W zamierzchłych czasach, gdy kończyłem studia i rozpoczynałem swoją przygodę z piwami innymi niż koncernowe jasne lagery, porter z Cieszyna i ubóstwiane przeze mnie wtedy czeskie tmave, którymi opijałem się po czeskiej stronie Miasta Aniołów, piwa pszeniczne zachwyciły mnie tym, że smakowały inaczej. Bardzo miła odmiana po przytłaczającej słodowości i względnie lekkiej goryczy bieda pilsów sprawiała, że weizeny piło mi się lekko, smacznie i przyjemnie.
Niestety wraz z poznawaniem bogactwa świata piwnego, niuansów smakowych i zapachowych, początkowa fascynacja zmieniła się w konstatację, że klasyczne hefeweizeny są nudne jak flaki z olejem. Wysyp przeciętnych i słabych pszenic w polskich browarach restauracyjnych - zgodnie z modą na magiczny zestaw: pils, marcowe, pszenica, ew. koźlak - doprowadził do tego, że zacząłem świadomie i z rozmysłem omijać. Szczególnie, że złożyło się to z początkiem piwnej rewolucji w Polsce i rosnącą dostępnością całkiem nowych stylów piwnych.
Na pewno nie jestem wyjątkiem i wielu z Was miało dokładnie tak samo, że lubiane niegdyś piwo przestało nie tyle wyrywać z butów, co zwyczajnie smakować. Czyż nie? Jest to niewątpliwie związane z poznawaniem nowych smaków, które naturalnie zastępują lubiane wcześniej. Naturalny proces, dla którego nie ma już odwrotu.
Czy jednak w istocie weissbiery nudzą jak fabuła w polskim filmie? Czy bliżej im do "Klanu" czy może jednak do "W ciemności"? Postanowiłem sprawdzić to na jak najbardziej klasycznych przykładach z niemieckiego Weisses Bräuhaus G. Schneider & Sohn.
Czy jednak w istocie weissbiery nudzą jak fabuła w polskim filmie? Czy bliżej im do "Klanu" czy może jednak do "W ciemności"? Postanowiłem sprawdzić to na jak najbardziej klasycznych przykładach z niemieckiego Weisses Bräuhaus G. Schneider & Sohn.