Krafcie, f*ck you!
09:36
Dlaczego kiedyś zanurzyłem się w pysznym świecie piwa rzemieślniczego? Zaoferował mi odskocznie od tego, co znałem na co dzień. Piwa miałkiego, bezpłciowego, nie mającego charakteru, smaku, ale też żadnej historii, która za nim stała.
2006 - po obronie przeszedłem do ataku |
Kilkanaście - czy nawet dwadzieścia, bo właśnie wtedy sięgałem po swoje pierwsze piwo - lat temu nie było do wyboru praktycznie nic. Na półkach królowały znane z telewizyjnych reklam marki jasnego pełnego, czasem na niższych półkach można było znaleźć coś innego z mniejszych browarów, ale to margines marginesów. Wszystkie koncernowe piwa szybko zmierzały drogą kastracji do eurolagera. Z tego co pamiętam najdłużej opierał się Żywiec, który przy okazji któregoś rebrandingu chyba jako ostatni pozbył się swojej charakterystycznej, wyższej goryczki.
Oczywiście to nie przypadek, koncerny nie robią nam na złość pozbawiając swoje piwa jakichkolwiek cech sensorycznych. W zdecydowanej większości ludzie chcą piwa “żadnego”, ma elegancko i przyjemnie wlewać się w gardło, dostarczać alkoholu do krwi i nie odwracać naszej uwagi od innych aktywności.
Na jakiejś górce w Karlovych Varach |
Więcej szczęścia mieli Ci, którym dany był kontakt z zagranicą. Już nawet piwo z Czech, pomimo swej prostoty, pokazywało, że “zwykłe” jasne piwo może pachnieć, smakować, mieć pełnię i goryczkę. Tradycyjne piwowarstwo niemieckie, belgijskie czy angielskie to już zupełnie nowe światy.
Kraft - wtedy jeszcze nie nazywany kraftem - zaoferował nam to, co prezentowały inne piwne kultury. Pokazał, że piwo to nie tylko eurolager, a my w ciemno skoczyliśmy na główkę do basenu napełnianego rzemiosłem. Piwa były inne, bardziej smaczne, mniej smaczne, bardziej charakterne i mniej intensywne. Przełomem był Atak Chmielu. Uderzenie intensywnego chmielu i goryczy. Na drugim biegunie koelsch - grandchampion z 2011 roku. Piwo, które dobitnie pokazało, że najzwyczajniejsze jasne piwo dla mas może mieć doskonały charakter i świetną jakość. Wypiłem kilka czteropaków.
Od dłuższego czasu obserwuję jednak tendencję odwracania się od tej smakowej niszy. Coraz więcej browarów projektując swoje piwa chce zaspokoić gusta mas. A gusta mas aż tak się nie zmieniły, bo beergeecy - po pewnym zachłyśnięciu się - pozostają w podobnej niszy jak 9 lat temu. Coraz więcej IPA pozbawione jest więc goryczki, sok w IPA to już norma, bo owoce wymagają zbyt dużo zachodu, a efekty są mizerne w porównaniu. Berlinery weisse przestają być kwaśne, a imperialne stouty zapominają o potężnej paloności zamieniając się w słodkie syropki.
Piękny to był panel, nie zapomnę go nigdy |
Czy to już powrót do dobrze znanych nam Fortun Śliwkowych, Magnusów Czekoladowych, Lubuskich Jagodowych? Czy triumf będą święciły wytyczające trendy w tej materii Edi Imbirowe?
Pojawienie się potworka pastry IPA to już ostateczna abominacja. Tak, wiem, ludzie tego chcą. Może jednak przestaniemy robić kurwę z logiki i nie będziemy już mówić na to IPA? Tylko dlatego, że IPA się sprzedaje. Serio? Używanie aromatów się upowszechnia, a browary nie chcą się tym chwalić, bo nie muszą. Najbardziej popularnymi i hajpowanymi piwami są obecnie imperialne stouty smakujące jak desery, torty, ciastka. Przeładowane spożywczymi aromatami słodkie ulepy nadają się co najwyżej do degustacji butelki na 10 osób, bo nikt nie przyjmie takiej dawki cukru sam.
Jeśli ktoś pija pastry stouty, słodkie IPA i owocowe berlinery, które nie są nawet troszkę kwaśne, to może czas zdać sobie sprawę z faktu, że zwyczajnie piwo nie jest jego ulubionym trunkiem. Może lepiej rozejrzeć się za nalewkami, likierami albo po prostu dolać wódki do soku.
Rewolucja zatoczyła koło, zjada własny ogon i pożera dzieci. To nie są nowe głosy, ale może wcale się nie mylą? Nie zrozumcie mnie źle, cieszę się że wybór piwa jest tak ogromny i będę ostatnią osobą narzekającą na dostępność piwa od marketu, przez stację benzynową (choć osobiście uważam, że jakby na stacjach benzynowych - czyt. dla kierowców - nie można było kupić alkoholu, to rozum i godność ludzi by na tym nie ucierpiały) do sklepu osiedlowego zwanego kiedyś warzywniakiem.
Niemniej jednak, gdy łatwiej o dobrego pilsa niż dobre IPA, to coś z tą rewolucją poszło nie tak. Co dalej? Wędzone piwa bez śladu wędzonki, “belgia” bez estrów? Eurolagerowa unifikacja smaku przez redukcję do smaku i zapachu wody? Krafcie, nie idź tą drogą.
Grubsza degustacja w browarze klasztornym Neuzelle, 2011 |
1 komentarze
Takie są konsekwencje rozwoju kraftu. Ile mamy w PL osób realnie zajawionych piwem, co śledzą wszystko co się dzieje 24/7? 1000 - 2000 osób? Tyle mniej więcej osób w Polsce będzie lubić torfowe piwa albo palone stouty i ipki 1000 IBU. A robiąc piwa dla 1000 osób (czy nawet 2 tys., 5 tys.) biznesu nie zrobisz. Efekt skali i wyjścia poza nisze powoduje, że robi się to co się sprzedaje. Miejsce dla idei jest w piwowarstwie domowym, tam jest wolność i nie ma patrzenia na wyniki sprzedaży. Kraft to biznes i tyle. Przestańmy dopisywać do tego ideologię.
OdpowiedzUsuńBłędnie zakładasz też, że się zmieniły gusty beergeeków. Że piją tylko piwa słodkie i nijakie. Przypominam, że tylko to grono pije na potęgę wszelakiej maści wild ale i lambiki, które w ogóle nie są piwami dla mas, bo dziwnie pachną są cierpkie i kwaśne. A że piją też hazy ipa i pastry stout? I co z tego? Pije się co dobre, a nie patrząc na szyld.
Gusta się nie zmieniły, po prostu głos tego najbardziej hardkorowego rdzenia spijaczy kraftu nie jest już tak mocno słyszalny, bo piwo rzemieślnicze jest szeroko dostępne dla szerokich mas.