Birofilia 2014
10:18
Odbywający się już od wielu lat w czerwcu Festiwal Birofilia to najlepsze miejsce aby zacząć piwną przygodę. Moja zaczęła się jeszcze zanim pojawiłem się tam pierwszy raz, ale wraz z pierwszą obecnością w Żywcu przygoda nabrała zawrotnego tempa. Oczywiście nie jest to miejsce tylko dla początkujących. Wręcz przeciwnie, mogą oni poczuć zawrót głowy, gdy zobaczą ilość piw i dotrze do nich ogrom wyboru przed jakim stoją. Festiwal Birofilia to wydarzenie, na którym świetnie będą bawić się też tru miłośnicy piwa, którzy nawet herbatę piją z tecu, kawę przyjmują tylko pod postacią coffee stoutu, zapach kiełbasy znają jedynie z niemieckiego rauchmarzena i zawsze mają jakieś ale.
Dlaczego tak jest? Zapraszam do czytania!
Na Festiwalu możesz spróbować całej masy piw z każdego kontynentu (na którym jest ono warzone oczywiście). W tym celu powstała Aleja Piw Świata, której stoiska ciągną się jak teren browaru długi. Piwa na Alei zostały podzielone na style - każdy styl ma przedstawicieli w postaci piw lanych prosto z beczek, ale znacznie więcej jest dostępnych z butelek. Jedną z największych atrakcji jest degustowanie właśnie tych piw - możemy to robić nawet w bardzo małych ilościach (min. 100 ml.), dzięki czemu mamy obraz piwa i oszczędzamy pieniądze, a właściwie żetony. Każda butelka może zostać otwarta na nasze życzenie. Przydaje się przy naprawdę drogich piwach. Uzupełnieniem Alei jest sklep festiwalowy, gdzie możemy zakupić sobie piwa na "wynos" - z jednej strony wybór ogromny, lecz z drugiej najbardziej pożądane piwa rozeszły się ekspresowo - Firestone Double Jack zniknął w piątek ok 10:00.
Żetony, o których wspomniałem, to środek płatniczy obowiązujący na terenie całego (prawie) festiwalu. Żetony kupujemy w jednym z kilku miejsc. Możemy oczywiście na takie rozwiązanie marudzić, ale jest ono doskonałe ze względów organizacyjnych. W tym roku po raz pierwszy nie słyszałem niczyjego psioczenia na kolejki do żetonów, mimo że ludzi wcale nie było mniej. Jest postęp.
Na Festiwalu spotkasz ludzi związanych z branżą piwną. Byli tu piwowarzy (zawodowi) z całej polski, tabuny piwowarów domowych, przedstawiciele browarów, właściciele knajp oraz miłośnicy piwa - w tym oczywiście blogerzy. Nie ma szans na chwilę nudy. W większości towarzystwo jest nastawione przyjaźnie i chętnie odpowiada na pytania, a ja zawsze kilka mam.
Jeśli wstydzisz się zaczepiać ludzi, możesz usiąść w namiocie festiwalowym i posłuchać ciekawych wykładów o piwie. A gdy płaskodupie da znać o sobie, wstań i spokojnie obejdź stoiska piwowarów domowych. To właśnie oni przywożą swoje ciężko uwarzone piwa, aby częstować nimi gawiedź. Mnie kilkukrotnie opadła kopara, tak wspaniałych rzeczy spróbowałem. O tym w drugiej części tekstu.
Koniecznie wspomnieć trzeba jeszcze o Giełdzie Birofiliów, która właściwie dała początek całej imprezie, a dziś została nieco zmarginalizowana. W potężnym namiocie na licznych stoiskach możesz zakupić szkło, etykiety, podstawki i wszystko co jest związane z piwem. Tym razem postanowiłem nie przyglądać się za bardzo, aby mi się przypadkiem nie spodobało nowe "coś" do gromadzenia kurzu.
Jedynym zgrzytem na tegorocznym Festiwalu był brak stoisk browarów rzemieślniczych. Nie wiem, czy brakowało mi bardziej piw, czy uroczych Pań, które je podawały. Plotki mówiły, że to Grupa Żywiec (sponsor) nie zgodziła się na ich obecność ze względów wizerunkowych i marketingowych. Plotki... Szkoda, bo ich obecność to często jedyna możliwość spróbowania piw, warzonych w odległych miastach.
Co wypiłem? Dużo. Z ilości zdałem sobie sprawę, gdy przejrzałem notatki na telefonie i zdjęcia na karcie pamięci aparatu. Masakryczną ilość piw komercyjnych uzupełniły piwa domowe, których sobie nie opisywałem i teraz żałuję, bo dobrze pamiętam gdzieś połowę. Następnym razem będzie lepiej.
Druga część tekstu
Czyli degustacje niekoniecznie we właściwej kolejności. Było tego trochę.
