Karkonosze zimą
08:00
Pierwszy raz byłem tam właśnie zimą. Nigdy nie zapomnę tego wyjazdu, bo już nigdy później zimowe góry nie wyglądały jak powierzchnia innej planety. Wtedy oddzieleni od reszty świata potężną warstwą chmur, spoglądaliśmy na czyste niebo i kroczyliśmy wśród form lodowego ogrodu. Surowe i zmrożone kształty kontrastowały z tabunami ludzi (głównie Czechów) spędzających czas w okolicach Równi pod Śnieżką. To bardzo popularne okolice (wszak Śnieżka jest dla naszych południowych sąsiadów najwyższym szczytem) nie tylko latem, o czym znów mieliśmy okazję się przekonać.
Zapraszam w rejony, gdzie Karkonosze osiągają swoje imperialne stany. Na Śnieżkę, do schroniska tuż pod nią, do najbliższego czeskiego schroniska i browaru jednocześnie oraz do bajecznych polskich schronisk poniżej Równi - Strzechy Akademickiej i Samotni. Choćby dla zdjęć warto.
W Górach Olbrzymich byłem ostatnio blisko trzy lata temu, więc już zdążyłem się za nimi stęsknić. Codziennością są dla mnie Beskidy, często bywałem w Bieszczadach czy nawet Tatrach, więc całe Sudety są dla mnie spowite aurą tajemniczości. Terra incognita wciąż nią pozostaje mimo ubiegłorocznych wojaży po browarach, w czasie których zachwycałem się historycznym bogactwem. W tym roku tam wracam, aby dokładniej penetrować różne zakamarki. Dolny Śląsk jest wspaniały!
Zamarznięty masyw Śnieżki powoduje, że Karpacz jest zatłoczony, a masy narciarzy okupują liczne parkingi. Nic to jednak - w piątkowe popołudnie turystów już jest bardzo mało nieco wyżej w górach. Na Równię docieramy gdy słońce szybko zbliża się do horyzontu. Zdjęcia nie oddają tego, co światło wyprawia z wyciąganymi z cienia fragmentami gór. Jest zimno, ale pięknie. Gdy idziemy, członki się rozgrzewają, więc bez wahania mijamy miejsce naszego noclegu - Dom Śląski i rozpoczynamy wspinaczkę na Śnieżkę. To około pół godziny, ale okraszone chwilami zachwytu nad zachodzącym słońcem. Gdy jesteśmy na szczycie, na zachodzie pozostaje tylko pas intensywnego pomarańczowego koloru, a z dołu migają światła Karpacza.
Plan był taki by wypić tu piwo, ale ograniczyliśmy się do gorącej herbaty. Wieje niemożliwie mocno, a podmuchy przeszywają ubranie i szybko chłodzą rozgrzane ciało. Kawiarnia w stacji meteorologicznej jest nieczynna, a wejście zasypane wielkim zwałem śniegu. Chowająca się w mroku kaplica Św. Wawrzyńca jakby czekała na pobudkę pradawnych sił. Ludzi już nie ma, choć później jeszcze mijamy wchodzące osoby. Najpierw jednak schowani nisko pod kopułą stacji meteo jemy życiodajne twixy, bo na kanapki jest za zimno i szybko ruszamy w dół.
Jest ślisko, ale cała trasa zabezpieczona jest poręczą, więc czujemy się bezpiecznie. Dom Śląski z tej perspektywy przyciąga ciepłym blaskiem, a my z każdym oddechem zbliżamy się do niego. Chcieliśmy tu spędzić dwie noce, ale w czasie ferii noc z soboty na niedzielę trzeba rezerwować dużo wcześniej. W piątek tłumów nie ma, a ceny są bardziej niż przyzwoite. Pokój może nie jest szczytem luksusu, ale jest w miarę przestronny i wygodny, a łazienki w świetnym stanie. Wystarczy. Tylko jedzenie mogło być ciut lepsze. Wieczorny spokój w głównej sali nie zgadza się z moimi wspomnieniami. W dzień zawsze były tu tłumy i gwar. Tym razem jest bardzo fajnie.
