Wielopak #9

13:00


Wielopak porządkami na karcie pamięci wymuszony, chęcią posegregowania zdjęć, zamieszanie wprowadzający do z góry ustalonej kolejności. Jednak potrzebny, bowiem pokazujący kilka zjawisk. Są zjawiska pozytywne i są też negatywne. Tylko dwa piwa, które chętnie bym powtórzył. Dwa ostatnie wypite we wspaniałych, wakacyjnych okolicznościach przyrody. Niepowtarzalnych. Jednak nawet one nie uratowały tych piw.

Zjawisko numer 1 - piwo, które okazało się najlepszym z tego zestawu. To kolaboracyjny Pellet in your Head, choć to nietypowa współpraca. Po raz kolejny katowicki craft beer pub Browariat warzy piwo w mocno zaprzyjaźnionym niemieckim browarze Camba Bavaria. Pellet to 13° pale ale, tzw. single hop czyli doprawione tylko jednym gatunkiem chmielu - Lemon Drop, który bywa określany jako supercascade. Piwo jest ekstremalnie lekkie i rześkie, a piłem je w naprawdę upalny dzień, gdy nad Katowicami ktoś postawił lampę z wkręconą najmocniejszą żarówą. Cytryna i pomarańcza dominują zarówno aromat jak i smak. To nie jest wyszukana smakowo kompozycja, ale zapewnia doskonałe orzeźwienie i wszystko tu jest na swoim miejscu.

Zjawisko numer 2 to piwo, które jest zwyczajnie stylowe i to jest jego problem - jeśli nawet ktoś o nim słyszał, to kto w zalewie barrel aged american white porterów chce pić stouta owsianego? Bowiem tym właśnie jest Owshooter z Redenu. To solidne, mocno palone i gładkie/aksamitne piwo. Nie jest za mocno wysycone, ani za nisko. W smaku obecna jest bardzo przyjemna kawa zbożowa, nieco kwaskowa w finiszu. Piwo jest słodkawe, a na końcu zostaje delikatna gorycz. Nuda? Piło mi się je wyśmienicie. Nie ma się do czego przyczepić, to się przyczepię - minus za nazwę.

Tu się też kończą piwa, do których chciałbym wrócić. Poniżej klasyczne jednorazówki.

Asklepios z Browaru Olimp jeszcze z Wąsosza to american india pale ale. Kompletnie się w piwach z Olimpu już pogubiłem i za cholerę nie jestem w stanie przypasować nazwy do stylu, a to przecież taki fajny pomysł na postacie z mitologii. Nawet etykiety, które ogólnie wydają mi się niedopracowane (czegoś im brak), są w porządku. Dlaczego nie wrócę do Asklepiosa? Bo gdybym nie zapisał krótkiej notki, to bym nie pamiętał jego smaku - niczym się nie wyróżnia. Jak na swój styl, to gorycz jest nieco zbyt nachalna i o dziwo (o dziwo, bo są tu tylko Amarillo i Citra) dominują tu nuty ziołowe i karmelowe. Chyba najmniej ciekawe połączenie jeśli chodzi o AIPA. Poza tym nie miałem się do czego przyczepić, ale też czym zachwycić.

Całkiem podobnie jest z tym samym stylem w ramach projektu Po Godzinach, który od niedawno rozwija Browar Amber. Ta seria to zjawisko numer 3. To po prostu wykastrowane bieda AIPA. Piwo ma dwa duże problemy - niezachwycający aromat, który jest po prostu nikły oraz gorycz, które nie dość, że nie jest wystarczająca, to jeszcze ma łodygowy charakter i zalega. To są właśnie cechy dyskwalifikujące to piwo. Co prawda Amber jest konkurencyjny cenowo, ale to nie jest taka duża różnica, aby uzasadniała oszczędzanie. Chętnie spróbowałbym innych piw z serii, ale nie wiem, czy się przemogę.

Zastanawiałem się, które z dwóch ostatnich piw (niestety na dodatek wypitych jednego dnia) było najsłabsze w tym zestawieniu, a które ciut lepsze. Długo się nie zastanawiałem...

Nie smakował mi Be Like Mitch z AleBrowaru i kompletnie nie rozumiem zachwytów nad nim, choć częściowo zrzucam to na karb małej sympatii mej do tego stylu. Piłem bardzo wiele lepszych american wheatów, ostatnio choćby Some like it hot, a od Hejnału dzieli Micza przepaść. Mimo że piliśmy go na dwóch, to obaj byliśmy nim zmęczeni, nawet w upalny dzień po pedałowaniu wzdłuż Soły. Mitch przede wszystkim nie dawał tego, co powinien, czyli orzeźwienia. W smaku pałętała się nieciekawa, tępa nuta, która uprzykrzała picie, a i aromat nie był szczególnie intensywny. Dobrze, że od strony wizualnej nie miałem się do czego przyczepić, bo to kolejna doskonała etykieta.

Zjawisko numer 4 to marketing. "Marketingu moc, owiń kupę w koc!". Absolutna perełka, czy też totalne nieporozumienie. Nie wiem, jaka idea przyświecała powstaniu tego piwa i nazwaniu go Black Abbey (Czarne Klasztorne), bo z żadną Belgią, ani piwami klasztornymi nie ma nic wspólnego. To kolejne mocno przechmielone piwo od Doctora Brew, które w dodatku jest wodniste i mulące. Smaki i aromaty porozjeżdżały się tu kompletnie. Piwo skręca mocno w stronę czarnego IPA, ale jednocześnie jest toporne i niewyważone. Męczyliśmy się znów we dwóch okrutnie. Najciekawsze jest to, że to coś ma na Ratebeer 99 punktów w stylu i to jakim! Abbey dubbel. Nosz po prostu kurwa mać. Jakiś bloger pochwali, że dobre, a potem ludzie myślą, że dubble tak smakują.

Zobacz także

4 komentarze

  1. Z tym ostatnim - faktycznie jest to bardzo ciekawe zjawisko. Zastanawiam się kiedy zacznie spadać wiarygodność osób, które bezkrytycznie ten browar zachwalają ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękujemy za zainteresowanie. Co człowiek to opinia ale szanujemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dziękuję za wizytę i czytanie. Zapraszam ponownie!

      Usuń

Obserwatorzy