Call Me Simon - Pinta (Polska), czyli Imperial Irish Red Ale to bardzo charakterne, intensywne, lecz mimo to przyjemnie wchodzące piwo. Praktycznie całkowicie brunatny z ciemnobeżową pianką, mocno słodowym aromatem karmelowym, uzupełnionym górnofermentacyjną kwiatowością i solidnym uderzeniem chmielu, którym poprawia jeszcze w smaku. Jedno z lepszych piw, jakie piłem w Żywcu.
Kentauros - Olimp (Polska), czyli weizenbock (koźlak pszeniczny). Jak powiedział Marcin Ostajewski (na zdjęciu ze swoim i moim jednocześnie piwem) to młode piwo (wtedy 5 tygodniowe) i być może zbyt młode. Zostało mi nalane bez piany, a u osoby wcześniej widziałem solidną. Było też zbyt zimne. Zapach został zdominowany przez gumę balonową, a w smaku lekko kwaskowaty. Plusem jest duża gęstość. Dopóki jednak Schneider Aventinus jest taki tani, a jednocześnie doskonały w swoim stylu, Kentauros nie będzie moim wyborem.
Somerset Wild - Wild Beer (Anglia) to było pierwsze kwaśne ale (sour ale), czyli piwo fermentowane dzikimi szczepami drożdży, luźno nawiązujące do belgijskich lambiców. Somerset Wild był bardzo jasny i intensywnie drożdżowy w aromacie. Kwaśny jak fiks. Do tego intensywnie cytrynowy i pozostawiający gorzki posmak skórki cytrynowej. Mega orzeźwiający.
Luksus One Berliner Weisse - Evil Twin (Dania) to amerykańsko-duńska interpretacja niemieckiego stylu berliner weisse, kwaśnego, lekkiego piwa wywodzącego się z browaru Schultheis. Na medalionie nalewaka widniał burak i generalnie ludzie podzielili się na takich, którzy wyczuwali w piwie właśnie to warzywo oraz na tych, którzy czuli czerwoną porzeczkę. Ja należałem do tych drugich (piwa burakowego próbowałem od piwowarów domowych w dniu kolejnym, nie smakowało mi - chyba jedyne piwo tam, które mi nie podeszło). Bardzo ładna barwa oscylująca między pomarańczową a bursztynową. W smaku kwas, kwas i mocno porzeczkowy kwas. Lubię to.
Old Numbskull - AleSmith Brewing Co. (USA) to moje najlepsze wspomnienie. Amerykański barleywine (wino jęczmienne) to potężne piwo (11% zawartości alkoholu) o bogatym smaku i charakterze. Dominująca słodowość w aromacie była wręcz cukierkowa, a smak dla kontry zaskakiwał bardzo dużą goryczą o ziołowym profilu. Cały czas w zapachu i smaku obecne były owoce lasu, rodzynki, brązowy cukier, daktyle. Boskie.
Od razu skusiłem się na kolejnego barlewine'a, tym razem rodem z Polski. Mr Hard z Pracowni Piwa. Sądzę, że wypicie go od razu po epickim Old Numbskull było błędem. Miałem jednak możliwość porównania dwóch piw w tym samym stylu. Pan Twardy jest podobnie mocno słodowy, ale znacznie mniej gorzki w smaku, przez co sprawia wrażenie mniej zbalansowanego, co w przypadku tak potężnego piwa jest dojmującą wadą. Do niego z pewnością wrócę...
Babie Lato - (Prywatny Browar Miasta Warszawy) Artezan (Polska), czyli uzupełnianie braków w dotychczasowych degustacjach. Babie Lato (ze wspaniałym Chełmońskim na etykiecie) to interpretacja stylu saison. Styl wywodzi się z francuskojęzycznej części Belgii i warzono je końcem zimy, aby wystarczyło go robotnikom pracującym całe lato w polu. Styl nie jest jednoznacznie zdefiniowany i pozostawia spore pole do popisu piwowarom. babie lato to delikatny słodowy aromat, słodkawy smak z wybijającym się pszenicznym sznytem, cytrusowy i całkiem gorzki. To jest jedno z tych piw, o których spokojnie mogę powiedzieć piwko (i nie umrze przy tym żaden kotek). Przyjemny trunek na lato.
Great Eastern India Pale Ale - Redchurch Brewery (Anglia) - z dwóch zdegustowanych jedno po drugim piw w stylu india pale ale to okazało się znacznie ciekawsze. Ciemnozłoty ejl pachnie wyjątkowo chmielowo, na co składają się cytrusy, owoce egzotyczne i leciutka sosenka. Piwo ma niezbyt wysoką słodowość i intensywnie goryczkowy finisz. Składają się na bardzo fajnie zbalansowane piwo, które jest zwyczajnie pijalne.
Hardknott Azimuth IPA - Hardknott (Anglia) - ta ipa wypadła blado przy poprzedniej. Piwo jest złociste, ale już aromat mówi "jestem słaby jak Lech w pucharach". Niby sosna i cytrusy, ale jakieś takie zbyt lekkie. Dla mnie stanowczo zbyt cienkie ciało, przez co piwo wydało mi się zbyt alkoholowe i zanadto goryczkowe. Nie wróciłbym.
