Silesia Beer Fest 3

19:44

Silesia Beer Fest 3 już za nami i było rewelacyjnie! Pomimo licznych obaw wynikających z dostrzeganego już tu i ówdzie przesytu festiwalami uważam, że w aglomeracji Śląskiej jest miejsce na duży festiwal piwa. Doświadczenia ubiegłego łikendu pokazują, że pewnie nawet dwa festiwale są w stanie się tu pomieścić. Wszak Śląski Festiwal Piwa odbył się na katowickim rynku początkiem jesieni, a okoliczni piwosze byli wystarczająco spragnieni kolejnej imprezy, aby tłumnie przybyć do Galerii Szyb Wilson.


Kto był? Co można było wypić? Co działo się w trakcie? Kto był gwiazdą festiwalu? Kto pokazał się z dobrej strony? No i oczywiście ile szkieł przybyło w mojej kolekcji? Jak zwykle nie dałem rady wypić wszystkiego, na co miałem ochotę, ani pogadać z każdym wystarczająco dużo. Wspólnie z Gosią zapraszam jednak do czytania!

Piątek, 24. marca, godzina 17:00. Wilson wita nas sporym tłumkiem ludzi, którzy wysypują się z kolejnych dwóch autobusów i ustawiają w dziesięciominutowej kolejce. Tego jeszcze nie grali. W Katowicach oczywiście. O ile kolejka mnie zaskoczyła, bo byłem spragniony, to ponoć w sobotnie popołudnie trzeba było stać znacznie dłużej, aby wejść na festiwal. Z punktu widzenia wystawców to dobrze.


Ich liczba nie oszałamiała, ale i tak na spróbowanie choćby samych nowości potrzeba było więcej niż jeden dzień. No chyba że komuś wystarcza naparstek, aby wyrobić sobie opinię. Mi nie. Kilka piw bym w ten sposób skrzywdził, bo pierwsze wrażenie było niezbyt pochlebne, a kilka zaczynało męczyć dopiero w połowie pojemności 0,3 l. Cieszę się, że są browary, które nigdy nie odpuszczają tematu Śląska. Wracajcie do nas.


Wśród zorientowanych miłośników piwa, zwanych pogardliwie geekami lub z przekąsem alkoholikami, największe zainteresowanie wzbudził holenderski browar Uiltje. Polewane na stoisku Browariatu piwa miały świetne ceny (jak na import z zachodu) i rewelacyjny stosunek ceny do jakości. Wspomnę tylko doskonałego RISa z jałowcem, żurawiną, kawą i czekoladą, chmielonego na zimno Columbusem - Mind your step (14% alko) czy Old enough to drink! To trzykrotnie wymrażane imperialne IPA o zawartości alkoholu 21% zaskoczyło mnie potężną owocowością i praktycznie niewyczuwalnym szlachetnym alkoholem. Moc! Kilka butelek wziąłem na wynos, ale były osoby, które wypiły wszystko, co było dane i lane. Dwaj sympatyczni Holendrzy musieli się świetnie bawić, bo stoisko nigdy nie było puste, a oni wciąż zajęci.


Najlepszym piwem festiwalu został Coffee Twist - podwójny kawowy milk stout z Piekarni Piwa. Całkowicie zasłużenie, choć dobrego piwa wcale nie brakowało. Przede wszystkim zachwycił mnie gładkością, niesamowitym aromatem kawy i zbalansowaniem jej smaku z nutami palonymi i przede wszystkim z laktozą, która jest wyraźna, ale nie dominuje. To jeden z najlepszych milk stoutów, jakie piłem. 8,5/10. Drugą nowością z Niezdary była Amerykawka, czyli american pale ale z dodatkiem kawy. Mieszający w garach Piekarni Leszek Jasiński domową recepturą tego piwa wygrał kiedyś konkurs piw domowych w czasie Warszawskiego Festiwalu Piwa. Piwo jest przede wszystkim zaskakujące, ale w ciekawy sposób. Intryguje połączeniem aromatów chmielowych z wytrawnością palonej kawy. 6,5/10.


Najdziwniejszym piwem festiwalu zostało została Gąska beerbinka z Piwowarowni uwarzona w ramach Cracow Beer Academy z Tomkiem Sygułą na bazie jego domowej receptury. Jeszcze pierwszego dnia usłyszałem - "Piłeś to pojebane piwo?" i od razu wiedziałem, o co chodzi, bo piłem prawie na samym początku. Gąska to gose z dodatkiem kiszonych ogórków. Daje dokładnie to, co sobie teraz wyobrażacie. To lekko koperkowa, kwaskowa i potężnie słona ogórkowa woda. Ponoć rano wchodziła idealnie, ale nas zmęczyła ilość 0,3 l. na dwie osoby. Niemniej jednak musiałem spróbować.


