De Halve Mann
10:00
Osiem miesięcy temu pisałem, jak fantastycznym miejscem jest Brugia (klik). Zachwalałem wtedy lokalne knajpki i genialny sklepik na starym mieście. Malownicze miasto-muzeum jest tak piękne, że z zazdrością mówią o nim mieszkańcy innych pięknych miejsc - o tym też pisałem. Nie napisałem, a jedynie zasygnalizowałem, o najistotniejszym miejscu z mojego punktu widzenia, którym jest Browar De Halve Maan (oraz muzeum). Dziś więc o tym, czy warto go odwiedzić i dlaczego bilet do Belgii powinien być zabukowany jeszcze przed zakończeniem czytania tego tekstu.
Browar, którego nazwę w Polsce możemy tłumaczyć jako Półksiężyc, położony jest w samiutkim centrum Brugii - na starym mieście, pośród krętych uliczek i malowniczych kamienic, tuż przy kameralnym placu, na którym stołują się znużeni słońcem turyści, a także obok uroczego kanału. Miejsce jest idealne pod względem turystycznym. Pod względem logistycznym dla browarników już niekoniecznie, ale o tym później.
Trudno przegapić browar i wejście do niego. Nie dość że wejście ozdobione jest złotym półksiężycem, to jeszcze kłębi się przed nim tłum turystów. Pierwsze zapiski o browarze to XVI wiek, a od XIX wieku do dziś jest on w rękach rodziny Maes, za sprawą Henrika I. Browar w ciągu ostatnich kilkunastu lat przechodził duże przeobrażenia. W dzielnicy przemysłowej Brugii otwarto rozlewnię, bo dotychczas proces ten był zlecany na zewnątrz, oraz centrum logistyczne. Co ciekawe póki co piwo z browaru do rozlewni przewożone jest cysternami, ale właściciele browaru poważnie myślą o zbudowaniu kilkukilometrowego rurociągu. Piwociągu!!
Warzelnia oraz leżakownia to już ultra nowoczesny sprzęt, ale wszystkie zabytkowe urządzenia można wciąż oglądać w muzeum przy browarze. Na warzelni oczywiście znajduje się obowiązkowa figurka Św. Arnolda, patrona belgijskich piwowarów.
Najbardziej z tej wizyty utkwił mi w pamięci widok z dachu browaru, bo w czasie zwiedzania można sobie na niego wejść. Rozciąga się stamtąd wspaniała panorama Brugii. Oczywiście nie zastąpi wdrapania się na dzwonnicę w rynku, ale i tak zarąbiście.
Widok z dachu browaru!!! |
W ramach zwiedzania należy jeszcze zejść do eleganckiej restauracji i koniecznie spróbować sztandarowe lokalne piwo Brughse Zot - w wersji niefiltrowanej i niepasteryzowanej, która jest dostępna tylko tam. W takiej wersji to piwo jest jedyne w swoim rodzaju - doskonale pijalne, lekkie, smaczne i aromatyczne. Absolutne 9,5/10.
O ile na tym skończyły się moje degustacje w browarze, to inne piwa z De Halve Maan zostały wypróbowane przeze mnie w czasie pobytu w Brugii. To były intensywne dni, bowiem przerobiłem wtedy jeszcze piwa z De Struise (klik!) i klasyczną XII z Westvleteren. A co wypiłem?
Straffe Hendrik - Quadrupel to potężne piwo o zawartości alkoholu na poziomie 11%. Dużo. Piwo jest ciemnomiedziane i sprawia wrażenie bardzo gęstego. W zapachu prym wiodą suszone ciemne owoce oraz nuty kojarzące się z brązowym cukrem i orzechami. W tle pozostaje słodowa chlebowość oraz czekolada. Smak uzupełnia poezję aromatu - jest to ciężkie, złożone i słabo wysycone piwo. Rodzynkowo-czekoladowy smak rozgrzewa, a alkohol pozostaje jedynie nutą i nie dominuje odczuć. Za sprawą lekkich drewnianych posmaków skojarzył mi się z koniakiem. Generalnie jest słodkawe i owocowe, i mimo wszystko pijalne jak cholera. No ale umówmy się - to mój ulubiony styl piwa. Można brać w ciemno. Polecam wszystkim miłośnikom potężnych stoutów i porterów bałtyckich, którzy dwa razy pili Palma, raz Stella Artois i powtarzają, że nie lubią piw belgijskich.
Straffe Hendrik Wild 2014 zaskoczył mnie swoją nazwą i też spodziewałem się po nim czegoś innego. Mocniejszego. Niemniej jednak byłem kilka dni po wizycie w Cantillon (klik!), gdzie piwa były dzikie, jak tłumy wrzeszczące "gdzie jest krzyż!?". Wild 2014 to klasyczny tripel, który refermentuje z udziałem drożdży Brettanomyces. Jak już napisałem stajnia w piwie nie jest jakąś wybitną, wiejskie nuty zaznaczają się w owocowym aromacie, ale robią to delikatnie. To może być dobre piwo, dla rozpoczynających przygodę z piwami spontanicznymi. Na mnie zrobił gorsze wrażenie niż regularny tripel z De Halve Maan. Niemniej jednak warto odnaleźć w sklepie bieżącą wersję, bo to wciąż piwo stosunkowo tanie...
Brugse Bok to ciemny belgijski ale, który smakuje troszkę jak dubbel dla ubogich. Jakby ktoś chciał zrobić koźlaka na drożdżach górnej fermentacji.Wygląda ładnie ze swoją brunatną barwą i lekką mętnością. Niestety aromat i smak wypadają blado. Słodowa chlebowość i karmel mieszają się z nutami kwiatowymi drożdży belgijskich. Szczypiąca przyprawowość nie pomaga w przyswajaniu tego piwa, które wydawało mi się cienkie i wodniste. Stanowczo zbyt słodkie i mało złożone. Na kolana nie rzuca. Chyba nie można mieć wszystkiego w jednym miejscu.
Piłem jeszcze butelkową wersję Brugse Zot, ale nie umywa się ona do niepasteryzowanej wersji serwowanej w browarze. Niemniej jednak jest to lekkie i przyjemne piwo. Browar De Halve Maan polecam, podobnie jak polecam Brugię. To rewelacyjne miejsce!!
Kulturalne piwko w miejscu publicznym zawsze cieszy! |
1 komentarze
Tomasz w jeansach mrrrr :):*
OdpowiedzUsuńFajne połączenie podróży z piwem (!!!) ;) aż żal, że na koncie brak kasy na wspomniany bilet ;)