Wąsaty Salvador

08:30

W sobotni wieczór odbyło się w Mikołowie (miasto na Śląsku tuż na południe od Katowic) wąsate kranoprzejęcie i zarazem premiera najnowszego piwa z serii #zwąsem - Salvadora. Zaprosił mnie na wydarzenie Marcin Ostajewski, szara eminencja Wąsosza, ex-główny technolog obecnie wspierający działania browaru. Marcin to bardzo pozytywny i sympatyczny ziomek, więc postanowiłem wsiąść do międzynarodowego pociągu i szybko znaleźć się w mieście, gdzie hejtuje się mieszkańców Sosnowca, Somalii, Sudanu, a nawet - jak się okazuje - Chrzanowa. Dziś krótko o tym małym wydarzeniu...


Mikołów przywitał nas ciepłym sierpniowym przedsmakiem nocy, a miejscówka - Kino Caffe - okazała się nieszczególnie oblężona. Niemniej jednak zdecydowaliśmy usiąść na zewnątrz w towarzystwie rzeczonego Marcina, Pawła i Mateusza (obaj Kraftwerk, a ten drugi też Kino Caffe) oraz Marka (Kattowitzer Brauhaus).

Nie była to moja pierwsza wizyta w Kino Caffe, poprzedni sezon rowerowy otworzyłem właśnie wypadem do Mikołowa, z którego planowałem wrócić koleją, ale PKP pokrzyżowała moje plany i musiałem zadupiać na kole te 35 kilometrów z powrotem, a spożyty wtedy Smoky Joe nie ułatwiał mi tego. Wtedy to jednak był inny lokal w innej lokalizacji. Nowa jest lepsza.


Kino Caffe to niewielki podłużny lokal, który sprawia bardzo sympatyczne wrażenie, nie tylko za sprawą wystroju, ale także dzięki Dagmarze za barem, która dodaje miejscu sporo energii. A wystrój jest specyficzno-śmiechowy, a jako że nie zrobiłem zdjęć, to musicie zobaczyć to sami, albo wejść sobie na ich profil na FB i pooglądać.

Kranoprzejęcie cechuje się tym, że na wszystkich czterech kranach (4 razy więcej kranów z kraftem niż w Sosnowcu - wiem, jestem monotonny) były piwa z Wąsosza. Spróbowałem trzech, więc mogę być zadowolony. 

Gwiazdą wieczoru był oczywiście Salvador, ale wypiłem go jako ostatniego, bowiem wpierw musiało się coś innego skończyć. Salvador to smoked coffee stout czyli wędzony stout kawowy. Jak na 13° Blg, sprawia Salvador zaskakująco solidne wrażenie. Od początku uderza mocny zapach kawy i nieco lżejszy wędzonki, takiej raczej dymno-ogniskowej. Jest to gładkie i fajnie wchodzące piwo, w smaku dominuje już kawa, przechodząca w zbożówkę, ale ciągle towarzyszy jej wędzonka. Uważam, że to bardzo dobre piwo do niemasturbacyjnego spożywania, sesyjne, niczego nie urywające, ale jednocześnie bardzo smaczne.

Pierwszy raz spróbowałem także Steve'a, którego etykietę zdobią wąsy niepowtarzalnego Steve'a Buscemi'ego, najśmieszniejszego brzydala Hollywood (Wściekłe Psy, Desperado, Big Lebowski, Fargo - to tylko moje ulubione). Steve to american lager. Muszę przyznać, że bardzo przyjemny lager,  bo po dwóch pierwszych przyłożeniach do ust w szkle było go połowę mniej. Na uwagę zasługuje całkiem spora pianka, którą musiałem najpierw zjeść, aby dostać się do płynu. W aromacie dominuje słodowość z subtelną (ale jednak obecną) nutą chmielową, taką grejpfrutowo-mandarynkową. W smaku bardzo lekkie i przyjemne. Steve jest dosyć pełny, a to uczucie jest dodatkowo podbite przez niewielki diacetyl. Gorycz jest idealna - nie za duża, nie za mała. W takim piwie pasuje jak ulał. Ja nie ulałem. Wypiłem całego.

Spróbowałem jeszcze zakupionego Katarzynie nowego Wąsosza Jagodowego. No cóż. Oboje stwierdziliśmy, że jest to piwo dla nikogo. Dla mnie był za słodki i za sztuczny - o ile jeszcze aromat przekonywał mnie (do borówki), to smak już trącił chemią. Dla Katarzyny był jednakowoż za gorzki, choć ja powiedziałbym, że to zalegała finiszowa wytrawność. Ogólnie rzec biorąc jestem na nie, ale pewnie znajdzie swoich fanów. Wciąż lepsze niż Lubuskie Jagodowe z Witnicy.

Dwa piwa naprawdę spoko - szczególnie Salvador. Polecam go! Fajnie że mogłem też dziabnąć coś domowego (RIS oraz mocno wędzony torfem pils) i zepsutego Kwasu Beta. Fe.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy