Piwoteka
08:24
Bardzo ubolewałem nad tym, że nie udało mi się pojawić na kranoprzejęciu Browaru Piwoteka, które miało miejsce niedawno w katowickiej Białej Małpie. Byłem w górach - to powinno wystarczyć za wyjaśnienie, szczególnie że były one zaplanowane znacznie wcześniej, niż pojawiła się informacja o wizycie Marka Puty w stolicy Górnego Śląska. Zmotywowało mnie to jednak do ogarnięcia wypitych w ostatnim czasie piw z Łodzi i opisania wrażeń z degustacji.
Już same nazwy stylów sprawiają, że należy czytać dalej. Są tu braggot, imperialny stout ze śledziem, amerykański barley wine, belgian strong ale, gin & tonic pale ale oraz milk porter.
Namiętnego Otella piłem po raz pierwszy. Jak tylko zobaczyłem stojącego w sklepie, postanowiłem uzupełnić swoje piwotekowe braki. Nazwa nawiązuje do pierwszego czarnoskórego aktora wcielającego się w szekspirowskiego bohatera, który to pochowany jest właśnie w Łodzi. To brytyjski porter mleczny z dodatkiem czekolady i mięty pieprzowej. Od pewnego czasu nie wchodzą mi wszelakie milki, ale tu jest nieco inaczej - mleczność nie jest męcząca, bo świetnie skontrowana wspomnianą miętą. Przypomina mi to nieco babcine czekoladki miętowe w zielonych opakowaniach. Ciało jest dość pełne, a czekoladowe nuty są ciekawe. Otello jest mięciutki, gładki i nisko wysycony. Fajny. 6,5/10.
1423 pokazało dobitnie, że braggot braggotowi nierówny, bowiem kilka dni wcześniej próbowałem piwa z miodem od Peruna. Tutaj bazowym piwem dla bragotta był foreign extra stout, a dodano do niego 700 kilogramów miodu. Potężna ilość. 26° blg odfermentowało do 11% alkoholu, więc zawodnik to srogi. Aromat to oczywiście przede wszystkim miód, ale także wanilia i czekolada nadziewana karmelem. Spodziewał się, że 1423 będzie słodszy. Piwo oczywiście przechyla się na słodką stronę mocy, ale kojarzy się bardziej z kakaem i czekoladą niż z samym miodem. Piwo jest mega pełne i nieco chropowate od delikatnego, ale to bardzo delikatnego alkoholu. 7/10. Btw. 1423 to data lokacji miasta przez Jagiełłę.
Łódź ku*wa! to bardzo mocny (12% alkoholu) amerykański barley wine. Na początku zauważyłem, że piwo ma zaskakująco mało pełni, jak na 26° blg., a już na początku pojawia się gryzący alkohol. Poza tym jest karmel, nuty brzoskwini, jabłka, rodzynek i wyraźne akcenty orzechowe. Nie stwierdziłem "ameryki", ale akurat to mi nie przeszkadzało. Bardziej już niezbyt szlachetna goryczka, która psuła posmak. 5/10. Nie wracałbym ku*wa.
Za to do Żółtej Łodzi Podwodnej już tak, nawet często. Piwo powstało w kooperacji z Browarem Okrętowym i uwarzono je z dodatkiem chininy, jałowca i cytryny. Jeśli te smaki kojarzą Ci się z z ginem tonikiem, to świetnie, bo taki miał być zamysł. Rzeczywiście to specyficzne połączenie jałowca i chininy, gorzkawe i wytrawne od razu kojarzy się z popularnym drinkiem. Jest to przy okazji bardzo lekkie piwo (12,5° blg) i rześkie. Jeśli ktoś nie lubi toniku, to niech nawet nie podchodzi, bo to bez sensu. Ja jednak jestem jego miłośnikiem, więc to piwo dla mnie. Nie tylko jako ciekawostka, ale jako trunek codzienny. W upalny wieczór weszło idealnie. 8/10.
Z tym piwem Piwoteka poszła Va Banque!, bo jak inaczej określić uwarzenie imperialnego stoutu (20° blg) z masakrycznymi ilościami (33 kilogramy) śledzi? Tak, śledzi. Śledzi ku*wa. Nie miałem co prawda już tego efektu wow, co przy pierwszym Uchu od śledzia pitym przedpremierowo w Piwotece, ale i tak się zachwyciłem. Są czasem takie smaki, które dobrze zapadają w pamięć i to jest jeden z nich. Ławica śledzi nie jest na pierwszym planie, wpływa do nosa tuż za palonymi słodami i kawą. Tej specyficznej słonej nuty i związanego z nią śliskiego ciała nie da się jednak przegapić. Słodko-słone, wytrawne na finiszu Va Banque kupiło mnie. 8/10.