Bacchus Oud Bruin - Brouwerij Van Honsebrouck (Belgia) - to flanders red ale, czyli flamandzkie czerwone ale. Tak twierdzi informator z Birofilii, bowiem sama nazwa piwa mówi już coś innego. Oud bruin to flamandzkie brązowe ale. Fakt - literatura twierdzi, że granica między tymi dwoma stylami jest płynna, ale moim zdaniem istotna. Niemniej jednak flanders red to niezwykłe piwa warzone w belgijskiej Flandrii jedynie przez kilka browarów. Powstają w wyniku fermentacji spontanicznej, a następnie są leżakowane w wielkich, drewnianych kadziach przez około dwa lata. Często - podobnie jak w lambikach - miesza się stare piwo z młodym. Gdybym nie widział czego się spodziewać, to zaskoczyło by mnie podobieństwo do wina, bo to właśnie aromat i posmaki winne oraz swoista kwaskowatość piwa są tu dominujące. Są leśne owoce i wiśnie, które dają piwu leciutkie słodkie nuty. Piwo w smaku jest wytrawne, kwaśne i pozostawia bardzo przyjemny posmak owocowy. Gimme more!
Rodenbach - Brouwerij Rodenbach (Belgia) - to kolejne kwaśne, mieszane piwo z Flandrii. W 25% składa się z piwa dwuletniego, a pozostałej części z młodego. Zostało niegdyś określone przez Michaela Jacksona jako "most refreshing in the world", czyli najlepiej gaszące pragnienie. Ma mocno bordowy kolor. Zapach jest raczej delikatny i przyjemny. Obecne są w nim nuty winne, octowe, wiśniowe. W smaku jest lekkie, musujące i chropowate. Kwaskowate ale bez przesady. Owoce gwarantują nienachalną słodycz. Chciałbym więcej.
Santas Little Helper - Port Brewing (USA) to bardzo dobry, ba rewelacyjny imperialny stout. Ciemniejszy niż dusza Ala Pacino w Adwokacie Diabła. Nawet przy niewielkiej ilości elegancko się spienił - na jasno brązowo. Zachwycił mnie prażoną słodowością, świetnym połączeniem kawy i czekolady w aromacie, nutą rodzynek. Jak na tak potężne piwo nie jest zbyt słodki. Wysokie odfermentowanie sprawiło, że jest wytrawne i całkiem intensywnie goryczkowe. Alkohol jest obecny i mi nie przeszkadzał delektować się smakiem. Bardzo dobrze z nim trafiłem.
Hoppin Frog B.O.R.I.S. The Crusher - Hoppin Frog Brewery (USA) - to kolejny imperialny stout. Jeszcze lepszy? Piwo wygląda perfekcyjnie, prawdziwy picz blek z doskonałą pianką. Ma wspaniale gładką i kremową konsystencję. Aromat to głównie czekolada, a nieco mniej kawy i palonych nut. Kojarzył mi się z dobrym porto ruby. Smak to także uderzenie czekolady i spalenizny, ale też bardzo intensywna, wręcz kwaskowata kawa i gorycz. Nie tak gęsty jak poprzednik i przez to jedwabnie przelewający się przez gardło. Doskonałe!
Widawa Rauchmarzen - Browar Widawa (Polska) czyli wędzone piwo marcowe z Chrząstawy Małej. W aromacie oczywiście wędzonka, ale też lekko karmelowa słodowość i paloność. Piwo cechuje się raczej niezabijającą kiełbasianą wędzonką - może być dobre na początek przygody z rauchami. Jest lekkie jak na marcowe, więc niekoniecznie trafia w mój gust. Niemniej jednak pije się je znakomicie. Nie obraziłbym się na więcej wędzonki. Dobre.
Mikkeller Yeast Series 2.0: Brettanomyces Lambicus - Mikkeller (Dania) - duński zamach na dzikie drożdże. Druga seria drożdżowa z Mikkellera okazała się być jasno bursztynowym piwem o mocno drożdżowym profilu. Jest przede wszystkim cierpkie. Napisałbym, że goryczkowe, ale to nie byłoby adekwatne. Ono jest cierpkie. Kwaskowość jest bardzo lekka. Stanowczo zbyt. Piwo nie wyróżnia się niczym specjalnym poza tym, że było najgorszym kwaśnym ale jakiego próbowałem w tamten weekend.
Modus Operandi - Wild Beer (Anglia) - piwo to ma być swoistym Sposobem Działania angielskiego browaru Wild Beer. To piwo jest leżakowanym w dębowych beczkach Old Ale'em, któremu zadano dzikich drożdży. Jest świetne! Uderzyła mnie złożoność tego piwa - od karmelu, dębiny i czekolady w aromacie, do sporego kwasu pomieszanego z wytrawną słodowością z akcentami toffi, wiśni i wędzonki w smaku. Z czystym sumieniem polecam!
Huncwot - Pracownia Piwa (Polska) - to styl, którego miało nie być w Pracowni Piwa. Źle by się stało, gdyby nie uwarzyli żadnego AIPA, bo dziś nie mielibyśmy bardzo, bardzo dobrego Huncwota (wcześniej doskonałego Hoppy New Year, a z perspektywy dnia dzisiejszego mogę napisać jeszcze o świetnej Hadrze). Piwo delikatnie przechyla balans ku słodowości i słodyczy, ale nie przekracza poziomu, gdy cukier chrzęści między zębami. Kojarząca się z owocami egzotycznymi i karmelem słodycz jest wyrównywana przez nie za dużą cytrusową gorycz. Wysoka pełnia smaku gwarantuje silne przeżycia. Czad.
Simcoe Pils - Widawa (Polska) - po hiperoptymistycznych recenzjach tego piwa nie byłem przygotowany na szok, jakim był ten Pils. Był to szok maślany. Zanotowałem tylko "Maasło", bowiem nie nadawało się do picia. Spokojnie można by posmarować nim chleb i rzucić szynkę na to. Brakowało tylko sandała...
Red Cloud IPA - Widawa (Polska) - amerykańskie IPA o pięknej, głęboko rubinowej barwie z solidną czapą beżowej piany. Wielbiciele piw ułożonych będą zachwyceni, bo balans między sporą słodowością i nachmieleniem jest największym atutem piwa. Oczekujący hiper goryczy będą zawiedzeni. W aromacie grejpfrut i mango, zostawiając iglaki nieco z tyłu. W smaku nuty karmelowe, tostowe nie przeważają nad ziołowo-owocową goryczką. Bardzo fajne.
Zeus - Browar Olimp (Polska) - to druga porażka moich degustacji. Piwo ewidentnie spartolone. Miało to być imperial india pale ale, a otrzymałem piwo o mocno kwiatowym aromacie, gdzie jedyne, co byłem w stanie wyczuć, to alkohol. Mocne alkoholowo, intensywne alkoholowo i nieprzyjemne. Nie.
Uwaga może zabić! Evil Twin Ashtray Heart - Evil Twin Brewing (Dania) - to piwo, do którego będę musiał wrócić w pełnym wydaniu (kupię całą butlę). Nie jest dla każdego. Ashtray Heart jest piwem wędzonym, a nazwa - Serce Popielniczki - świetnie oddaje to, co piwo oferuje. Ale nie jest tak prosto. Najlepsze skojarzenie przy tym piwie to spalone kable - pachnie (śmierdzi?) jak zjarana elektryka, poza tym oferuje aromat tytoniu, smoły i delikatnej kawy. Smakowanie tego piwa to jak lizanie popielniczki. Ma bardzo oleistą konsystencję i jest wytrawny. W smaku wciąż spalone kable, dym z ogniska i czekolada. Moc!
Na koniec zostawiam sobie zachwyty nad piwami domowymi. Żałuję, że nie wspomnę wszystkich, które mi smakowały, ale kilka naprawdę wybiło mi kory. Na pewno 100% Peated z Piwnego Ula. To oczywiście piwo w całości na słodzie torfowym, co czyni go absolutnie niezapomnianym. Spalone kable na zmianę z asfaltem w aromacie i smaku. Piwo jest magiczne - rozum mówi, by nie pić, a serce i wątroba każą lać w siebie. Autor - Łukasz Pawlak - poczęstował jeszcze piwem Forever IUNG czyli single hop IPA na chmielu Iunga, który okazał się bardzo ciekawy, a chmiel robi niezłą robotę zarówno w aromacie jak i w goryczy.
Bardzo przyjemny był bitter z ubrowaru Staśka, czyli od Jacka Stachowskiego - piwowara roku 2013 wg PSPD. Zresztą u niego co roku pijam świetne piwa. Podobnie doskonale jest zawsze u Andrzeja i Jerzego Millerów. Tym razem polewali świetne wędzonki.
Piwolog - Marcin Stefaniak uraczył mnie RISem i dubbelem. Browar Pierwszy Chmiel poczęstował pysznym i dziwnym piwem Brzeszczotem po Jajach. To 15% piwo to pszeniczna aipa. Czad.
Browar Absztyfikant czyli Łukasz Szynkiewicz częstował świetnym Poczwórnym Nelsonem czyli New Zeland Pale Ale. Krzysztof Juszczak (popularny Józek) z Browaru pod Starą Pipą zachwycił mnie swoim Kriekiem.
Nazajutrz spróbowałem najlepszego pilsa festiwalu od Karola Kościelniaka - cymes, a jeszcze później jego dubbla. Był siódmy w konkursie, a smakował cudownie. Grandchampion musi miażdżyć, bo to właśnie dubbel Czesława Dziełaka zdobył zaszczytny tytuł najlepszego piwa domowego. Nie mogę doczekać się grudnia!
Już za dziesięć miesięcy kolejna edycja Festiwalu! Pozdrawiam wszystkich, z którymi się spotkałem. Do zobaczenia znów! Jako że na zdjęciach mało jest mnie, na koniec wrzucam...
Na Festiwalu możesz spróbować całej masy piw z każdego kontynentu (na którym jest ono warzone oczywiście). W tym celu powstała Aleja Piw Świata, której stoiska ciągną się jak teren browaru długi. Piwa na Alei zostały podzielone na style - każdy styl ma przedstawicieli w postaci piw lanych prosto z beczek, ale znacznie więcej jest dostępnych z butelek. Jedną z największych atrakcji jest degustowanie właśnie tych piw - możemy to robić nawet w bardzo małych ilościach (min. 100 ml.), dzięki czemu mamy obraz piwa i oszczędzamy pieniądze, a właściwie żetony. Każda butelka może zostać otwarta na nasze życzenie. Przydaje się przy naprawdę drogich piwach. Uzupełnieniem Alei jest sklep festiwalowy, gdzie możemy zakupić sobie piwa na "wynos" - z jednej strony wybór ogromny, lecz z drugiej najbardziej pożądane piwa rozeszły się ekspresowo - Firestone Double Jack zniknął w piątek ok 10:00.
Żetony, o których wspomniałem, to środek płatniczy obowiązujący na terenie całego (prawie) festiwalu. Żetony kupujemy w jednym z kilku miejsc. Możemy oczywiście na takie rozwiązanie marudzić, ale jest ono doskonałe ze względów organizacyjnych. W tym roku po raz pierwszy nie słyszałem niczyjego psioczenia na kolejki do żetonów, mimo że ludzi wcale nie było mniej. Jest postęp.
Na Festiwalu spotkasz ludzi związanych z branżą piwną. Byli tu piwowarzy (zawodowi) z całej polski, tabuny piwowarów domowych, przedstawiciele browarów, właściciele knajp oraz miłośnicy piwa - w tym oczywiście blogerzy. Nie ma szans na chwilę nudy. W większości towarzystwo jest nastawione przyjaźnie i chętnie odpowiada na pytania, a ja zawsze kilka mam.
Jeśli wstydzisz się zaczepiać ludzi, możesz usiąść w namiocie festiwalowym i posłuchać ciekawych wykładów o piwie. A gdy płaskodupie da znać o sobie, wstań i spokojnie obejdź stoiska piwowarów domowych. To właśnie oni przywożą swoje ciężko uwarzone piwa, aby częstować nimi gawiedź. Mnie kilkukrotnie opadła kopara, tak wspaniałych rzeczy spróbowałem. O tym w drugiej części tekstu.
Koniecznie wspomnieć trzeba jeszcze o Giełdzie Birofiliów, która właściwie dała początek całej imprezie, a dziś została nieco zmarginalizowana. W potężnym namiocie na licznych stoiskach możesz zakupić szkło, etykiety, podstawki i wszystko co jest związane z piwem. Tym razem postanowiłem nie przyglądać się za bardzo, aby mi się przypadkiem nie spodobało nowe "coś" do gromadzenia kurzu.
Jedynym zgrzytem na tegorocznym Festiwalu był brak stoisk browarów rzemieślniczych. Nie wiem, czy brakowało mi bardziej piw, czy uroczych Pań, które je podawały. Plotki mówiły, że to Grupa Żywiec (sponsor) nie zgodziła się na ich obecność ze względów wizerunkowych i marketingowych. Plotki... Szkoda, bo ich obecność to często jedyna możliwość spróbowania piw, warzonych w odległych miastach.
Co wypiłem? Dużo. Z ilości zdałem sobie sprawę, gdy przejrzałem notatki na telefonie i zdjęcia na karcie pamięci aparatu. Masakryczną ilość piw komercyjnych uzupełniły piwa domowe, których sobie nie opisywałem i teraz żałuję, bo dobrze pamiętam gdzieś połowę. Następnym razem będzie lepiej.
Druga część tekstu
Czyli degustacje niekoniecznie we właściwej kolejności. Było tego trochę.
Call Me Simon - Pinta (Polska), czyli Imperial Irish Red Ale to bardzo charakterne, intensywne, lecz mimo to przyjemnie wchodzące piwo. Praktycznie całkowicie brunatny z ciemnobeżową pianką, mocno słodowym aromatem karmelowym, uzupełnionym górnofermentacyjną kwiatowością i solidnym uderzeniem chmielu, którym poprawia jeszcze w smaku. Jedno z lepszych piw, jakie piłem w Żywcu.
Kentauros - Olimp (Polska), czyli weizenbock (koźlak pszeniczny). Jak powiedział Marcin Ostajewski (na zdjęciu ze swoim i moim jednocześnie piwem) to młode piwo (wtedy 5 tygodniowe) i być może zbyt młode. Zostało mi nalane bez piany, a u osoby wcześniej widziałem solidną. Było też zbyt zimne. Zapach został zdominowany przez gumę balonową, a w smaku lekko kwaskowaty. Plusem jest duża gęstość. Dopóki jednak Schneider Aventinus jest taki tani, a jednocześnie doskonały w swoim stylu, Kentauros nie będzie moim wyborem.