Świetnym piwem okazało się Gose ze śliwką z serii Let's cook browaru Deer Bear. Stoisko browaru przeżywało straszliwe oblężenie, a Grzegorz Durtan niczym ksiądz Kordecki odpierał ataki spragnionej tłuszczy. Momentami wyglądał na wycieńczonego. Gose było mocno kwaśne, przyjemnie słone, przez co też miało typową, fajną i śliską konsystencję i aromat oraz smak świeżo zerwanej mirabelki. Czad. 7,5/10. Jednym z debiutantów było też piwo Yellowstone - to AIPA o bardzo mocnym zapachu owoców tropikalnych i sporej goryczy, a mimo to lekkie w odbiorze. 7,5/10. Trzeciej premiery nie udało mi się spróbować, ale też Tropical weizen nie koniecznie leży w sferze moich głównych zainteresowań. Za to genialne szkiełko o pojemności 100 ml. już tak.


Na stoisku Pinty zarobiony był także Paweł Masłowski, który polewał swoje premierowe piwa. Każde było na swój sposób dobre, ale moim faworytem zostanie Texas Porter, który doskonale trafił w mój gust. Ciemne słody, kawa i gorzka czekolada mieszają się z potężnymi chmielami o nieco cytrusowym charakterze. Całość jest charakterna jak południowy redneck z dwururką. Hop-headzi muszą być usatysfakcjonowani. 8/10. Jumbo to leżakowane (przez pół roku) w beczce po rumie Hopus Jumbo, czyli black IPA. Świetnie ułożone i zaskakująco delikatne to piwo, w którym na wierzch wyszła czekolada, a akcenty drewniane są wyraźniejsze niż nuty rumu. Bardzo fajne rodzynki i owoce w smaku. 7,5/10. Podobnie ciekawym piwem jest Havana Stout. To mój pierwszy kontakt z tym foreign extra stoutem. Dodatki w postaci brązowego cukru, wiórków macerowanych w rumie i melasy sprawiają, że piwo jest gęste, pełne, po słodowej stronie mocy, ale ułożone. Kawowe, drewniane, waniliowe i lekko drapiące w posmaku. Dobre! 7,5/10.


Piwem, o którym koniecznie muszę napisać osobny akapit, był mój numer 2 z festiwalowych debiutów. Browar na Jurze po raz kolejny pokusił się o mocne piwo belgijskie, choć te piwa nie mają w naszym kraju ani wielu zwolenników, ani nie są szczególnie poszukiwane. De facto, bo o nim mowa, to belgian golden strong ale, które ma - bagatela - 12% alkoholu. Taka jego ilość jest wyczuwalna jednak przede wszystkim w kręcącej się głowie i drapaniu w gardle, a tylko delikatnie w aromacie i smaku. Dla takiego miłośnika mocnej Belgii jak ja, to pozycja obowiązkowa. Mocno kwiatowe i owocowe w aromacie piwo, gęste i wytrawne na finiszu pomimo słodkich akcentów. Dla mnie bomba. 8/10.


Można było się spodziewać, że jedna z najdłuższych kolejek w czasie festiwalu ustawi się po golemową Lilith w wersji bourbon barrel aged. Jedna beczka, dwadzieścia litrów i piwo, na które warto było zapolować. Podobnie jak na cudne fioletowe szkło. Niedługo ma być jeszcze zielone! Leżakowana Lilith warta jest całego hypu. Nuty wanilii, bourbonu i drewna są bardzo wyraźne, ale nie przykrywają czekoladowo-palonej bazy. Pycha! 8/10.


W czasie festiwalu odbywały się prezentacje - a to Chmielobrody wprowadzał w świat piwa, a to Dorota Chrapek opowiadała o drożdżach i kwasach, a to ja opowiadałem o Piwnych Podróżach po południowej Polsce. Bardzo mi było miło na scenie przed gośćmi i bardzo dziękuję za pozytywny feedback. Mam nadzieję, że rzeczywiście wystąpienie było ciekawe i zarażę kogoś pasją do podróżowania i picia w górach. Zebrałem też fejm za kogoś innego - za polecanie fajnej knajpy w Panamie. Przyznać się więc, kto był w Panamie, bo na pewno nie ja. Nie dotrwałem niestety do niedzielnego wystąpienia Wojtka Trząskiego. Jedną prelekcję też albo przegapiłem, albo się nie odbyła. Poza tym odbyła się licytacja butelek z Minibrowaru Reden - Wostoka i Luny, ale niestety nie śledziłem przebiegu. Odbywały się oczywiście bottle sharingi prowadzone przez katowicki sklep Bierland - nawet nie udało mi się spokojnie pogadać z Damianem, taki był zajęty.


