Brouwerij de Prael
16:47
Pierwszym odwiedzonym amsterdamskim browarem był Brouwerij de Prael. Zdecydowały względy odległościowe - był najbliżej hostelu. Zlokalizowany jest bardzo blisko głównego dworca kolejowego, w pobliżu Starego Kościoła i nieopodal dzielnicy Czerwonych Latarni. W XIV wieku było tu piwne nabrzeże, dokąd przypływały importowane z Niemiec piwa, a później powstały pierwsze browary. To najbardziej zatłoczona część stolicy Holandii, trzeba przepychać się między turystami, uskakiwać spod pędzących rowerów i długo czaić się na wolne od gawiedzi kadry. De Prael wciśnięty jest w bardzo wąską uliczkę - z perspektywy kanału widać tylko szyld. Szczęśliwie wieczorem świeci on niczym latarnia morska zapraszając strudzonych rejsem marynarzy. Do browaru można też wleźć przez firmowy sklep, który niestety był już nieczynny.
Z trafieniem nie było żadnych problemów. Działający od 2002 roku browar początkowo znajdował się na przemysłowych obrzeżach Amsterdamu, ale w 2008 r. przeniesiono go do dzisiejszej lokalizacji, a trzy lata później uruchomiono wyszynk piwa. W czwartkowy wieczór od samego wejścia jest się atakowanym przez gwarne
wnętrze. Lokal nie sprawia początkowo takiego wrażenia, ale jest bardzo
przestronny i składa się z kilku pomieszczeń. Niestety zapomniałem
wykonać drugiego przejścia przez wszystkie sale, a za pierwszym razem
nie miałem aparatu. W pierwszym pomieszczeniu panuje największy harmider, bowiem tu znajduje się bar - wciąż ktoś podchodzi i odchodzi. Tu też znalazło się ostatnie wolne miejsce. Na kranach jest dziesięć piw - generalnie rzecz biorąc klasyczne style.
Obsługa jest kompetentna, komunikatywna i bardzo szybka. Barmani uwijali się jak w ukropie, ale hitem był kucharz, który co kilka minut wypadał z wnętrza na zewnątrz zakurzyć. Pewnie nie wzbudziłby mojego zainteresowania, gdyby nie futrzana czapka à la radziecki czołgista. To duży wyczyn w gorący wieczór. Drugie pomieszczenie jest znacznie większe i jakby podzielone na dwa piętra. U góry jest dużo miejsc do siedzenia, część na mini balkonie z widokiem na bar, oraz wejście do browaru właściwego. Znajduje się on za wielkimi oknami, więc wszystko jest widoczne. Byłoby jeszcze lepiej w dzień, bo słabo oświetlone wnętrze spowijał półmrok (bardziej 5/6 mrok). Piętro niżej jest kuchnia i kolejne miejsca do siedzenia i wejście do kolejnych pomieszczeń, w których nikt nie siedział. Wystrój jest nieco industrialny, ale nie w wymuskany nowoczesny sposób, ale posiadający ducha dziejów minionych. Szczególnie pomieszczenia głębiej robią fajne wrażenie.
Na pierwszy ogień wzięliśmy to, co piwni podróżnicy lubią najbardziej - tripla i barleywina. Niestety oba były znacznie poniżej naszych oczekiwań i zupełnie przeciętne. Ten barley to zresztą był najgorsze piwo, jakiego próbowaliśmy w Amsterdamie. Na szczęście pierwsze piwo wypiłem jeszcze po drodze. Tripel okazał się być miodowy, lukrecjowy, przyprawowy, z bardzo delikatną nutą owoców. 5,5/10. Barleywine to klapa - ciężki, przesłodzony, z palącym alkoholem (fakt - ma go 9,6%). 4/10. Szczęśliwie dwa kolejne piwa wlały nadzieję w serca.
Po lewej stronie I.P.A., a po prawej milk stout - oba bardziej niż smaczne. IPA dokładnie takie, jak lubię. Soczyste, dość pełne, słodkawe i z wytrawnym finiszem. Sporo tu owoców, które wprowadzają dużą rześkość. 7,5/10. W milku dominuje kawa i czekolada, a laktoza z nutą toffi pozostają w tle. Na koniec pojawia się nuta suszonych owoców (głównie śliwki). 7,5/10.
Brouwerij de Prael to jedno z obowiązkowych miejsc w czasie wycieczki do Amsterdamu. Polecam z uwagi na klimat i sporą szansę na niezłe piwo. No i to samiutkie centrum miasta.
0 komentarze