Somerset Wild - Wild Beer (Anglia) to było pierwsze kwaśne ale (sour ale), czyli piwo fermentowane dzikimi szczepami drożdży, luźno nawiązujące do belgijskich lambiców. Somerset Wild był bardzo jasny i intensywnie drożdżowy w aromacie. Kwaśny jak fiks. Do tego intensywnie cytrynowy i pozostawiający gorzki posmak skórki cytrynowej. Mega orzeźwiający.
Luksus One Berliner Weisse - Evil Twin (Dania) to amerykańsko-duńska interpretacja niemieckiego stylu berliner weisse, kwaśnego, lekkiego piwa wywodzącego się z browaru Schultheis. Na medalionie nalewaka widniał burak i generalnie ludzie podzielili się na takich, którzy wyczuwali w piwie właśnie to warzywo oraz na tych, którzy czuli czerwoną porzeczkę. Ja należałem do tych drugich (piwa burakowego próbowałem od piwowarów domowych w dniu kolejnym, nie smakowało mi - chyba jedyne piwo tam, które mi nie podeszło). Bardzo ładna barwa oscylująca między pomarańczową a bursztynową. W smaku kwas, kwas i mocno porzeczkowy kwas. Lubię to.
Old Numbskull - AleSmith Brewing Co. (USA) to moje najlepsze wspomnienie. Amerykański barleywine (wino jęczmienne) to potężne piwo (11% zawartości alkoholu) o bogatym smaku i charakterze. Dominująca słodowość w aromacie była wręcz cukierkowa, a smak dla kontry zaskakiwał bardzo dużą goryczą o ziołowym profilu. Cały czas w zapachu i smaku obecne były owoce lasu, rodzynki, brązowy cukier, daktyle. Boskie.
Od razu skusiłem się na kolejnego barlewine'a, tym razem rodem z Polski. Mr Hard z Pracowni Piwa. Sądzę, że wypicie go od razu po epickim Old Numbskull było błędem. Miałem jednak możliwość porównania dwóch piw w tym samym stylu. Pan Twardy jest podobnie mocno słodowy, ale znacznie mniej gorzki w smaku, przez co sprawia wrażenie mniej zbalansowanego, co w przypadku tak potężnego piwa jest dojmującą wadą. Do niego z pewnością wrócę...
Babie Lato - (Prywatny Browar Miasta Warszawy) Artezan (Polska), czyli uzupełnianie braków w dotychczasowych degustacjach. Babie Lato (ze wspaniałym Chełmońskim na etykiecie) to interpretacja stylu saison. Styl wywodzi się z francuskojęzycznej części Belgii i warzono je końcem zimy, aby wystarczyło go robotnikom pracującym całe lato w polu. Styl nie jest jednoznacznie zdefiniowany i pozostawia spore pole do popisu piwowarom. babie lato to delikatny słodowy aromat, słodkawy smak z wybijającym się pszenicznym sznytem, cytrusowy i całkiem gorzki. To jest jedno z tych piw, o których spokojnie mogę powiedzieć piwko (i nie umrze przy tym żaden kotek). Przyjemny trunek na lato.
Great Eastern India Pale Ale - Redchurch Brewery (Anglia) - z dwóch zdegustowanych jedno po drugim piw w stylu india pale ale to okazało się znacznie ciekawsze. Ciemnozłoty ejl pachnie wyjątkowo chmielowo, na co składają się cytrusy, owoce egzotyczne i leciutka sosenka. Piwo ma niezbyt wysoką słodowość i intensywnie goryczkowy finisz. Składają się na bardzo fajnie zbalansowane piwo, które jest zwyczajnie pijalne.
Hardknott Azimuth IPA - Hardknott (Anglia) - ta ipa wypadła blado przy poprzedniej. Piwo jest złociste, ale już aromat mówi "jestem słaby jak Lech w pucharach". Niby sosna i cytrusy, ale jakieś takie zbyt lekkie. Dla mnie stanowczo zbyt cienkie ciało, przez co piwo wydało mi się zbyt alkoholowe i zanadto goryczkowe. Nie wróciłbym.
Bacchus Oud Bruin - Brouwerij Van Honsebrouck (Belgia) - to flanders red ale, czyli flamandzkie czerwone ale. Tak twierdzi informator z Birofilii, bowiem sama nazwa piwa mówi już coś innego. Oud bruin to flamandzkie brązowe ale. Fakt - literatura twierdzi, że granica między tymi dwoma stylami jest płynna, ale moim zdaniem istotna. Niemniej jednak flanders red to niezwykłe piwa warzone w belgijskiej Flandrii jedynie przez kilka browarów. Powstają w wyniku fermentacji spontanicznej, a następnie są leżakowane w wielkich, drewnianych kadziach przez około dwa lata. Często - podobnie jak w lambikach - miesza się stare piwo z młodym. Gdybym nie widział czego się spodziewać, to zaskoczyło by mnie podobieństwo do wina, bo to właśnie aromat i posmaki winne oraz swoista kwaskowatość piwa są tu dominujące. Są leśne owoce i wiśnie, które dają piwu leciutkie słodkie nuty. Piwo w smaku jest wytrawne, kwaśne i pozostawia bardzo przyjemny posmak owocowy. Gimme more!
