Nowa Kaledonia

08:00

Nowa Kaledonia, francuskie terytorium zamorskie, którego mieszkańcy w ciągu najbliższych lat powinni zdecydować o swojej niepodległości, to część Melanezji, zachodniej części Oceanii. To jakieś 1500 km. na wschód od Australii, mniej więcej w połowie drogi na Fidżi. Dla większości Europejczyków to terra incognita, słusznie kojarząca się z rajem. Wszystkie wyspy wchodzące w skład Nowej Kaledonii zajmują powierzchnię niewiele większą niż województwo podkarpackie. Sądzę jednak, że po obejrzeniu zdjęć stamtąd mało kto powie: "a może rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady", wstawiając w miejsce nazwy pasma górskiego na przykład "na Ile des Pins". Błękitne wody, złote zachody słońca, palmy, egzotyczne kwiaty i owoce morza, a przede wszystkim klimat (najzimniejszym miesiącem jest zimowy lipiec, średnia temperatura wynosi wtedy 22°C) - to może zachęcać do Nowej Kaledonii. Na pewno powyższych słów nie wypowiedzą jednak miłośnicy piwa. Dlaczego? O tym dalej.


Wyspy zostały zasiedlone przez Polinezyjczyków w czasach, gdy Fenicjanie tworzyli swoją państwowość, Achajowie podbili Kretę, a w Egipcie powstała Świątynia Hatszepsut. Dawno temu. Europejczycy odkryli wyspy w 1774 roku za sprawą Jamesa Cooka i... pokazali autochtonom alkohol. Przez jakiś czas Nowa Kaledonia była kolonią karną m.in. dla uczestników Komuny Paryskiej, a w czasie II wojny światowej aliancką bazą. Co ciekawe znajdują się tam bardzo bogate złoża niklu i kobaltu.

"Na ulicach Numei, podobnie jak na Reunionie, dostrzegłam wielką różnorodność etniczną. Spowodowane jest to przez migracje (do pracy w hutach niklu i całym przemyśle z niklem związanym) oraz fakt, że Nowa Kaledonia była w drugiej połowie XIX wieku francuską kolonią karną. Dziś melanezyjscy Kanakowie stanowią już mniej niż połowę mieszkańców archipelagu. Drugą najliczniejszą grupą są oczywiście Europejczycy, dalej Polinezyjczycy i mieszkańcy innych okolicznych wysp, a także Azjaci."


Powyższy cytat pochodzi z bloga mojej kuzynki Karoliny - EthnoPassion, a jak klikniecie sobie tu, to możecie zobaczyć bardzo dużo wpisów traktujących o jej wielomiesięcznym pobycie na Nowej Kaledonii. Bardzo to ciekawe! Nie pali co prawda stuffu z plemionami, ale z pasją etnologa (to wszak też jej zawód) przybliża nam te egzotyczne rejony. To ona, będąc jeszcze na wyspie, nadała drogą morską paczkę z piwem m.in dla mnie. Po kilku miesiącach paczka dopłynęła do Francji, a stamtąd tradycyjnie już przyjechała do Polski. 


Na nowej Kaledonii obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu w piątki, soboty i niedziele od godziny 12:00. Czemu? Oddam głos Karolinie:
"Powodem zakazu wprowadzonego na Nowej Kaledonii jest nadużywanie napojów wyskokowych przez Kanaków. Weekendy, święta, dni wolne od pracy... problem alkoholizmu jest powszechny nie tylko wśród Kanaków, ale także szerzej, wśród mieszkańców innych wysp Pacyfiku. Dlaczego tak się dzieje? Na wyspach nie ma takiej tradycji spożywania alkoholu jak w Europie, bo alkohol pojawił się na Pacyfiku wraz z dopłynięciem do wysp europejskich kolonizatorów, czyli dopiero w XIX wieku. Moi znajomi Kanakowie sami przyznają, że mają słabe głowy i że niestety wielu Kanaków nie potrafi pić. Jeden drink wieczorem? Nie! Najlepiej wypić całą butelkę na raz... A potem jeszcze wsiąść za kółko i przejechać się po okolicy..."




Można by się poczuć jak w ojczyźnie, z tym że u nas trzeba wypić znacznie więcej, aby rozbijać się autem po mieście. Ratebeer wymienia tylko osiem piw produkowanych na Nowej Kaledonii. Dwa browary znajdują się w stolicy - Numei - i to tyle. Dzisiejsze pięć piw stanowi więc całkiem sympatyczny wycinek piwnej Nowej Kaledonii. Cudów się jednak nie spodziewajcie. 


Number One Zest to jedyne piwo, do którego chętnie bym wrócił. To oczywiście bardzo rześki radler, w którym cytrynowość, lekko kwaskowa i lekko cierpka, dominuje w smaku i zapachu. Bardzo chciało mi się pić, więc piwo zniknęło ekspresowo. Przypomina mi Lecha Shandy, który kiedyś ratował mi życie na woodstockowym bezpiwiu. 6/10.


Klasyczny Number One to bieda (oceanio-) lager, który nie może służyć do niczego innego niż zaspokojenie pragnienia z jednoczesnym dostarczaniem procentów do układu krążenia. Niezbyt przyjemna słodowość i leciutka goryczka. Nic więcej. 4/10.


Hinano Export, mimo ładnego wyglądu, jest najsłabsze (chyba) z zestawu. Nieco stęchłe piwo, lekko kartonowe, nijakie i bez wyrazu. Ani słodu, ani goryczy. Nic. 2/10.


Havannah jest jakieś. Choć jakieś oznacza to przeokrutną słodycz, która może zniszczyć nawet największych fanów słodkich piw z Witnicy. Dodatek karmelu i cukru sprawia, że piwo jest potężnie słodkie. Wolę to niż zupełną nijakość, ale to wciąż słabo. 3/10.


Manta Intense to najmocniejsze piwo w zestawie (5,8%). Nikła słodowość dominuje nad leciutką goryczką i wytrawnością. 3/10

Te piwa to oczywiście nic ciekawego dla fana kraftu, szczególnie biorąc pod uwagę, ile czasu spędziły w niesprzyjających warunkach ładowni, płynąc taki kawał świata. Jestem święcie przekonany, że na złotych plażach Nowej Kaledonii smakują zupełnie inaczej. Chętnie bym to sprawdził.


Wszystkie zdjęcia z Nowej Kaledonii pochodzą z blogu EthnoPassion i są dziełem Karoliny. Zarąbiście, nie?

Zobacz także

2 komentarze

  1. Były w moim życiu takie czasy gdzie piwo było najważniejsze.Wiem z doświadczenia że w sprzyjających warunkach nawet takie wynalazki i popłuczyny smakują jak najlepszy lager albo pilsner. No cóż ciekawe jak miejscowi zareagowali by na polskie jabłonowo 9,3% albo imperatora z 11stką chyba. A swoją drogą bardzo przypadł mi artykuł do gustu. Pozdrawiam. Ps. Było kiedyś piwo Piastowskie mocne. Nadal jest dla wielu osób które znam za porostu pycha.(nie mylić z Piast mocny).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach minionych też lubiłem mocne lagery. Miały jakiś smak (w sensie słodowy) i dobrze robiły zawartością %. Dziś też lubię takie piwa, ale mocniejsze :P

      A za miłe słowo dziękuję. No i szanuję Twój wykop!

      Usuń

Obserwatorzy