Jest Gandawa, jest zabawa!
09:00
Gandawa powitała nas mocnym, wczesnojesiennym słońcem, jak zwykle punktualnym pociągiem oraz pianistą muzykującym przed budynkiem dworca. Przed stacją Sint Peters znajduje się spory plac, przystanek tramwajowy oraz część zielona, która zwyczajowo służy za parking dla rowerów dla osób, które muszą dojechać gdzieś dalej. Takiej ilości rowerów w jednym miejscu nie widziałem nigdy wcześniej, wliczając wszelkie masy krytyczne. Zatrważająca ilość bicyklów kazała mi się zastanowić, co bym zrobił, gdybym nie pamiętał, przy którym drzewie/stojaku/słupku zostawiłem swojego dwukołowca. Masakra...
Zdjęcie nie moje, ale dobrze oddaje skalę szaleństwa |
Gandawa to piękne miasto. W dalszej części tekstu zabiorę Cię do najciekawszych miejsc, najfajniejszych knajp i spróbujesz smacznych piw...
Gandawa, zwana przez lokalsów Gent, to spore, blisko 250-tysięczne, miasto na zachodzie kraju. To Flandria Wschodnia - zamieszkała już w czasach Celtów zyskała na znaczeniu i wzbogaciła się dzięki handlowi suknem. Nazwa miasta wzięła się właśnie od celtyckiego "ganda" - miejsce zbiegu. chodzi oczywiście o zbieg dwóch rzek - Skaldy i Leie. Leży na 26 wysepkach, przez co była porównywana z Wenecją. Stare kamienice i brudne kanały zwracały na siebie uwagę w XIX wieku tak bardzo jak liczne piwiarnie. Dziś zostały tylko te ostatnie. Kanały zdają się być oczyszczone, a budynki lśnią. To trzeci co do wielkości region przemysłowy w Belgii, ale nawet z wieży w centrum miasta niezbyt to widać. Niska zabudowa złożona z brabanckich kamieniczek z XVIII wieku tworzy niesamowitą atmosferę. Zapach sprzedawanych co rusz czekoladek nieraz zakręcił mi w głowie.
W Gandawie nasi hości mieszkali blisko dworca i ścisłego centrum, więc wszędzie mogliśmy się "dokulać z buta". To bardzo wygodne.
Jedno ciekawe spostrzeżenie - kilka osób, w tym i sami gospodarze, zapytało nas oczywiście jakie mamy dalsze plany. Nie kryli swojego zdziwienia słysząc, że w Gent spędzamy jeden dzień, a następnie ruszamy na dwa do Bruggii. Zdaniem każdego mieszkańca (i nie tylko) Gandawy, to właśnie w niej powinniśmy spędzić więcej czasu, bo Brugia to jedna wielka tourist trap. Skomercjalizowana i przepełniona. Tylko czas pokazał, kto miał rację (o tym niedługo). Nie zmienia to faktu, że mieszkańcy są bardzo dumni ze swojego miasta i w ogóle się temu nie dziwię.
Jedno ciekawe spostrzeżenie - kilka osób, w tym i sami gospodarze, zapytało nas oczywiście jakie mamy dalsze plany. Nie kryli swojego zdziwienia słysząc, że w Gent spędzamy jeden dzień, a następnie ruszamy na dwa do Bruggii. Zdaniem każdego mieszkańca (i nie tylko) Gandawy, to właśnie w niej powinniśmy spędzić więcej czasu, bo Brugia to jedna wielka tourist trap. Skomercjalizowana i przepełniona. Tylko czas pokazał, kto miał rację (o tym niedługo). Nie zmienia to faktu, że mieszkańcy są bardzo dumni ze swojego miasta i w ogóle się temu nie dziwię.
Gulden Draak
Jeżeli mówi Ci coś nazwa Gulden Draak, to poczujesz się w Gent jak w domu. To właśnie Złoty Smok, który znajduje się na etykietach piwa z pobliskiego Brouwerij Van Steenberge z Ertvelde, góruje nad miastem, spozierając z 83 metrowej dzwonnicy. Smok wylazł tam w XIV wieku jako symbol wolności mieszkańców, gdy Ci walczyli o uniezależnienie się od Francji.
Wielki dzwon oraz sterujący całym zestawem jego mniejszych braci carillon, to coś, co koniecznie trzeba zobaczyć w akcji. To ogromna pozytywka, taki przedwieczny komputer. Wielki bęben obraca się, a umieszczone w odpowiednim miejscu wypustki pociągają za właściwe sznurki. Sznurki pociągają dzwony i tak powstaje melodia. Mnie to zahipnotyzowało.