Rodenbach - Brouwerij Rodenbach (Belgia) - to kolejne kwaśne, mieszane piwo z Flandrii. W 25% składa się z piwa dwuletniego, a pozostałej części z młodego. Zostało niegdyś określone przez Michaela Jacksona jako "most refreshing in the world", czyli najlepiej gaszące pragnienie. Ma mocno bordowy kolor. Zapach jest raczej delikatny i przyjemny. Obecne są w nim nuty winne, octowe, wiśniowe. W smaku jest lekkie, musujące i chropowate. Kwaskowate ale bez przesady. Owoce gwarantują nienachalną słodycz. Chciałbym więcej.
Santas Little Helper - Port Brewing (USA) to bardzo dobry, ba rewelacyjny imperialny stout. Ciemniejszy niż dusza Ala Pacino w Adwokacie Diabła. Nawet przy niewielkiej ilości elegancko się spienił - na jasno brązowo. Zachwycił mnie prażoną słodowością, świetnym połączeniem kawy i czekolady w aromacie, nutą rodzynek. Jak na tak potężne piwo nie jest zbyt słodki. Wysokie odfermentowanie sprawiło, że jest wytrawne i całkiem intensywnie goryczkowe. Alkohol jest obecny i mi nie przeszkadzał delektować się smakiem. Bardzo dobrze z nim trafiłem.
Hoppin Frog B.O.R.I.S. The Crusher - Hoppin Frog Brewery (USA) - to kolejny imperialny stout. Jeszcze lepszy? Piwo wygląda perfekcyjnie, prawdziwy picz blek z doskonałą pianką. Ma wspaniale gładką i kremową konsystencję. Aromat to głównie czekolada, a nieco mniej kawy i palonych nut. Kojarzył mi się z dobrym porto ruby. Smak to także uderzenie czekolady i spalenizny, ale też bardzo intensywna, wręcz kwaskowata kawa i gorycz. Nie tak gęsty jak poprzednik i przez to jedwabnie przelewający się przez gardło. Doskonałe!
Widawa Rauchmarzen - Browar Widawa (Polska) czyli wędzone piwo marcowe z Chrząstawy Małej. W aromacie oczywiście wędzonka, ale też lekko karmelowa słodowość i paloność. Piwo cechuje się raczej niezabijającą kiełbasianą wędzonką - może być dobre na początek przygody z rauchami. Jest lekkie jak na marcowe, więc niekoniecznie trafia w mój gust. Niemniej jednak pije się je znakomicie. Nie obraziłbym się na więcej wędzonki. Dobre.
Mikkeller Yeast Series 2.0: Brettanomyces Lambicus - Mikkeller (Dania) - duński zamach na dzikie drożdże. Druga seria drożdżowa z Mikkellera okazała się być jasno bursztynowym piwem o mocno drożdżowym profilu. Jest przede wszystkim cierpkie. Napisałbym, że goryczkowe, ale to nie byłoby adekwatne. Ono jest cierpkie. Kwaskowość jest bardzo lekka. Stanowczo zbyt. Piwo nie wyróżnia się niczym specjalnym poza tym, że było najgorszym kwaśnym ale jakiego próbowałem w tamten weekend.
Modus Operandi - Wild Beer (Anglia) - piwo to ma być swoistym Sposobem Działania angielskiego browaru Wild Beer. To piwo jest leżakowanym w dębowych beczkach Old Ale'em, któremu zadano dzikich drożdży. Jest świetne! Uderzyła mnie złożoność tego piwa - od karmelu, dębiny i czekolady w aromacie, do sporego kwasu pomieszanego z wytrawną słodowością z akcentami toffi, wiśni i wędzonki w smaku. Z czystym sumieniem polecam!
Huncwot - Pracownia Piwa (Polska) - to styl, którego miało nie być w Pracowni Piwa. Źle by się stało, gdyby nie uwarzyli żadnego AIPA, bo dziś nie mielibyśmy bardzo, bardzo dobrego Huncwota (wcześniej doskonałego Hoppy New Year, a z perspektywy dnia dzisiejszego mogę napisać jeszcze o świetnej Hadrze). Piwo delikatnie przechyla balans ku słodowości i słodyczy, ale nie przekracza poziomu, gdy cukier chrzęści między zębami. Kojarząca się z owocami egzotycznymi i karmelem słodycz jest wyrównywana przez nie za dużą cytrusową gorycz. Wysoka pełnia smaku gwarantuje silne przeżycia. Czad.
Simcoe Pils - Widawa (Polska) - po hiperoptymistycznych recenzjach tego piwa nie byłem przygotowany na szok, jakim był ten Pils. Był to szok maślany. Zanotowałem tylko "Maasło", bowiem nie nadawało się do picia. Spokojnie można by posmarować nim chleb i rzucić szynkę na to. Brakowało tylko sandała...
Red Cloud IPA - Widawa (Polska) - amerykańskie IPA o pięknej, głęboko rubinowej barwie z solidną czapą beżowej piany. Wielbiciele piw ułożonych będą zachwyceni, bo balans między sporą słodowością i nachmieleniem jest największym atutem piwa. Oczekujący hiper goryczy będą zawiedzeni. W aromacie grejpfrut i mango, zostawiając iglaki nieco z tyłu. W smaku nuty karmelowe, tostowe nie przeważają nad ziołowo-owocową goryczką. Bardzo fajne.
Zeus - Browar Olimp (Polska) - to druga porażka moich degustacji. Piwo ewidentnie spartolone. Miało to być imperial india pale ale, a otrzymałem piwo o mocno kwiatowym aromacie, gdzie jedyne, co byłem w stanie wyczuć, to alkohol. Mocne alkoholowo, intensywne alkoholowo i nieprzyjemne. Nie.
Uwaga może zabić! Evil Twin Ashtray Heart - Evil Twin Brewing (Dania) - to piwo, do którego będę musiał wrócić w pełnym wydaniu (kupię całą butlę). Nie jest dla każdego. Ashtray Heart jest piwem wędzonym, a nazwa - Serce Popielniczki - świetnie oddaje to, co piwo oferuje. Ale nie jest tak prosto. Najlepsze skojarzenie przy tym piwie to spalone kable - pachnie (śmierdzi?) jak zjarana elektryka, poza tym oferuje aromat tytoniu, smoły i delikatnej kawy. Smakowanie tego piwa to jak lizanie popielniczki. Ma bardzo oleistą konsystencję i jest wytrawny. W smaku wciąż spalone kable, dym z ogniska i czekolada. Moc!
Na koniec zostawiam sobie zachwyty nad piwami domowymi. Żałuję, że nie wspomnę wszystkich, które mi smakowały, ale kilka naprawdę wybiło mi kory. Na pewno 100% Peated z Piwnego Ula. To oczywiście piwo w całości na słodzie torfowym, co czyni go absolutnie niezapomnianym. Spalone kable na zmianę z asfaltem w aromacie i smaku. Piwo jest magiczne - rozum mówi, by nie pić, a serce i wątroba każą lać w siebie. Autor - Łukasz Pawlak - poczęstował jeszcze piwem Forever IUNG czyli single hop IPA na chmielu Iunga, który okazał się bardzo ciekawy, a chmiel robi niezłą robotę zarówno w aromacie jak i w goryczy.
Bardzo przyjemny był bitter z ubrowaru Staśka, czyli od Jacka Stachowskiego - piwowara roku 2013 wg PSPD. Zresztą u niego co roku pijam świetne piwa. Podobnie doskonale jest zawsze u Andrzeja i Jerzego Millerów. Tym razem polewali świetne wędzonki.
Piwolog - Marcin Stefaniak uraczył mnie RISem i dubbelem. Browar Pierwszy Chmiel poczęstował pysznym i dziwnym piwem Brzeszczotem po Jajach. To 15% piwo to pszeniczna aipa. Czad.
Browar Absztyfikant czyli Łukasz Szynkiewicz częstował świetnym Poczwórnym Nelsonem czyli New Zeland Pale Ale. Krzysztof Juszczak (popularny Józek) z Browaru pod Starą Pipą zachwycił mnie swoim Kriekiem.
Nazajutrz spróbowałem najlepszego pilsa festiwalu od Karola Kościelniaka - cymes, a jeszcze później jego dubbla. Był siódmy w konkursie, a smakował cudownie. Grandchampion musi miażdżyć, bo to właśnie dubbel Czesława Dziełaka zdobył zaszczytny tytuł najlepszego piwa domowego. Nie mogę doczekać się grudnia!
Szymon (Dziennik Piwny), ja, Karol Zwycięzca, Karolina i Kacper (Piwna Zwrotnica) |
Już za dziesięć miesięcy kolejna edycja Festiwalu! Pozdrawiam wszystkich, z którymi się spotkałem. Do zobaczenia znów! Jako że na zdjęciach mało jest mnie, na koniec wrzucam...
3 komentarze
Cześć Tomku.
OdpowiedzUsuńMiło poczytać i powspominać.
Do zobaczenia na Brackiej Jesieni.
Jacek ( z ostatniego zdjęcia)
Miło powspominać. Przykro mi, ale nie będzie mnie na Brackiej Jesieni. Ubolewam. Wybieram się na wakacje - na szczęście w rejon piwnie bogaty. Pozdrawiam!
UsuńSzkoda,że Cię nie będzie. Oczywiście wychylimy kufelek za Twoje zdrowie :) i będziemy czekać na relację kolejnej piwnej podróży.
OdpowiedzUsuń