Pivovar Bahno
11:30
Witam w Pardubicach, dużym uniwersyteckim mieście naszych południowych sąsiadów, które ogólnoświatową sławę zyskało dzięki jednej z najtrudniejszych gonitw konnych. Każdy miłośnik piwa z pewnością kojarzy Pardubice, bowiem od 1871 roku działa tam Pivovar Pernštejn, którego produkty można spokojne kupić w naszym kraju. Nie o nim jednak dziś, a o czym znacznie mniejszym i ciekawszym browarze. Zabieram Was do Minibrowaru Bahno. Jest to jeden z najbardziej nietypowych browarów, w jakich dane mi się było znaleźć. Już samo miejsce, w którym został założony, jest zaskakujące. Od razu zaznaczę, że nie mam zielonego pojęcia, z jakiego powodu browar nazywa się Błoto.
Każdemu pewnie zdarzyło się kiedyś przesiadać w jakimś mieście i oczekiwać na kolejny pociąg. Sam kiedyś mając godzinę czasu w Warszawie urządziłem sobie bieg do Chmielarni, aby spotkać się na chwilę z Masonem, w jego ówczesnej loży. Pivovar Bahno wyszedł na przeciw wszystkim przesiadkowiczom i swe podwoje otworzył na dworcu kolejowym. Hlavní nádraží w Pardubicach jest wielki i choć aktualnie intensywnie odnawiany, to zachował swój socjalistyczny charakter. Wielka hala głównego budynku najbardziej przypomina mi to, co jeszcze w latach dziewięćdziesiątych działo się w Katowicach (minus narkomani). Otaczające podwójny rząd ławek sklepiki, budki i kioski kontrastowałyby z odpicowanymi wnętrzami świeżo wyremontowanych polskich przybytków, o których można powiedzieć: "przerost formy nad treścią". Skojarzenie z Katowicami jest na tyle silne, że będąc tam wieczorem nieco nerwowo rozglądałem się na boki. Głupie to i krzywdzące, bo z pewnością jest tam bezpiecznie. Największe wrażenie zrobiła na mnie sztuka - wielka mozaika z horoskopem może i trąci myszką, ale rysowana mapa Czechosłowacji z zaznaczonymi ważnymi miastami i zabytkami to świetna rzecz - u nas by Słowację "wygumkowali" i powiesili Jezusy albo reklamę płonącego konara.
Jeśli się nie wie, gdzie dokładnie znajduje się browar, to można go przeoczyć, jak ja za pierwszym razem. Otóż na zamkniętych przez większą część doby drzwiach jest tylko mała karteczka z godzinami otwarcia, a te do niedawna jeszcze były co najmniej dziwaczne. Otóż nieoznaczony w żaden sposób lokal otwarty był w poniedziałki, środy i piątki (a wcześniej nawet tylko co drugi tydzień) od godziny 17 do 21. Teraz podobno godziny się zmieniły i piwa można napić się codziennie. Wejście znajduje się tuż obok dworcowego baru, który z pewnością poznacie po zapachu papierosów (choć ponoć już nie można w knajpach palić). Tu, gdzie dziś jest Pivovar, kiedyś był bufet i wnętrze wciąż wygląda jak klasyczny, socrealistyczny bufet. Fantastyczna sprawa!
Mamy tu charakterystyczną, zaokrągloną ladę bufetową, która podobnie jak reszta sali pokryta jest zielonkawymi płytkami. Za nią ustawione są rozmaite szkła, wszystkie są obrandowane i wyglądają bardzo ładnie (oczywiście jedno na pamiątkę mam) i tablica z wypisanymi piwami (też butelkowymi). Na błyszczącym blacie prężą się cztery, podłączone do minitanków wyszynkowych krany, a obok sterczy kapslownica i wiszą etykiety.
Na kranach klasyka, tego dnia w dodatku okrojona do bardzo rześkiego i smacznego Weizena (7/10) i przyzwoitego Pilsa (6,5/10). Takich piw browar nie musi się wstydzić i każdy powinien to zajrzeć choćby na jedno szybkie piwo. Poza tym czasem pojawiają się Stout i Rauch, więc warto na nie zapolować. Kupiłem jeszcze trzy butelki, ale o tym później.
Browar działa od kwietnia 2016 roku, więc już zdążył okrzepnąć. Nie udało mi się zobaczyć samego browaru, bo sympatyczna barmanka nie miała klucza, ale na zdjęciach widziałem, że jest to malutki browarek. Nie sądzę, by warki mogły mieć więcej niż 150 litrów. Dla właściciela i piwowara jest to po prostu hobby i działalność dodatkowa.
Wnętrze przenosi nas w czasie do okresu dzieciństwa. Wtedy takich lokali były dziesiątki. Jak chodziłem z ojcem do szynku, to takie widoki były na porządku dziennym. Te stoliki dookoła filarów, przy których podróżni stojąc spożywali swoje galaretki, te stoliki z miejscem na bagaż, przy których pałaszowane były knedliki z gulaszem. Ach!
Sympatycznie jest pobyć w miejscu, gdzie nikt nie na piwo nie napina, jest ono smaczne, a pogadać można o samym mieście w specyficznej mieszaninie języka polskiego i czesztiny. Zresztą gościa z którym sobie gawędziliśmy spotkaliśmy dwa dni później na pardubickim zamku, gdzie - jak się okazało - pracuje.
O to, co wypiłem z butelek, nie zabijałbym się, ale też nie wzgardziłbym. O ile Ale jest piwem bez żadnej historii (4,5/10), to Pils jest bardzo przyjemny i wyraźnie goryczkowy (5,5/10), a Dark to dość czekoladowe tmave z ziołową goryczką (6/10). Pils z kija był zdecydowanie smaczniejszy, ale jednak pozostaje niedosyt - Czesi potrafią znacznie lepiej w pilsy.
Z uwagi na specyficzny klimat miejsca, atmosferę i lokalizację jest to tzw. "must see" czeskich minibrowarów. Szczególnie osoby uczulone na klasyczne hospudki powinny być usatysfakcjonowane. No ale czy są tacy malkontenci?
2 komentarze
Zadro, chętnie bym się tam wybrał kiedyś :)
OdpowiedzUsuńPociągiem, czy - jak się goda u Was - zugiem, jest całkiem blisko ;)
Usuń