Gentse Strop w Trollekelder
W XVI wieku miało miejsce kolejne niezwykle istotne wydarzenie w historii miasta. W 1537 roku urodzony zresztą w Gandawie Karol V Habsburg, wtedy już król Hiszpanii i ostatni Święty Cesarz Rzymski koronowany przez papieża, nałożył na miasto duże podatki, które przyczyniły się do niezadowolenia ludu i buntu. Sam Karol przybył na miejsce ukarać mieszkańców. Z wieży został zdjęty Dzwon Roland (Klokke Roeland) - symbol niezależności Gent, a najznamienitsi mieszkańcy miasta (między innymi członkowie cechu tkaczy) musieli przejść przez miasto odziani jedynie w koszule i z powieszonymi na szyjach stryczkami.
Dziś taki spacer to zaszczyt, którego mogą dostąpić tylko członkowie gildii stroppendragers (ci, którzy noszą stryczek). Wszyscy pozostali muszą zadowolić się piwem Gentse Strop, czyli Gandawski Stryczek. Czyż mogłem go nie spróbować?
Dokonało się to w najsympatyczniejszej knajpie w mieście - Trollekelder, czyli w Trolej Piwnicy. Czym się charakteryzuje? Miłą atmosferą, klimatycznym wystrojem, dobrym piwem oraz towarzyskimi klientami - padłem ich "ofiarą" robiąc zdjęcia.
Tak oto po raz pierwszy zareklamowałem swojego bloga w Australii oraz napiłem się Westvletterena XII. Dobrzy ludzie piją dobre piwo.
Wróćmy do piwa. Gentse Strop to jasne belgijskie ale, które zostało mi podane w firmowym szkle. Warzone jest przez Brouwerij Roman z położonego nieopodal Oudenaarde. Piwo jest przepięknie złote, opalizujące i z czapą piany, która zwykle kojarzy się z pilznerem. Wygląd jest jednak zwodniczy, bowiem pachnie klasycznie belgijsko - drożdże, lekka przyprawowość, delikatne kwiaty oraz chlebowy słód, który nie jest w stanie przykryć lekkiej nutki alkoholu (6,9%). W smaku jest słodowo, nieznacznie owocowo i zaskakująco lekko. Pozostawia ciut gorzkiego posmaku. Takie piwo to godna odpowiedź na panoszące się Gwiazdy Sebastiana.
Dulle Griet to lokal, z którego nazwą łączy się inna "historia". Dulle Griet, czyli Szalona Małgorzata, to nie tylko fantastyczny olejny obraz Petera Breughla (polecam wyguglać, bowiem robi wrażenie), ale także piętnastowieczne, pięciometrowe i ponad szesnastotonowe działo, które dziś jest ozdobą jednego z placów.
Dulle Griet to bardzo przestronny lokal, wykończony nasiąkniętym zapachami drewnem, masą piwnych reklam, tabliczek, kufli, pokali...
Myślę, że każdy birofil ma w takim miejscu wzwód. Szalona Gocha przypomina mi tawernę piratów, którzy polują na piwne artefakty. Dulle Griet znajduje się na samiusieńkim rynku, więc trafić łatwo. Ciekawą atrakcją jest możliwość wypicia piwa w litrowym szkle na wzór tego od Kwaka - należy jednak zapłacić myto w postaci własnego buta, który na czas spożywania jest umieszczany w podwieszonym do sufitu, poza zasięgiem rąk, opuszczanym koszu - załapał się na zdjęcie powyżej, w lewym górnym rogu.
Tu napiłem się piwa, które jest warzone dla innej knajpki w Gent, do której już nie dotarłem - Hopduvel. Dostałem Gentse Tripel i byłem zadowolony. Słodkie, waniliowe, zaskakując lajtowe, drożdżowe. Nieco tu bananów, nieco tu słodowości, troszkę goryczy w tle. Ot dobre piwo, ale bez jakiejś rewelacji.
W wąskiej uliczce przy kanale znajduje się niepozorna knajpka o wulgarnie brzmiącej nazwie Het Waterhuis aan de Bierkant. Kolejne megaklimatyczne miejsce. Lekko zakurzona, ozdobiona piwnymi rupieciami. Nie moja wina, że takie właśnie najbardziej mi odpowiadają.
Szybki rzut oka na menu i... 11%? Dzwon Roland? Jedyne piwo, którego nie podają w objętości pół litra, co oznaczone jest sugestywnym Nee!!! Jedna osoba może zamówić co najwyżej trzy takie. Nie można przejść obojętnie, szczególnie latem...
