Czym jest session IPA?
11:00
Żyjemy w bardzo ciekawych czasach dla piwowarstwa rzemieślniczego
i świata piwa w ogóle. Zmieniająca się rzeczywistość, która
każe do lamusa odłożyć oklepany „złocisty trunek”, dotyka nie tylko Polski, ale można powiedzieć, że w pigułce nadrabiamy
lata ewolucji sfery craft beer, jaka dokonywała się w Juesendej od
lat 70. ubiegłego wieku. Wiele nadrabiamy, ale jednocześnie wiele
procesów, które obserwujemy dziś na rodzimym gruncie, jest
odbiciem tego, co dzieje się równolegle za oceanem. Jednym z nich
jest dyskusja o potrzebie wyznaczania granic stylów piwa oraz tego,
co reprezentują.
Potrzeba napisania kilku słów o stylu session IPA pojawiła się
jeszcze przed bitwą w ramach katowickiego Beer Cup, którego
bohaterem była właśnie sesyjna IPA, gdy nie bardzo wiedziałem, co
o tym stylu napisać. Dla mnie sesyjna IPA to taki oksymoron.
Przyzwyczailiśmy się, że IPA są charakterystyczne, mocno
nachmielone, intensywne, walące aromatami w nos, miażdżące
smakami i goryczą. Jak pogodzić to z sesyjnością, która zresztą rozumiana jest u nas dwojako, i czy to się
rzeczywiście kłóci? Przy okazji rozważań na temat stylu session
IPA powiem wam, dlaczego dla amerykanów z Beer Judge Certification
Program india pale ale i IPA to już nie to samo.
Określenie piwo sesyjne ginie w mrokach dziejów podobnie jak
termin india pale ale. Dziś nie sposób z całą pewnością
powiedzieć skąd się wzięło. Prawdopodobnie termin „session”
pojawił się w Anglii w czasie I Wojny Światowej. Robotnicy
pracujący na pełnych obrotach m.in. w fabrykach broni mieli w
czasie dnia pracy dwie sesje (przedziały czasowe), w czasie których
mogli spożywać piwo. Miało to ich pokrzepiać i poprawiać morale.
Piwo to było znacznie lżejsze niż zwyczajne stouty i portery,
którymi posilali się ludzie pracy. Zwyczajnie po to, aby
brytyjskiemu żołnierzowi na froncie strzelba nie wypaliła w twarz,
a czołg jechał tam, gdzie chce jego kierowca.
Czymże jest więc sesyjność piwa? Zeszłoroczna zaktualizowana
charakterystyka stylów opublikowana przez BJCP sprowadza termin
„sesyjność” tylko i wyłącznie do mocy piwa, „jednoznacznie”
nazywając wszystkie piwa, których zawartość alkoholu nie
przekracza 4%, sesyjnymi. Do sesyjnych piw należą wg BJCP american
light lager, czech pale lager, german leichtbier, ordinary bitter,
dark mild, scottish light, scottish heavy, session ipa (3 – 5%),
berlinner weisse oraz historyczne london brown ale czy grodziskie. To
mogłoby oznaczać, że sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa i nie
powinniśmy tego komplikować. Dzięki temu, że taka IPA jest
sesyjna, można wypić więcej IPA zanim ciało pijącego znajdzie
się w pozycji horyzontalnej, a mowa jego będzie bełkotliwa.
A co takiego z IPA? Wspomniana klasyfikacja piw BJCP mianem IPA
określa „nowofalowe” piwa, na które my mówimy potocznie
american IPA i od których zaczęła się u nas piwna rewolucja.
Amerykanie doszli do wniosku, że nie będą rozwijać tego skrótu
jako india pale ale, ponieważ większość piw, o których mówimy
IPA nie płynęło do Indii (ani nie powstało z myślą o tym), a
duża część z nich nie jest „pale”. Niemniej jednak IPA
określać będzie nowofalowe, rewolucyjne piwa, które cechują się
podwyższoną goryczą oraz odczuciem chmielowości. Zgodnie z tym
rozróżnieniem session IPA ma mieć wyrazisty aromat, intensywny
smak, być odpowiednio gorzka, a przy tym nie przekraczać 5%
alkoholu. Wydaje się to być trudne do pogodzenia, ale może
przyjrzymy się przykładom na rodzimym gruncie?
Okazuje się, ze na naszym rynku ukazało się już dość dużo
sesyjnych IPA (ponad 40 według Ratebeer). Piłem mało. Piece of
Cake z Trzech Kumpli był bardzo dobry, niedawny Hot Hoppy Lips z
Widawy słabiutki, Lift to the Scaffold z Radugi dobry, 60 Minut na
Godzinę z Redenu rozczarował, Krakowski Spleen z Pracowni Piwa
zachwycił, Sheldonada z Podgórza za to mnie nie, ale ma swoich
wiernych fanów, o czym przekonałem się niedawno w Omercie, Maxim z
Kraftwerka był mało sesyjny. Więcej grzechów nie pamiętam. Chyba
podświadomie omijałem te sesyjne IPA.
Przekopanie się przez polskie session IPA na Ratebeer pokazuje,
że wrzucone do tej kategorii są piwa, które bywają określane
jako summer ale czy sunny ale (bo nikt nie powie mi, że pierwszy
Shark z Widawy był sesyjny, choć to bardzo lekkie IPA było). Na
koniec jeszcze jedno zagadnienie, na które nie mam odpowiedzi. Czym
różni się takie sesyjne IPA od APA, czyli american pale ale? Gdzie
przebiega magiczna granica? Czy to tylko i wyłącznie granica
odczuwania goryczy?
