Bacówka pod Małą Rawką
10:03
Czas spędzany w pociągu lub w oczekiwaniu na spóźnioną jedynie 40 minut* chlubę polskiego kolejnictwa zwaną Intercity, to przestrzeń na zanurzenie się w pełzającej mgle wspomnień. Pijąc pyszną małą czarną w kawiarni, która nijak nie pasuje do sosnowieckiego dworca, słuchając jazzowych evergreenów w wykonaniu Michaela Buble, skłaniam się ku otulonym bielą i zmrożonym Bieszczadom, a szczególnie ciepło myślę o Schronisku pod Małą Rawką. Kończąca się zima, nijak mająca się do pory roku, którą pamiętam z idealizowanego dzieciństwa, tym bardziej sprawia, że wspomnienia są nachalne. Chciałbym znów wbić buty w puszysty śnieg, poślizgnąć się na wychodzonej ścieżce, ścisnąć dupolot udami, chłonąć panoramę uśpionych połonin. Szczególnie chciałbym jednak znów posiedzieć w cieple najlepszego miejsca noclegowego w Bieszczadach.
Najbardziej na wschód wysunięte pasmo górskie w Polsce jest wciąż traktowane z dużym namaszczeniem. Wiele osób chciałoby rzucić wszystko i wyjechać tam, gdzie tylko dzikie góry, mroczne lasy, wilki, rysie, żubry i ciężka praca własnymi rękami. Mało kto bierze pod uwagę, że w okresie turystycznym góry te są tak samo wypełnione turystami, jak każde inne. Może poza Tatrami w szczycie sezonu, których nie polecałbym nawet miłośnikom tłumu i zbiorowego potu dwutygodniowych pielgrzymek. Zwykle w Bieszczadach ludzi jest masa – to już nie te czasy, gdy można tam było dojechać sporadycznym autobusem PKS czy samochodem posiadanym przez nielicznych. Teraz tylko na ustronnych szlakach nie uświadczysz tłumu.
Przed bacówką |
Zimą sprawa wygląda jednak inaczej. Tu, gdzie Bieszczady są miłe i przyjazne letnią porą, stają się wrogie i zdradliwe zimą. Gdy pogoda zmieni się nagle, a robi to często, przywieje mgłę, zasnuje chmurami i sypnie zawieruchą, bardzo łatwo jest zgubić szlak… Ludzi wtedy też wielokrotnie mniej. Wdrapując się na zlodowaciałą Połoninę Wetlińską nie spotkaliśmy niegdyś żywej duszy. Zimą w rzeczy samej można poznać góry w ich majestacie, niedostępności i nieskażonym pięknie.
Wielka Rawka i Mała Rawka, a pod nimi wprawne oko dostrzeże bacówkę... |
Po trudach brnięcia w głębokich śniegach, po całodziennym utrzymywaniu równowagi na oblodzonej ścieżce, dobrze jest wrócić do miłego i przyjaznego miejsca, a takim jest Bacówka pod Małą Rawką. To jedna z jedenastu bacówek w polskich górach, zbudowanych według zamysłu i koncepcji bacówek PTTK w latach 1975-86. Bacówka, w odróżnieniu od tych np. na Rycerzowej, Maciejowej czy Krawców Wierchu nie jest położona wysoko, od Przełęczy Wyżniańskiej i parkingu dojść tu można w 20 minut, biorąc pod uwagę, że ścieżka zasypana jest śniegiem, a na plecach dźwigasz ponad dwadzieścia butelek piwa. Największym plusem schroniska jest jego klimat.
Po pierwsze jest prowadzone przez sympatycznych ludzi, uśmiechniętych, pomocnych i pozytywnie nastawionych. Czułem, że to miejsce jest ich domem i ja też dzięki temu czułem się tam rewelacyjnie. Po drugie o atmosferę dba tabun przemieszczających się wszędzie kotów. Są przeróżne, a jeden jest wielki niczym ryś – z trudem mieści się na krześle, a i tak nie całkiem. Koty gonią się po jadalni, biegają po ławach, wygrzewają się przy piecu, wdrapują się naprawdę wysoko obok telewizora, patrzą w okna, czają się za półką z butami, gdzie ukryty jest kaloryfer. Wiernie towarzyszy im ogromny i przyjacielski pies – San. To co mi się bardzo podoba w schronisku – co wymieniam jako trzecie – to książki i czasopisma, po które można sięgać w przypływie niechęci do uspołeczniania się w grupie turystów. Po czwarte jedzenie. Bigosy, placki z gulaszem czy pierogi są zawsze rewelacyjne, a specjalnością jest szczególny rodzaj grzanego piwa, które jest wydawane tylko w określonych godzinach. Ale o tym później... No i na koniec zostawiam niepowtarzalny klimat drewnianej bacówki. Co prawda dotarła tu już technologia pod różnymi postaciami, ale miejsce zupełnie na tym nie straciło.