Tu też postanowiłem spożyć zeszłoroczne Imperium prunum (czyli pierwszą warkę) z Browaru Kormoran (kliknij aby zwiedzić browar!). Odłożyłem na bok wszystkie kontrowersje i postanowiłem delektować się piwem. Tak, pomimo tego, że piwo nieco traci z upływam czasu, wciąż jest świetnym porterem bałtyckim. Na intensywności straciły nuty śliwkowe i wędzonka jest nieco wycofana, a na pierwszym planie jest sos sojowy. Poza tym oczywiście duża, choć nie przytłaczająca pełnia, oleistość i nuty innych ciemnych owoców. Mi ten sos sojowy nie psuje piwa, ono jest po prostu inne. W tegorocznej warce też przecież był, tylko głębiej ukryty. Dzięki Imperium Prunum przypomniałem sobie jego pierwszą degustację na Magurce Wilkowickiej. Następnym razem zabiorę je jeszcze wyżej!
Rankiem ruszamy Równią w stronę Luční boudy - schroniska i browaru w jednym. Pisałem więcej o tym miejscu poprzednio, więc nie będę się powtarzał. Zwrócę jednak uwagę, że nie tylko miłośnik piwa powinien tam pójść. Nie dość że AIPA jest wciąż rewelacyjna (8/10), to jeszcze w ciemnym wszystko gra i buczy. Jest kawowo, są ciemne słody, jest lekko i smacznie (7/10). Szkoda, że tego dnia musimy usiąść za kółkiem, bo chętnie spróbowałbym wszystkiego - jest jeszcze svetle a polotmave. Oczywiście kelnerki powiedziały to po polsku. Tip: można płacić w złotówkach i kartą.
Większa część turystów w tych okolicach to narciarze biegowi, aż przyjemnie się na to patrzy. My przecinamy Równię kierując się prosto na północ do łącznika szlaków, a następnie szybko schodzimy do Strzechy Akademickiej. Tu tylko krótki przystanek na herbatę, podziwianie samego potężnego schroniska i urwiska znajdującego się poniżej kotła Małego Stawu, a następnie szybko schodzimy do Schroniska Samotnia.
Znajduje się ono nad samym Małym Stawem, w jego kotle. Oczywiście staw jest całkowicie zamarznięty i pokryty śniegiem. Myślę, że można by go nie zauważyć, nie wiedząc że staw tam jest. Pierwsze wzmianki o schronisku w tym miejscu pochodzą z 1670 roku! Na znaczeniu zyskuje, podobnie jak całe góry, po zbudowaniu połączenia kolejowego Jeleniej Góry z Berlinem i Wrocławiem. Najstarsza część obecnego budynku schroniska pochodzi z XIX wieku, a charakterystyczna wieża i dzwon z 1891 roku. To jedno z najpiękniej położonych i najbardziej klimatycznych schronisk w Polsce. To trzeba poczuć.
Tu też korzystając z grzejącego słońca postanowiłem wypić Barana z jajem, porter bałtycki z Pracowni Piwa. To piwo nawet bez handicapu w postaci pięknych okoliczności przyrody smakowałoby doskonale, a z widokiem na oblodzone zbocza, dzwonnicę i w towarzystwie Gosi jest boskie. Przypomina gęsty likier czekoladowy wzbogacony nutami palonymi, wiśniami w czekoladzie i pralinami. W tle również sporo się dzieje - są rodzynki, lukrecja, popiół i duża wytrawność. Genialne. 8,5/10. Po raz kolejny brawo dla Pracowni Piwa, bardzo lubię sięgać po mocne piwa z Modlniczki.
W schronisku jemy jeszcze obiad. Jeśli planujecie go gdzieś w okolicach Śnieżki, to koniecznie zjedzcie go tam. I fasolka po bretońsku i bigos były mistrzowskie. Jeśli dodacie sobie do tego klimat miejsca i widok przed oczami, to posiłek oceniam na 10/10. Potem już dość szybko schodzimy do samochodu, bo kolejnego dnia chcemy być jak najbliżej Ślęży.
4 komentarze
Oglądam te fotki z poprzedniego, letniego wyjazdu i stwierdzam, że góry zimą mają niepowtarzalną i niezaprzeczalna magię :) Ciekawe, jak będzie latem.. z Dzióbkiem.. :P
OdpowiedzUsuńOj mają, mają. Ale każdą porą roku mają, tylko inną :P
UsuńZbyt leniwy jestem, żeby zimą po górach chodzić, ale przyjemnie się czyta (i ogląda), jak ktoś podejmuje ten trud za mnie ;)
OdpowiedzUsuńFajnie jest spróbować, a Śnieżka jest na to idealna. Niemniej jednak chętnie będę dostarczał Ci choćby takich wrażeń.
Usuń