Moje wewnętrzne przekonanie i intuicja podpowiadają mi, że te
tzw. sesyjne IPA prędzej znudzą mnie swoim smakiem i nie wypiję
nawet trzech butelek tego samego sesyjnego piwa. „Zwyczajna” IPA
niejednokrotnie będzie znacznie bardziej sesyjna, niż ta o niskiej
zawartości alkoholu. Ekstremalnie sesyjne piwa – Pan IPAni lub Califia z
Trzech Kumpli, Rowing Jack z AleBrowaru, Mera IPA z Artezana czy
Huncwot z Pracowni Piwa oscylują w okolicy 6% alkoholu. Każdego z
nich można by wypić z sześć-siedem jedno za drugim, tak są
dobre. Zresztą dla mnie te 6-7% nie sprawia, że piwo przestaje być
sesyjne. Dla mnie więc termin sesyjne IPA mogłoby nie istnieć.
Dlaczego by nie po prostu lekka IPA? Lipa. Może określenie sesyjność pozostawić piwom pijalnym? Bo to określenie jest wyjątkowo niezręczne. Mówimy tak przecież o piwach, które wyjątkowo dobrze smakują i chce się pić kolejne, a nie o tych, które nie są trujące.
Rozumiem potrzebę wprowadzania nowych stylów, tworzenia
słabszych i silniejszych odmian piwa, ale będzie to prowadzić do
powstawania potworków, jak widziany ostatnio „sesyjny” imperial
stout (Amager). A co Wy na to?
7 komentarze
"co dzieje równolegle się za oceanem", "A co takiego z IPA?" Zdanie nie zaczyna się od "a" (ostatnie). Sesyjne mają nie przekraczać 4 czy 5%? Piszesz to zamiennie chyba :)
OdpowiedzUsuńTeraz ad meritum. Wydaje mi się, że pijący i tworzący piwa nierzadko nie mają wiedzy czym właściwie ta sesyjność jest. Czy określać ją jako smak czy procenta właśnie.
Ja do dzisiaj sesyjność kojarzyłem raczej ze smakiem i zapowiedzią powolnego delektowania się smakiem piwa cedzonego przez zęby. Tylko tak się zastanawiając... czy session cokolwiek (w tym drugim rozumieniu) będzie się bardzo różniło od dobrej wędzonki w moim przypadku? Tak rozumianą sesyjność każdy by musiał sobie definiować sam i umieszczanie jej na etykiecie mijałoby się z celem.
Pozostaje chyba edukować rynek, co powinno ponieść za sobą oddolne wymaganie od twórców piwa jego poprawnej klasyfikacji. Jesteśmy jeszcze młodym rynkiem całej tej piwnej nowofalowości i jeśli uda się ludzi doinformować to powyższe problemy się rozbiją o skały. Pozostanie nam solidność w każdym aspekcie piwa i jego powtarzalność, powtarzalność, powtarzalność...
A ja nie uważam, że zaczynanie zdań od "a" to błąd. Nie ma w tym nic złego, a w podanym przykładzie mi się tak bardziej podoba;) Co do tych 5% to tyczy się tylko sesyjności IPA, wiem, że to brak konsekwencji, ale jestem tylko posłańcem. Odsyłam do gajdlajnu BJCP.
UsuńWidzisz - mnie też kiedyś sesyjność bardziej kojarzyła się z powolnym sączeniem jednego potężnego piwa, niż z piciem jednego po drugim. Niemeniej jednak, kiedy mówi się i nas "sesyjne", ma się na myśli łojenie jednego za drugim. Sesyjność = łatwa i szybka przyswajalność.
Ja też jestem skłonny stosować termin "sesyjne" do piw przyjemnych, niekoniecznie lekkich i mało alkoholowych.
My od twórców nie możemy jeszcze nic wymagać, bo rynek jest taki, że każdy bullshit się sprzedaje, pozostaje więc piętnowanie i edukowanie.
Taka też Twoja rola na tym łez padole... edukować piwną patolę.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńdla mnie SESSION IPA to czysty twór marketingowy; jednak gdyby brać go na serio, to session JA rozumiem jako: mogę wypić 6 pod rząd na jednym posiedzeniu (sesji?) i wyjść o własnych siłach na tramwaj, w pełni świadom o której odjeżdża. Wypicie w knajpie np 6 rowing jacków (a bywały warki genialne że szło by pić i pić) to raczej tramwaj odjeżdża, a jeśli wsiadłem to wysiadałem dość daleko od miejsca gdzie powinienem wysiąść. Może zrobić sesyjne risy 25blg i 4,5 alk.
pozdrawiam
artur996
No właśnie głównie marketing sprzedaje te piwa, moda. Sesyjny RIS, taki jak piszesz, byłby słodki i niepijalny, nieułożony i niedofermentowany. Ale w sumie można by spróbować gdzieś z tanka.
UsuńSesion grodziskie to byłby "hit"; aż dziwne że wśród różnych dziwów kraftowych nie było jeszcze takiego dziwa (chociaż może jest, a tylko ja niewiem.
OdpowiedzUsuńartur996
Coś rzadszego niż woda? Hmmm...
Usuń