Można było pograć w planszówki w spokojnym pokoju gier, ale musiałbym nie pić, aby się im przyjrzeć. Widziałem tam cały czas spory tłumek gości. Dokładnie za to śledziłem przebieg czwartej bitwy w ramach Beer Cup, która odbyła się w sobotę. Napisałem o niej osobno - klik! Wypiłem kilka piw domowych, zjadłem co nieco, ale tu akurat bez szału jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości - no nie można małej kanapki z szarpaną szynką sprzedawać za 20 złotych.


Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony piwami z browarów, których wcześniej nie znałem - sympatyczna ekipa kontraktowej Brewery zaproponowała mi dwa piwa - o ile session IPA No I PA! smakuje jak session IPA i to powinno zamknąć temat tego stylu, to Dark jest bardzo smakowitym FES-em. Kawa, rodzynki, śliwki, sporo słodyczy a na finiszu wytrawności i dużo ciałka. Mniam. 7,5/10.


Wymrażany The blogger jest znacznie bardziej charakterny niż podstawowa wersja i każdy Bloger powinien się w ramach specjalnej akcji wymrozić. 7,5/10. Pozytywne wrażenie zrobiły na mnie Fallen Angel z Tattooed Beer - uwarzone już w Browarze Jana double IPA ze wspaniałą owocowością i sporą, ułożoną goryczką. 7,5/10.


Podobnie piwa z Browaru Komitet zasmakowały mi. Angel's share to - uwaga, uwaga - peated salted wood aged strong scotch ale. Piwo jest potężnie wędzone (dym ogniskowy i torf), wyraźnie słone, gęste, z karmelową podbudową i nutami czerwonych owoców. Dobrze zbalansowane to piwo, bo nic w nim w sumie nie dominuje. Dziwnie smaczne, choć zdecydowanie wykręcone piwo. 7/10. Wreszcie wypiłem Mroczne widmo, które okazało się bardzo przyzwoitym RIS-em. Ułożonym, grzecznym, zbalansowanym, może ciut niepełnym, ale całkowicie stylowym. Nie ma się czego przyczepić, ale i zachwycić. 6,5/10. American idiot to amerykańska IPA, przyjemnie owocowa, niezbyt pełna, zdecydowanie wytrawna i przez to sympatycznie pijalna. Chciałbym do niej wrócić na spokojnie (bardziej trzeźwo). 6/10.


Do życia zdaje się wrócił Browar Dukla, którego Świtezianka to bardzo fajna interpretacja New England IPA, lekka, owocowa, aromatyczna, z niewielką goryczką. Nie ma tam śladu po niczym złym. 7/10. Z niewielkim zaskoczeniem przyjąłem fakt, że Rowing Jack z Lęborka (kompletnie nijakie piwo) nie miał startu do lanych obok świetnych Misty i PanIPAni z Trzech Kumpli, czy nawet do Mavericka z Rockmilla, który byłby lepszy, gdyby nie przeszkadzająca mi wodnistość (no ale to APA). 6/10. Warto jeszcze wspomnieć High Oats z kooperacji Nepomucena i Jabeerwocky. To piwo w stylu koyt. Historyczny styl wywodzący się z Holandii charakteryzuje się tym, że bazą (tu 48% zasypu) jest słód owsiany. Można powiedzieć, że to fajna wariacja na pale ale przefermentowane drożdżami do saisona. Sporo tu kwiatów, szczypta cytrusów i zaskakująco dużo pełni. Jestem na tak. 6,5/10.


Jak już wspomniałem ludzi była cała masa i na pewno nie można było narzekać na nudę i monotonię. Niektórym przeszkadzała kolejka do męskiej toalety (większa niż do damskiej) czy brak płuczek z prawdziwego zdarzenia, ale wiadra z kurkami świetnie spełniały swoją rolę. Brakowało na pewno konferansjera, który ogarniałby wszystkie wydarzenia i nieprzerwanie o nich mówił. Sympatyczny dźwiękowiec próbował robić na drugi etat, ale tak się chyba nie da. Minusów było więc mało i były marginalne. Oczywiście true underground geecy mogli być zawiedzeni, bo nie było kilometrowej kolejki po żadne piwo i nie w sumie po żadnym nie będzie można gardzić plebsem, który go nie pił. Moim zdaniem to świadczy tylko i wyłącznie o rozumie i godności, bo dobrych piw było bardzo dużo.


Wiem, że nie o wszystkich wspomniałem, ale zwyczajnie brakło mi czasu i sił na wypicie wszystkiego. Ja już czekam na czwartą edycję SBF!

Ps. Nowych szkieł w kolekcji przybyło aż 9.

Zobacz także

2 komentarze

  1. Dla nas największym zaskoczeniem festiwalu był cydr "Smykan" w wersji "Forfiter". Takich brettów to ja w piwie nie pamiętam od dawna. A to nie było piwo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja omijam cydry, nie lubię. Fajnie, że znalazłeś takie odjechane.

      Usuń

Obserwatorzy