Hopkinsowy zawrót głowy

08:00

W styczniu tego roku zaprezentowałem na blogu gdyński browar kontraktowy Hopkins (klik!). W czasie ośmiu miesięcy swojego warzenia wypuścił dwadzieścia piw spod znaku tajemniczego psa-detektywa. Dużo. Otwarty został także zapowiadany firmowy pub w Gdyni. Trudno mi jednak zarzucać browarowi tzw. biegunkę premier, ponieważ spora część tych piw zaciekawiła choćby samym stylem (foreign extra stout z suską sechlońską, whisky "spalone kable" stout czy najświeższa eksploracja ulubionych przeze mnie obszarów belgijskich). 


Dziś zapraszam na przegląd dziewięciu piw Browaru Hopkins - dopadłem Outsidera, wracam kontrolnie do Transfuzji, a ponad to są: Mowa Cieni, Golden State, Mississippi, Biohazard, Nightcall, Maori i Angelene, a kolejne już niecierpliwią się na karcie pamięci aparatu oraz w lodówce. Czy to rzeczywiście biegunka czy przemyślane receptury? O tym dzisiejszy wpis.

Gdzieś z tyłu chciał ukryć się Outsider, ale to wszak lubiany przeze mnie robust porter z dodatkiem płatków śliwy i jabłoni, więc wciągnąłem go na początek listy. To jedno z pierwszych piw browaru (pierwsze w ogóle?) i mam nadzieję, że zostanie produktem flagowym, bo na to zasługuje. Przyjemną dla nosa robotę robią tu nuty kojarzące się z rodzynkami i suszoną śliwką, które są uzupełnieniem dla mocnej słodkiej czekolady. Niskie wysycenie  sprawia, że piwo staje się bardziej likierowe (na tyle, na ile pozwala ta gęstość) i delikatnie przepływa przez gardło rozgrzewając je. W smaku obok czekolady mocno dają znać o sobie owoce, nuta drewniana i orzechy laskowe. Bardzo dobre piwo. 7,5/10.

Transfuzja, czyli whisked cherry & pear foreign extra stout, smakowała mi tak samo jak za pierwszym razem. Macerowane w whiskey płatki gruszy i wiśni dają temu piwu wyraźny posmak dębiny, który komponuje się z jego mocą (7,2%) i mocnymi uderzeniami palonej kawy. Piwo bardziej rozgrzewa niż pieści gardło, nieco przy tym ściągając je wytrawnością i paleniem z nutą kwaskową. To piwo, które zgrabnie łączy moc i niebanalny smak z pijalnością - nie męczy, nie dobija, nie poniewiera kubków smakowych i przełyku. 7/10. Do powtórek co jakiś czas.

Mowa Cieni to tropical black ale, ale co czai się za tym nietypowym stylem? Otóż prawdopodobnie miała to być lżejsza (12,5° blg i 4,9% alkoholu) alternatywa dla miłośników czarnych IPA. Chmiele Mosaic i Sorachi Ace odpowiadają tu za zapach iglaków i nutkę egzotycznych owoców z dominującym grejpfrutem, które współpachną z potężnym aromatem palonym. Piwo jest w rzeczy samej lekkie, a nawet wydawało mi się nieco wodniste, bo przyzwyczajony do gęstszych płynów tak pachnących i smakujących. To właśnie lekkość i (pieprzona) sesyjność są największymi atutami Mowy Cieni. Chętnie do niego wrócę, szczególnie upalnym latem. 7/10.

Pewnie piwowar ubolewa nad tym, co stało się w finale NBA, bo stało się niemożliwe. Dzięki temu Golden State Warriors nie są już mistrzem, a ja mogę spokojnie zjechać to piwo. Khe khe. Faktycznie mi nie smakowało, ale coś tu prawdopodobnie poszło nie tak. Golden State to AIPA o dość klasycznych parametrach (15° blg, 6,2% alkoholu i 70 IBU). Aromat karmelowo-apteczno-zbożowy z niewielką aczkolwiek wyczuwalną nutą siarkową jest jednak nieprzyjemny, a łodygowa gorycz nie ratuje tego piwa, zalegając długo w przełyku. Głównie zbożowy i karmelowy smak dopełniają całości. Można by wymęczyć, ale po co? 4/10.