To miejsce jest wręcz stworzone do wieczornych degustacji, których uskuteczniłem w ciągu kilku styczniowych dni bardzo wiele. Piwo było idealne zarówno do dyskusji i grania w Magię i Miecz, która bardzo się wszystkim spodobała i rozegraliśmy chyba z 6 pełnych partii. Do końca – rzadka sprawa. Piwa podzieliłem na trzy kategorie – całkiem nowe dla mnie, powroty – testy jakości oraz starcie porterów.
Dosyć sceptycznie podchodzę do niektórych piw Pracowni Piwa, choć wiem, że jakość jest zawsze najwyższa. Bierze się to stąd, że nie uśmiecha mi się płacić za małą butelkę piwa praktycznie tyle co za dużą innego browaru. Pojawia się u mnie prosta psychologiczna bariera. Niemniej jednak skusiłem się na dwa piwa, których jeszcze nie piłem, no i muszę serdecznie je polecić. Pierwszy był Krakowski Spleen czyli leciutkie session IPA o zawartości alkoholu 4,4%. Początkowo mocne w aromacie nuty biszkoptowe i ciasteczkowe zmieniają się piękną kompozycję owoców tropikalnych i cytrusów. W smaku ta owocowa słodycz nie dominuje, a piwo jest zdecydowanie wytrawne także dzięki przyjemnemu grejpfrutowi w posmaku. Mimo lekkości piwo nie jest wodniste. Cieszę się, że spróbowałem, choć zdecydowanie bardziej wolałbym sięgnąć po nie latem. 7/10. Andrus znacznie bardziej nadaje się na zimę, dzięki nieco większemu woltażowi (6,5%). To żytnie IPA złapane w nowofalowy uścisk Nelsona. Jest zdecydowanie pełniejsze w smaku od poprzednika i dużo gładsze. To zrozumiałe, ale też lepiej trafiające w moje oczekiwania wobec IPA. Największą zaletą tego Andrusa jest bardzo długa, przyjemna goryczka, która zaznacza się głównie soczystym grejpfrutem. W połączeniu z aromatem bogatym w piękne owoce egzotyczne (mango, marakuja) sprawiają, że piwo znika ze szkła w tempie ekspresowym. 8/10. Uważam, że nieetycznym jest lanie tak pijalnych i fantastycznych piw do małych butelek. 0,3 l. potrafi jedynie narobić smaku, podrażnić kubki, a nie zaspokoić potrzeby piwosza. Żądam litrowych butelek! A przynajmniej półlitrowych.
Tuż przed wyjazdem, gdy zrobiłem już piwne zakupy i upchnąłem to wszystko po plecaku, okazało się że przejęte przez sąsiadów paczka zawiera dwa piwa z Browaru Rzemieślniczego Jan Olbracht. Wymagało to szybkiego przetasowania zabieranych rzeczy i z listy tych potrzebnych wypadło jakieś jedzenie. Zacząłem od stoutu w nowej odsłonie, czyli od Tajemnicy Króla. Dawno już nie piłem tak bezpretensjonalnego, nieudziwnionego kosmicznymi dodatkami i solidnego piwa w tym stylu. Bardzo spokojny i klasyczny, cechujący się aromatem gorzkiej czekolady i mocno palonej kawy, tęgi, balansujący między słodową słodyczą i wytrawnością przypominającą nuty drewniane. 7/10. Jako fan piwnej Belgii dużo bardziej ucieszyłem się jednak z nowego (wtedy) Piotrka z Bagien, a mianowicie z Tripla. Potrójne piwo w wykonaniu piotrkowskiego browaru ma 8,5% alkoholu i bardzo ładnie prezentuje się w szkle, opalizując gęstymi pomarańczami. To piwo walczące o miano najlepszego polskiego tripla ze Szczunem. Są tu zarówno banany, inne owoce, kwiatowość w zapachu, przyprawy. Belgijski charakter aż bucha z tego piwa. Czuć też moc piwa, piwo jest lekko alkoholowe, ale to tylko przyjemnie podkreśla jego pikantność. Bardzo solidne i przyjemne to piwo, a styl wręcz stworzony na zimę. Chciałbym jednak, aby był regularnie dostępny. 7,5/10.