Piwo, wraz z sąsiadującymi z nim w karcie Mammelokker (ssący suty - sroga nazwa) i Gandavum, jest warzone specjalnie dla tego lokalu przez wspomniany już Brouwerij Van Steenberge.
Klokke Roeland to moim zdaniem przepotężny majstersztyk mocnego ale. Jest bardzo mocne i nie stara się tego ukryć. Ciemnopomarańczowe, z przepiękną czapą drobniuteńkiej piany, zostało podane w przedziwnym szkle kojarzącym się z dzwonem. Pachnie karmelem i toffi, mocnym słodem i rumem. Jest tęgie, alkoholowe, słodko-miodowe, z posmakami brandy i rodzynek. Myślę, że jeśli coś miałoby kopnąć Chucka Norrisa, to właśnie Dzwon Roland. Dla mnie fantastyczne piwo - dla wielu będzie absolutnie niepijalne... Ta zawartość alkoholu może być nie do przełknięcia.
To oczywiście nie są wszystkie zalety Gandawy... No ale... Wystarczy. Następnym razem zabiorę Was do jedynego browaru restauracyjnego w tym mieście.
Dziś taki spacer to zaszczyt, którego mogą dostąpić tylko członkowie gildii stroppendragers (ci, którzy noszą stryczek). Wszyscy pozostali muszą zadowolić się piwem Gentse Strop, czyli Gandawski Stryczek. Czyż mogłem go nie spróbować?
Dokonało się to w najsympatyczniejszej knajpie w mieście - Trollekelder, czyli w Trolej Piwnicy. Czym się charakteryzuje? Miłą atmosferą, klimatycznym wystrojem, dobrym piwem oraz towarzyskimi klientami - padłem ich "ofiarą" robiąc zdjęcia.
Tak oto po raz pierwszy zareklamowałem swojego bloga w Australii oraz napiłem się Westvletterena XII. Dobrzy ludzie piją dobre piwo.
Wróćmy do piwa. Gentse Strop to jasne belgijskie ale, które zostało mi podane w firmowym szkle. Warzone jest przez Brouwerij Roman z położonego nieopodal Oudenaarde. Piwo jest przepięknie złote, opalizujące i z czapą piany, która zwykle kojarzy się z pilznerem. Wygląd jest jednak zwodniczy, bowiem pachnie klasycznie belgijsko - drożdże, lekka przyprawowość, delikatne kwiaty oraz chlebowy słód, który nie jest w stanie przykryć lekkiej nutki alkoholu (6,9%). W smaku jest słodowo, nieznacznie owocowo i zaskakująco lekko. Pozostawia ciut gorzkiego posmaku. Takie piwo to godna odpowiedź na panoszące się Gwiazdy Sebastiana.
Dulle Griet
Dulle Griet to lokal, z którego nazwą łączy się inna "historia". Dulle Griet, czyli Szalona Małgorzata, to nie tylko fantastyczny olejny obraz Petera Breughla (polecam wyguglać, bowiem robi wrażenie), ale także piętnastowieczne, pięciometrowe i ponad szesnastotonowe działo, które dziś jest ozdobą jednego z placów.
Dulle Griet to bardzo przestronny lokal, wykończony nasiąkniętym zapachami drewnem, masą piwnych reklam, tabliczek, kufli, pokali...
Myślę, że każdy birofil ma w takim miejscu wzwód. Szalona Gocha przypomina mi tawernę piratów, którzy polują na piwne artefakty. Dulle Griet znajduje się na samiusieńkim rynku, więc trafić łatwo. Ciekawą atrakcją jest możliwość wypicia piwa w litrowym szkle na wzór tego od Kwaka - należy jednak zapłacić myto w postaci własnego buta, który na czas spożywania jest umieszczany w podwieszonym do sufitu, poza zasięgiem rąk, opuszczanym koszu - załapał się na zdjęcie powyżej, w lewym górnym rogu.
Tu napiłem się piwa, które jest warzone dla innej knajpki w Gent, do której już nie dotarłem - Hopduvel. Dostałem Gentse Tripel i byłem zadowolony. Słodkie, waniliowe, zaskakując lajtowe, drożdżowe. Nieco tu bananów, nieco tu słodowości, troszkę goryczy w tle. Ot dobre piwo, ale bez jakiejś rewelacji.