Boruta to raczej nieudane porwanie się na belgijskie piwo mocne. Diabeł tkwi w szczegółach. 9,5% alkoholu zbyt szybko wychodzi na pierwszy plan powodując nieprzyjemne pieczenie i wytrawność. Nuty drożdżowe są nikłe, dominuje tępa słodowość kojarząca się z mokrymi trocinami. Nutka przyprawowa nie czyni z piwa "belga". Plus za dużą pełnię, która nie znajdując jednak przeciwwagi sprawa, że piwo jest ciężkie i męczące. 4/10.
Niezmiennie zachwyca mnie Piwoteka płodnością, pomysłowością oraz świetnymi etykietami nawiązującymi do Łodzi. Oby tak dalej, ale o to się nie boję. To jeden z browarów, którego piwa biorę w sklepie w ciemno.
Łódź ku*wa! to bardzo mocny (12% alkoholu) amerykański barley wine. Na początku zauważyłem, że piwo ma zaskakująco mało pełni, jak na 26° blg., a już na początku pojawia się gryzący alkohol. Poza tym jest karmel, nuty brzoskwini, jabłka, rodzynek i wyraźne akcenty orzechowe. Nie stwierdziłem "ameryki", ale akurat to mi nie przeszkadzało. Bardziej już niezbyt szlachetna goryczka, która psuła posmak. 5/10. Nie wracałbym ku*wa.
Za to do Żółtej Łodzi Podwodnej już tak, nawet często. Piwo powstało w kooperacji z Browarem Okrętowym i uwarzono je z dodatkiem chininy, jałowca i cytryny. Jeśli te smaki kojarzą Ci się z z ginem tonikiem, to świetnie, bo taki miał być zamysł. Rzeczywiście to specyficzne połączenie jałowca i chininy, gorzkawe i wytrawne od razu kojarzy się z popularnym drinkiem. Jest to przy okazji bardzo lekkie piwo (12,5° blg) i rześkie. Jeśli ktoś nie lubi toniku, to niech nawet nie podchodzi, bo to bez sensu. Ja jednak jestem jego miłośnikiem, więc to piwo dla mnie. Nie tylko jako ciekawostka, ale jako trunek codzienny. W upalny wieczór weszło idealnie. 8/10.
Z tym piwem Piwoteka poszła Va Banque!, bo jak inaczej określić uwarzenie imperialnego stoutu (20° blg) z masakrycznymi ilościami (33 kilogramy) śledzi? Tak, śledzi. Śledzi ku*wa. Nie miałem co prawda już tego efektu wow, co przy pierwszym Uchu od śledzia pitym przedpremierowo w Piwotece, ale i tak się zachwyciłem. Są czasem takie smaki, które dobrze zapadają w pamięć i to jest jeden z nich. Ławica śledzi nie jest na pierwszym planie, wpływa do nosa tuż za palonymi słodami i kawą. Tej specyficznej słonej nuty i związanego z nią śliskiego ciała nie da się jednak przegapić. Słodko-słone, wytrawne na finiszu Va Banque kupiło mnie. 8/10.
Boruta to raczej nieudane porwanie się na belgijskie piwo mocne. Diabeł tkwi w szczegółach. 9,5% alkoholu zbyt szybko wychodzi na pierwszy plan powodując nieprzyjemne pieczenie i wytrawność. Nuty drożdżowe są nikłe, dominuje tępa słodowość kojarząca się z mokrymi trocinami. Nutka przyprawowa nie czyni z piwa "belga". Plus za dużą pełnię, która nie znajdując jednak przeciwwagi sprawa, że piwo jest ciężkie i męczące. 4/10.
Niezmiennie zachwyca mnie Piwoteka płodnością, pomysłowością oraz świetnymi etykietami nawiązującymi do Łodzi. Oby tak dalej, ale o to się nie boję. To jeden z browarów, którego piwa biorę w sklepie w ciemno.
2 komentarze
Piwa to z Łodzi nie są ;)
OdpowiedzUsuńJesteś w błędzie Alexie. Połowa jest z Łodzi w całości - ciałem i duchem, a połowa tylko duchem :) Pozdrawiam!
Usuń