Amber w ramach offowego Po Godzinach wypuścił dość oryginalny Cherry Milk Stout. Niestety w okresie gwałtownie rosnącej liczby milk stoutów ten wypada blado. Nuty mleczne, a szczególnie wiśniowe, będące na granicy wyczuwalności, ustępują miejsca karmelowi. Fakt piwo jest słodkie, tak jak powinno, ale jest też nieco zbyt wodniste. Nie ma się nad czym rozwodzić, można się napić tylko jak w osiedlowym markecie nie ma nic innego. 4,5/10.
Długie popołudniowe i wieczorne posiedzenia okazały się idealnym czasem na kontrolę jakości kolejnych warek piw, które za pierwszym razem bardzo mi smakowały. Butcher od BroKreacji to wciąż świetna red AIPA – nie dość że kompozycja chmielowa bardzo udana to i odpowiednia podbudowa słodowa sprawia, że pije się to świetnie. Piwo z charakterem. 7/10. Nosferatu z Radugi od czasu premiery nie stracił na swojej paloności kojarzącej się ze słonecznikiem i na leśnym nachmieleniu. Dobra BIPA – 7/10. Sunset Blvd w dalszym ciągu jest świetnym, bardzo ładnie zbalansowanym piwem. Przy tym jest niepozbawione mocno goryczkowego charakteru. Smakuje mi znacznie bardziej niż kiedyś. To wciąż Atak Chmielu na sterydach i to nie jest zarzut. Piwo od tamtego roku jeszcze przypakowało i uwypukla wszystkie zalety pamiętnych pierwszych warek Ataku, gdy wszyscy zachwyciliśmy się american india pale ale. 8/10. Brakuje mi słów uznania, gdy opisuje kolejne piwa Trzech Kumpli, tak samo tym razem przy Blackcylu nie mogę wyjść z podziwu, że tak sprawnie łączy się tu pijalność i lekkość z indywidualizmem i charakterem. Cytrusowo (grejpfrut) – kakaowo – czekoladowe, prażone z posmakami leśnymi. Świetnie. 8/10. Kupiłem sobie też Atak Chmielu, żeby nie było, iż pijam tylko nowości. Smakuje wciąż jak atak chmielu – nie tak dobrze, jak na początku, ale też nie jak najsłabsze warki (maślano-nijakie). Dziś to „tylko” fajne piwo – 5,5/10.
Przegląd porterów będzie krótki, żaden z trzech polskich koncernowych nie dorównuje amerykańskiemu z czołówki ratebeer. Zupełnie mnie to nie dziwi, bowiem na ring wystawiłem Evandera Holyfielda i polskich mistrzów boksu amatorskiego z zawodów w Będzinie. Ja bardzo lubię i porter okocimski, i żywiecki, a amberowski może nieco mniej, ale w starciu z gładkością Suttynose, potężną pełnią, jego ułożeniem, mocnym aromatem i uderzeniem ciemnych owoców i orzechów, zwyczajnie zaliczają KO w pierwszej rundzie. 9/10.
Gorąco polecam piwo grzane z jajem w bacówce. Zwyczajowo stronię od takich specjałów, ale w tym miejscu, a szczególnie zimą piwo jest rewelacyjne i jedyne w swoim rodzaju!
Gorąco polecam piwo grzane z jajem w bacówce. Zwyczajowo stronię od takich specjałów, ale w tym miejscu, a szczególnie zimą piwo jest rewelacyjne i jedyne w swoim rodzaju!
* W czasie pisanie tego postu opóźnienie pociągu zwiększyło się do 100 minut.
Fly my to the Bieszczady…
4 komentarze
No ba, jak piwo grzane, to ino z jajem!
OdpowiedzUsuńSie wie (a jak się nie wie, to się nie robi)...
UsuńBardzo fajnie piszesz :) Do Bacówki pod Małą Ramką zawsze podchodzę bardzo sentymemtalnie i chętnie tam wracam, choć nigdy nie zdarzyło mi się zostawać tam na noc (jak się jest z Sanoka to trochę tak dziwnie - ni to daleko no blisko) ;) ale dla tego klimatu, który opisujesz, chyba się tam kiedyś zaszyję ;)
OdpowiedzUsuńDzięki, miejsce polecam. Do zo na szlaku.
Usuń