazoburczych. Malus Pater to Zły Ojciec, a co chłopiec robi księdzu? Pytanie bez nagrody.
Jak przystało na kładrupla piwo jest gęste i mięsiste. Bogactwo aromatów i smaków przyprawiło mnie o taki zawrót głowy, że prawie podzieliłem los księżniczki Kunegundy, której duch po dziś dzień straszy na Chojniku, odkąd rzuciła się z wieży w przepaść.
Piwo jest ciemnobrunatne, ale pod słońce widać burgundowe refleksy pod solidną pianą. Wygląda bardzo fajnie, o ile ktoś lubi takie mętne i błotniste piwa. Pierwszy cios toporem to ucinające nos nuty suszonych owoców (głównie leśnych), które dominują kolejne uderzenia czekolady i kawy. Mocno słodowy smak jest zaskakująco wytrawny i gorzki w posmaku. Pełny rodzynek, orzechów i skojarzeń z winem. Piwo jest bardzo dobre i bardzo gorąco polecam je. Zły Ojciec to wspaniałe piwo, a jego gęstość sprawia, że jest doskonałe na upały...
Foto nie moje. Autor nieznany. |
Jak przystało na kładrupla piwo jest gęste i mięsiste. Bogactwo aromatów i smaków przyprawiło mnie o taki zawrót głowy, że prawie podzieliłem los księżniczki Kunegundy, której duch po dziś dzień straszy na Chojniku, odkąd rzuciła się z wieży w przepaść.
Piwo jest ciemnobrunatne, ale pod słońce widać burgundowe refleksy pod solidną pianą. Wygląda bardzo fajnie, o ile ktoś lubi takie mętne i błotniste piwa. Pierwszy cios toporem to ucinające nos nuty suszonych owoców (głównie leśnych), które dominują kolejne uderzenia czekolady i kawy. Mocno słodowy smak jest zaskakująco wytrawny i gorzki w posmaku. Pełny rodzynek, orzechów i skojarzeń z winem. Piwo jest bardzo dobre i bardzo gorąco polecam je. Zły Ojciec to wspaniałe piwo, a jego gęstość sprawia, że jest doskonałe na upały...
Po lewej, a mojej prawej Daniel. Też poleca to piwo. Wiele innych również. |
Po południu, gdy pył bitewny opadł, wybraliśmy się do miejscowości Schmiedeberg, która dziś nosi nazwę Kowary. Legenda głosi, że Kowalska Góra powstała już w XII wieku, ale odnalezione dokumenty wymieniają ją "dopiero" w roku 1355, kiedy to - nasz dobry znajomy - Bolko II odpowiada jeleniogórzanom, w związku z ich donosem na nielegalny handel mieszkańców Kowar z Czechami. Powstanie Kowar było niewątpliwie związane z górnictwem - od średniowiecza wydobywano tam rudy żelaza, z których wytwarzany metal miał najlepszą opinię na Śląsku. W XVI wieku były kowary największym eksporterem żelaza do Polski, a dobrą passę przerwała Wojna Trzydziestoletnia. Górnictwo próbowano tam kilkukrotnie wskrzeszać, rozwinęło się tkactwo, powstało sanatorium przeciwgruźliczne, dostrzeżono też walory turystyczne Kowar.
Sporo udało się wujkowi Adolfowi, który na potrzeby wojska wydobył 375 tys. ton surowców. Rozpoczął też badania nad znalezionym tam uranem, który był następnie wydobywany przez kolejnych czerwonych w(ch)ujków, a Kowary do lat 50. XX wieku były miastem zamkniętym. Dziś możemy zwiedzać sztolnie uranowe, odwiedzić jedno z pięciu na świecie inhalatorium radonowe lub napić się Potencjałki, która jest dobra na to, na co wskazuje jej nazwa. Kopalnię Liczyrzepa zwiedziliśmy i nie ma tam nic ciekawego. Wieje nudą. Sama miejscowość położona jest pięknie, deptak mały i uroczy, a w monopolowym można kupić wiele fajnych piw (najlepszy wybór w Karkonoszach).
Cóż innego można było zabrać na wycieczkę do kowarskiego Khazad Dum, jeśli nie idealne piwo dla grubianina (osoby dupiącej na grubie; niezorientowanym spieszę z tłumaczeniem - gruba to kopalnia, a dupić to dupić.) zwanego też górnikiem. Wybór padł na (nie) całkiem nowego Czornego Misia od kolaboranckiego duetu Kopyra/Frączyk z Browaru Widawa. Miś PIPA (polish india pale ale) zmienił się w czarną pipę (konkretnie black ale, ale to nie brzmi tak dobrze, prawda?). A na etykiecie Jaruzelski w Mugabe.
Czorny Miś jest więc Silesian Black Ale'em, ale - jak się okazało - w smaku jest mu najbliżej do czegoś pomiędzy CDA/BIPA a stoutem (jeśli ktoś to rozumie, to znaczy, iż przepadł na dobre). Co więc możemy znaleźć w tym Misiu? Ano pewnikiem czorny kolor z efektowną beżową pianą. Swoim zapachem przywodzi na myśl spore nachmielenie, któremu towarzyszą popiół i mocna paloność. Gorzka czekolada uwidacznia się bardziej w smaku, tuż obok delikatnej ziołowości i ponownie spalenizny. Nie wiem jak to brzmi, ale smakuje bardzo przednio. Jest bardzo orzeźwiające, lekkie i bogate w smaku. To bardzo przyjemne zaskoczenie.
Na koniec galeria zdjęć, które zrobiliśmy temu czornemu misiu...
Czorny Miś w lampowni |
Czorny Miś jest więc Silesian Black Ale'em, ale - jak się okazało - w smaku jest mu najbliżej do czegoś pomiędzy CDA/BIPA a stoutem (jeśli ktoś to rozumie, to znaczy, iż przepadł na dobre). Co więc możemy znaleźć w tym Misiu? Ano pewnikiem czorny kolor z efektowną beżową pianą. Swoim zapachem przywodzi na myśl spore nachmielenie, któremu towarzyszą popiół i mocna paloność. Gorzka czekolada uwidacznia się bardziej w smaku, tuż obok delikatnej ziołowości i ponownie spalenizny. Nie wiem jak to brzmi, ale smakuje bardzo przednio. Jest bardzo orzeźwiające, lekkie i bogate w smaku. To bardzo przyjemne zaskoczenie.
Na koniec galeria zdjęć, które zrobiliśmy temu czornemu misiu...
3 komentarze
Tam jest o wiele wiecej kopalni do zwiedzania ;) Przejscie tylko jednej, tej najbardziej popularnej turystycznie nie wystarcza. Jestem z Kowar, wiem co pisze ;)
OdpowiedzUsuńNo to szkoda, że nie wiedziałem wcześniej, bo Liczyrzepa mi się nie spodobała. Pozdrawiam!
UsuńWycieczka wygląda na udaną :) Sama na dniach wybieram się w Karkonosze i zastanawiam się jak będzie, bo słyszałam różne opinie.
OdpowiedzUsuń