Klokke Roeland
Nie mogę też pozostawić w spokoju słynnego dzwonu. Szczególnie że kolejne piwo, które piłem, nazywa się właśnie Klokke Roeland.W wąskiej uliczce przy kanale znajduje się niepozorna knajpka o wulgarnie brzmiącej nazwie Het Waterhuis aan de Bierkant. Kolejne megaklimatyczne miejsce. Lekko zakurzona, ozdobiona piwnymi rupieciami. Nie moja wina, że takie właśnie najbardziej mi odpowiadają.
Szybki rzut oka na menu i... 11%? Dzwon Roland? Jedyne piwo, którego nie podają w objętości pół litra, co oznaczone jest sugestywnym Nee!!! Jedna osoba może zamówić co najwyżej trzy takie. Nie można przejść obojętnie, szczególnie latem...
Piwo, wraz z sąsiadującymi z nim w karcie Mammelokker (ssący suty - sroga nazwa) i Gandavum, jest warzone specjalnie dla tego lokalu przez wspomniany już Brouwerij Van Steenberge.
Klokke Roeland to moim zdaniem przepotężny majstersztyk mocnego ale. Jest bardzo mocne i nie stara się tego ukryć. Ciemnopomarańczowe, z przepiękną czapą drobniuteńkiej piany, zostało podane w przedziwnym szkle kojarzącym się z dzwonem. Pachnie karmelem i toffi, mocnym słodem i rumem. Jest tęgie, alkoholowe, słodko-miodowe, z posmakami brandy i rodzynek. Myślę, że jeśli coś miałoby kopnąć Chucka Norrisa, to właśnie Dzwon Roland. Dla mnie fantastyczne piwo - dla wielu będzie absolutnie niepijalne... Ta zawartość alkoholu może być nie do przełknięcia.
Baranek Mistyczny
Czasami jest tak, że kopara opada. Mi opadła przy Adoracji Baranka Mistycznego. Chociaż brzmi to jak jakiś satanistyczny obrzęd, to jest to znajdujące się w Katedrze Św. Bawona arcydzieło Jana van Eycka. Nawet ktoś tak ordynarnie nieczuły na sztukę jak ja, może zostać wprawiony w zachwyt. 20 panelowe dzieło jest jednym z siedmiu cudów Belgii. Ten Ołtarz Gandawski ma wymiary 4 na 5 metrów i zachwyca kolorystyką, światłem i symboliką. Przedstawia też wizerunek Boga. Chyba. Kradł Napoleon, kradli Niemcy (nazywani przez niektórych nazistami), ale jest z powrotem.To oczywiście nie są wszystkie zalety Gandawy... No ale... Wystarczy. Następnym razem zabiorę Was do jedynego browaru restauracyjnego w tym mieście.
5 komentarze
Widok z Trollekelder na romański kościół św. Jakuba (niestety stale zamknięty)!
OdpowiedzUsuńGandawa choć nie tak cukierkowato urocza jak Brugia to na pewno przyjaźniejsza do życia.
Gandawa jest super, ale Brugia to jednak absolutna rewelka. Nie wiem jak na mieszkanie, ale na wakacje wyśmienicie.
UsuńW przyszłym tygodniu będę w Gandawie aka Gent i zamierzam zawitać m.in do Het Waterhuis. Jesteś w stanie podać jakieś top 10 piw dostępnych tam które warto trzeba koniecznie można?
OdpowiedzUsuńhttp://www.waterhuisaandebierkant.be/waterhuis-prijslijst/?L=3
Wiesz, ja zawsze piję to, czego nie znam.
UsuńSzczerze polecam te piwa warzone specjalnie dla lokalu, szczególnie mocarza, bo to świetne piwo. Wszystkie popularne piwa, które mógłbym Ci polecić kupisz taniej w najbliższym sklepie, więc najlepiej skup się na nazwach, których nigdzie nie znajdziesz. A jak chcesz pewnego klasyka to: Tripel Karmelier, Bernardus 12°, czy któregokolwiek z trapistów: Westmalle, Achel, Chimay, Rochefort <- tu się nie zawiedziesz.
Generalnie mam takie samo podejście jak Ty :) i powinienem uściślić pytanie, bo tak naprawdę wszystkie klasyki, szczególnie te w miarę łatwo dostępne w Polsce jak np. Chimay czy Westmalle zamierzam odpuścić a skupić się choćby na STREEKBIER, których większości nie znam. Zrobię pewnie rozeznanie na ratebeer ale i tak wybór będzie pewnie bardzo trudny, szczególnie, że będę w Gent służbowo i poranki nie mogą być zbyt brutalne ;)
OdpowiedzUsuń