Skoro jesteśmy przy piwach nijakich, to wypłyńmy na szeroki przestwór Mississippi. Szkło nurza się w złotym płynie, język w pianie brodzi. Wśród aromatu owoców i smaku pustki powodzi. Omijam takie piwa zwykle niczym stypy. To kolejne american wheat, które mnie do siebie nie przekona. O ile lekkie hefeweizeny mają jeszcze ciało, to tu wodnistość jest dla mnie nie do przeskoczenia, a piwa te wydają mi się wyjałowione ze smaków. Niby jest cytrusowo, ale słabo, niby są nuty pszeniczne, ale szczątkowe. Posmak jest krótki i szybko znika. Takie piwo potrzebuje dobrego twista, abym go polubił, a tu go nie ma. Czy to jest jednak zły przedstawiciel tego stylu? Nie. Tylko ja się jeszcze do niego nie przekonałem. I obawiam się, że się już nie przekonam. 5/10. Miłośnikom amerykańskich łitów proponuję jednak na własną rękę zmierzyć się z tym piwem. Haters gonna hate.

Uwaga, to piwo może spowodować zagrożenie ekologiczne w waszych domach, otwierać z ogromną ostrożnością, nie spożywać całego na raz. Biohazard to whisky porter, który dosłownie miażdży kubki smakowe. To whisky można potraktować dosyć umownie, bo wędzone słody przykrywają dosłownie wszystko. Potężne spalone kable powodują, że te kilka much w mieszkaniu padło po 2 minutach, a bandaże niszczą komary. W smaku oczywiście płynny asfalt. Piwo jest bezkompromisowe, nie dla każdego, ale torf-headzi będą usatysfakcjonowani. Mi się bardzo spodobało. Jest moc! 8/10.

Nocny telefon to american stout w klasycznym wydaniu, chmielony Chinookiem, Citrą i Tomahawkiem. Nuty chmielowe są tu jednak bardzo delikatne, głęboko kryjąc się w mroku noc za paleniem i intensywnym kakao. W tle pojawiają się delikatne czarne owoce - zbyt delikatne ja na mój gust. Piwo jest przyjemne w teksturze, gładkie, a w smaku poza mocnym paleniem pojawia się leciutki grejpfrut. Niskie wysycenie sprawia, że pije się to bardzo dobrze. Nawet jak na małoamerican jest to całkiem fajny stout. 6,5/10.

Trudno sobie wyobrazić bardziej banalną nazwę dla piwa chmielonego lupuliną z Nowej Zelandii niż Maori. Było już odmieniane na kilka sposobów na całym świecie i tu nawiązano do pacyficznej grupy etnicznej, a wspomniane przyprawy to Pacifica i Sticklebract. Może kiedyś przekona mnie do siebie piwo chmielone jedynie nowozelandzko, ale to tego nie uczyniło. Nie z powodu samego chmielu, ale wyraźnych wad - kiedy obok siarki jest mokra szmata, a całość piwa to męcząca słodkawa słodowość, to nie może być inaczej. Szkoda. 3/10.

Angelene to bodaj trzecie piwo z tą odmianą śliwki (po Kormoranie i Piwojadzie), które się u nas pojawia, bardzo fajne zresztą. To mocny foreign extra stout (17,5°blg i 7,8% alkoholu) z prażonym zbożem, płatkami i suską sechlońską. Dużą zaletą tego piwa jest (oczekiwana przeze mnie) gęstość i niskie wysycenie. Stoutowy charakter przejawia się w palonych i prażonych nutach oraz czekoladzie. Wędzonka śliwkowa jest stonowana i dobrze wkomponowana, a na końcu przychodzi kwaskowy posmak, który kojarzył mi się troszkę z kawą. Świetne, charakterne piwo, które dodatkowo pije się jak złoto! 7,5/10.

Dwa piwa się nie udały, ale reszta jest na fajnym - dobrym i bardzo dobrym - poziomie. Mam nadzieję, że Hopkins będzie najlepsze piwa powtarzał, a receptury dopracowywał - to chyba wszak jest największa bolączka naszych browarów (choć niektórzy zupełnie tego problemu zdają się nie mieć). Hopkinsa koniecznie muszę pochwalić za etykiety! Z jednej strony są utrzymane w jednolitej stylistyce, w powtarzającym się układzie, to nie ma bata, bym nie pamiętał, które piłem - każda ma swój odrębny charakter, nutę przewodnią. Są zresztą doskonale zaprojektowane i dopracowane. Brawo!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy