Bracka Jesień 2016
08:00
To miała być pierwsza relacja z Cieszyna. Kiedy w niedzielę rano wracałem z Brackiej Jesieni, głowa tętniła mi głównie od miłych wspomnień. Układałem sobie, co przy popołudniowej kawie napiszę na swoim blogu. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że ból gardła, który męczył mnie od rana, to nie lekkie przewianie, a cholerna angina, która rozłożyła mnie totalnie na kilkanaście dni. Zamiast skończyć pisać przed popołudniowym grillem i niespodziewaną wtopą z Kazachstanem poległem, a przez kolejny tydzień idealnie nadawałem się roli w Walking Dead. Tym samym jest to prawdopodobnie ostatnie już wspomnienie cieszyńskiego zakończenia lata.
W piątek lub sobotę na terenie Browaru Zamkowego naszła mnie myśl, o subiektywnej zmianie jaka zaszła w Brackiej Jesieni na przestrzeni lat. Gdy pierwszy raz pojechałem na festiwal do Cieszyna w 2012 roku, kręciłem się po terenie browaru sam, nie znając nikogo. Dziś przejście sześćdziesięciu metrów po piwo graniczy z cudem, bo co chwilę spotykam znajomych, rozmawiając i wymieniając poglądy i smaki. To najczęściej znajomości festiwalowe - osoby, które poznałem dzięki blogowi, piwowarzy domowi, których dzieła przez lata spijałem, blogerzy, których czytałem zanim piwne blogowanie stało się modne, wszyscy ci, którzy kochają piwo. Lubię to.
Ta Bracka była dla mnie wyjątkowa, ponieważ mogłem poopowiadać o swoich podróżach i to całkiem na świeżo, bo wróciłem z nich wszak kilka dni wcześniej. Czad. Dla wszystkich pozostałych impreza miała być doniosła z uwagi na 170 lecie Browaru Zamkowego i specjalną edycję porteru - Porter Jubileuszowy, który leżakowany był przez 18 miesięcy, częściowo ze śliwką i drewnianymi wiórkami. Wyjątkowość piwa została zepsuta przez kuriozalną cenę, totalnie wyrwaną z rzeczywistości. Nie tłumaczy jej ani kartonowa, elegancka tuba, ani okazjonalne szkło. Co bystrzejsi zauważyli, że za takie same pieniądze można było w czasie imprezy zakupić piwa z The Bruery czy Lost Abbey, gigantów i klasyków piwnej rewolucji zza oceanu. Co też czyniliśmy. Na szczęście piwo lane kosztowało już tylko 25 złotych za pół litra, więc głupotą byłoby nie spróbować. To bardzo smaczny, przyjemnie ułożony porter, w którym nieco zbyt dużą rolę grają rzeczone śliwki, ale też sprawia to, że piwo ma ciekawy winny charakter. Samo piwo mi pasuje, ale w zestawieniu z ceną sprawia, że jest niepijalne. 7/10.
Mieliśmy zresztą okazję spróbować w czasie festiwalu innych porterów. Słynny już Mentor z ReCraftu okazał się być wtopą - to jest po prostu co najwyżej przeciętny porter bałtycki. Spróbowałem go dzięki Arturowi (Hołda Chmielu) i jemu dzięki za wyrzucone pieniądze. Jako jeden z niewielu (z tego co widzę) nie starał się robić dobrej miny do tych wyrzuconych dutków. Piwo jest płaskie i słodkie, dominują w nim ciemne prażone słody, karmel, leciutka śliwka i wyczuwalny alkohol. Mentor polega w zestawieniu z porterami za 4-6 zł., a co dopiero z ligą, w której wystartował (32,50 zł. to najmniej ile widziałem w sklepie). 6/10. Brown Boobies Falling to kooperacyjne dzieło Amagera (Dania) i Lervig (Norwegia). To nieprzesadnie mocny (7,5%) porter imperialny. Elegancko mieszają się w nim pierwszoplanowy kokos i drugoplanowa czekolada mleczna. Obaj przodownicy mają kontrę w postaci wytrawnego palenia i mdławej nuty lukrecji. Solidne i pijalne to piwo. 7/10. Winterporter z duńskiego Hornbeer to także bardzo przyjemny imperialny porter, nieco mocniejszy niż poprzednik (8,6%). Tu jest zdecydowanie słodko, miodowo, lukrecjowo, kakaowo i borówkowo. W tej całej słodyczy brakuje mi tylko nieco ciała, bo pije się to zaskakująco przyjemnie, choć likierowy charakter może niektórym przeszkadzać. 7/10.
Tego dnia sporo czasu spędziliśmy z Arturem, dzięki czemu mogłem spróbować jego doskonałych piw, ale też wspólnie próbowaliśmy wielu domowych i ciekawych rzeczy. Tu też - wzorem strefy piwowarów domowych z Festiwalu Birofilia - najciekawsze wrażenie zrobiły na mnie właśnie piwa domowe. Czy to wspomniane piwa Artura - przepyszny RIS tak stary, że nie miał jeszcze nazwy czy doskonały barleywine - Herzklekoty. Poza tym wspomnieć należy cichego bohatera dnia - piwo polotmave. Tak, piwowar domowy wlał swoje czeskie półciemne piwo do kega, w którym wcześniej leżakował klon Orvala autorstwa Josefika. Stajenka zrobiła się w tym piwie przewspaniała, a piwo nie miało w sobie nic z Czech, a tak wiele z Flandrii. Oczywiście odbywał się także pokaz warzenia piwa, za gotowanie którego odpowiadał Przemek Rojca.
Jeśli Browar Zamkowy to oczywiście jego zwiedzanie. Co roku można wybrać się na darmową wycieczkę, a że dawno nie byłem, to poszedłem. Browar pięknienie z każdym rokiem, czasem to szczegóły, ale całość robi przepiękne wrażenie. Na uwagę zasługuje pachnąca nowością i błyszcząca linia rozlewnicza. Ogólnodostępna wycieczka nie obejmuje już niestety otwartych tanków fermentacyjnych, a to z uwagi na higienę drożdży, których szczepów teraz jest znacznie więcej niż jeszcze 2-3 lata temu.
Generalnie na Brackiej Jesieni były tłumy. Masy ludzi tłoczyły się na terenie browaru jeszcze w piątkowy wieczór, ale sobota to już prawdziwe oblężenie. Nie przełożyło się to szczęśliwie na wielkie kolejki po piwo - wyjątkiem była tylko Porter Jubileuszowy, ale obsługa dawała sobie świetnie radę z nalewaniem.
Udało mi się spróbować m.in. Misia Wojtka z Browaru Wrężel, którego aromat i smak zdominowany był przez miętę syryjską. Uchodźczy summer ale okazał się być bardzo rześki, lekki i przyjemny. Przyjemne ciało, ładna gorycz i potężne odświeżenie. 7,5/10. Powrót do Bananów na Rauszu to to, co lubię. Bardzo fajna ogniskowa wędzonka i świetna pszeniczna pełnia i oleistość sprawiają, że z radością wypiłem to piwo. 6,5/10. Z podobną przyjemnością po znacznie dłużej przerwie wróciłem do Wielkiej Szychy - to czeski klasyk pełen sporej goryczki chmielu Żateckiego, lekkości i pijalności. Bardzo smaczne i bardzo czeskie to piwo. 7/10. Fuck Baby to piwo uwarzone na francuski festiwal muzyczny, a tu wystąpiło pod nazwą ReCraft on tour - Belgian Strong Ale. Daje dokładnie to co obiecuje, słodycz gumy balonowej, kwiaty belgijskich drożdży i sprawnie ukryty alkohol. Czuć jednak ciężar piwa. Niemniej jednak fajne to piwo, w przeciwieństwie do poprzedniego mocnego belga, którym raczył nas - jeszcze wtedy - Reden. 7/10.
The Dealer z Brokreacji to american pale ale, które dla mnie nie ma żadnej historii. Ot niezłe piwo z leciutką goryczą, które kompletnie nie zostaje w pamięci - za mało owoców, za mało czegokolwiek. 6/10. Lepszym okazał się bohemian pilsner The Teacher, ale znów zdecydowanie mniej czeski w charakterze od wspomnianego powyżej ReCreafta. 6,5/10. Exotic z cieszyńskiego browaru Fabrica Rara to zakwaszone APA, które okazało się przyjemnie kwaskowym, ale mało owocowym piwem. Zbyt lekka owocowość nieco ginęła w ładnej pełni, a piwo koniec końców okazało zbyt płaskie. Przyjemnie gasi pragnienie. 6/10. Shark z Widawy już chyba zapomniał, jak to jest być extremely hopped, bo picie nie niesie żadnego ryzyka. Gorycz spora, owocowość też fajna, ale piwo pamięta lepsze czasy. 7/10.
Oczarowała mnie Księżniczka Na Pestce Wiśni z Piwowarowni, bowiem okazała się świetnym wiśniowym ejlem. Lekko kwaskowym od owoców, przyjemnie gorzkawym i ciekawie wytrawnym. 7,5/10. Uitu Pitu byłoby znacznie ciekawszym piwem, gdyby nie dawało kanałem (4/10), a Chmielum Polelum to potężna imperialna IPA, pełna słodkich owoców i generalnie męczącej na dłuższą metę słodyczy. Alkohol dawał się tu we znaki. 5,5/10. Obieżyświat, czyli west coast IPA z Profesji to bardzo smaczna IPA, wytrawna na finiszu, ciężka, ale przy tym mocno owocowa (cytrusy i owoce egzotyczne). 7/10.
Na wznoszącej fali wciąż płynie Pinta. Raj z Rajs utrzymał swój wysoki poziom z zeszłego roku - ryżowa podwójna IPA z chmielem Galaxy jest piwem dosyć złożonym, pełnym białych owoców, ziół, pełnym w smaku, a przy tym wyjątkowo rześkim - ryż jest obecny w posmakach. 7/10. Bombą jest tegoroczny Lublin to Dublin (III) tradycyjnie uwarzony w browarze O'haras, Tym razem to foreign extra stout i to wzorowy. Zarówno aromat, jak i smak to ciekawe połączenie paloności, czekolady i nut śliwkowych. Piwo jest gęste i ultra gładkie, gorycz jest niska, a pijalność ogromna. 8/10. Vermont IPA, czyli Pinta Miesiąca, to IPA o jaką walczyłem. Pełna w smaku, gęsta, soczysta od przelewających się w niej owoców. To nie gorycz jest tu najważniejsza, ale ta jest i fajnie kontruje słodkie owoce egzotyczne (więcej) i cytrusowe (mniej). 8/10. Strzałem w dychę okazało się też gose z Anderson Valley, a dokładnie Blood Orange Gose. Gosia zapragnęła piwa wędzonego torfem, ale na całym festiwalu w piątek nie było takowego (dacie wiarę? Za sprawą dwóch piwowarów domowych pojawiło się w sobotę), a potem wymyśliła gose. Były tylko dwa, takie ładne, amerykańskie. Słony jest co najwyżej średnio, ale miażdży rześkością. Jest pysznie pomarańczowy i grejpfrutowy. Zostawia lekko ziołowy cierpki finisz i jest lekko kwaskowy. Bardzo smaczne to piwo - 7,5/10.
Koncert muzyki celtyckiej w wykonaniu Beltaine był jak zwykle rewelacyjny, podobnie jak silent disco, na którym bawiliśmy się zacnie i zamknęliśmy tę imprezę w sobotę. Idea tańczenia do muzyki z słuchawek (kilka kanałów z muzyką do wyboru) przemawia do mnie stukrotnie bardziej niż spędzanie czasu w hałasie jakiejkolwiek tanzbudy. No i z takim wodzirejem jak Wojtek (unika obiektywu, woli pstrykać), nie sposób bawić się źle.
Bottle sharing stosowany zaowocował degustacją powyższych piw. Myślę, że już rzut oka na zdjęcie powinien wywołać palpitacje serca u każdego piwnego świra. Na początek wybraliśmy do degustacji Track #10 - imperialny stout leżakowany w beczce po burbonie z ziarnami kawy i kakao jest dziełem Port Brewing pod szyldem Lost Abbey. Piwo to potężny (13,5%) mariaż nut drewna i burbonu, kakao, czerwonych owoców, kawy i paloności. Już zapach miażdży zmysły, a w połączeniu ze smakiem i posmakiem kokosu i wanilii rozwala system. 9/10. Track #08 to warzony z rodzynkami, leżakowany w beczce po burbonie z cynamonem i chilli quadrupel (jedyne 13,7% alkoholu). To piwo to prawdziwy sztos dla takiego miłośnika quadów jak ja. Burbonowa beczka jest mocna i świetnie układa się z suszonymi owocami, nie tylko rodzynkami, ale i śliwką, figą i daktylem. Jest wanilia, cynamon i papryczkowe mocne grzanie przełyku. Piwo ogólnie jest gęste, treściwie i mocno rozgrzewające. Jedno z najlepszych piw ever. 9,5/10. Colonel Kernel z The Bruery to barleywine o mocy 14,8% leżakowany także w beczce po - niespodzianka - burbonie. Pułkownik Kernel jest wyklejającym, potężnie słodkim piwem, zdominowanym przez mocny burbon, który świetnie kontruje tę słodycz. Są karmel, wanilia, suszone owoce i moc! Gdyby tylko nie ten wygląd paskudnej kałuży. 8/10. Fanem wykreowanej przez Jeffa Bridgesa postaci Gościa jestem od kiedy sto lat temu obejrzałem ten zryty film. Teraz będę podwójnym, bo Dude (Browar Oceanside Ale Works z Kaliforni) to jedno z ciekawszych double IPA, jakie piłem. To 9,4% soczysta owocowa i żywiczna miazga. Wspaniały aromat sosny i ananasa wsparty zostaje przez słodkie owoce smaku i niezbyt dużą gorycz. Piwo jest zdecydowanie chmielowe, lecz niezbyt goryczkowe. 8,5/10.
Serdecznie pozdrawiam tych wszystkich, których spotkałem ponownie jak i tych, których poznałem. Bracka Jesień jest zarąbistą i klimatyczną imprezą, a tegoroczna edycja była udana pod każdym względem.
Serdecznie pozdrawiam tych wszystkich, których spotkałem ponownie jak i tych, których poznałem. Bracka Jesień jest zarąbistą i klimatyczną imprezą, a tegoroczna edycja była udana pod każdym względem.
4 komentarze
Dzięki za wyczerpującą i profesjonalną relację. Trochę tego spróbowałeś jak widać ma załączonych obrazkach.Kilka piw z tych, które opisujesz zdążyłem
OdpowiedzUsuńzdegustować zanim dopadła mnie "choroba filipińska " i odniosłem podobne wrażenia, czyli nie było ze mną tak źle.A o tych, których nie piłem mogłem sobie przynajmniej z przyjemnością poczytać. Pozdrawiam serdecznie z Bielska Jacek
Choroba wróży karierę w poważne polityce. Sam się zdziwiłem, ile tego wyszło, ale jak wiesz każde piwo piłem na pół z Gosią, więc od razu wygląda to lepiej. No i dzięki za zdjęcia!
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńcyt:"...ale jak wiesz każde piwo piłem na pół z Gosią" to widzę, że Gosia to "mocny" zawodnik
pozdrawiam
artur996
Gosia to zawodnik coraz bardziej wprawiony. Czasem moje pół jest większe, ale czasem mniejsze, jak przy gose ;)
Usuń