Górskie egzorcyzmy
09:05Malinowska Skała to jeden z najładniejszych szczytów w Beskidzie Śląskim. Swój urok, ale też turystyczną popularność, zawdzięcza malowniczej wychodni skalnej wybijającej się na około pięć metrów ponad zboczem góry. To także jedno z najbardziej traumatycznych miejsc w historii moich piwnych podróży. Właśnie za sprawą tej majestatycznej skały. Letnia wyprawa szlakiem identycznym do tego, który jest sprawcą bolesnych wspomnień, miała być jego rehabilitacją, wypędzaniem demona, przywracaniem harmonii i poczucia równowagi we wszechświecie.
Poprzednia wizyta na szczycie Malinowskiej Skały jest wciąż żywa w mojej pamięci. Związany z nią zespół stresu pourazowego (PTSD, prawie jak PSPD, pszypadeg?) spowodował, że musiałem podjąć szczególne środki ostrożności. Ale po kolei - "Co Ty bredzisz? - zapytacie - O jakiej traumie piszesz?". Otóż zimą 2017 roku wybraliśmy się z Gosią w góry. Wiadomo, zima w górach to nie przelewki, ale pogoda była dla nas bardzo łaskawa. Wtedy też pierwszy raz zrobiliśmy pętelkę rozpoczynającą się we wsi Ostre, biegnącą przez Dolinę Zimnika ku Przełęczy Pod Malinowską Skałą, następnie na Malinowską właśnie, potem na Skrzyczne i prosto z niego w dół do miejsca startu. Wszystko było idealnie: godzina wyjazdu, pierwsze kroki przez Dolinę Zimnika, mozolne zdobywanie wysokości poprzez śniegi, odsłaniające się widoki, słoneczna pogoda. Jeśli sądzicie, że coś się musiało spieprzyć, to dobrze myślicie. Wtedy powstał poniższy tekst, zapraszam do odświeżenia, jest naprawdę dobry.
DYSONANS POZNAWCZY
A jeśli w górach chce się pić, to koniecznie należy zadbać o odpowiednie nawodnienie strudzonego organizmu i przygotować go na dalszy wysiłek. Piwem pierwszego wyboru był Tuned Classic Weizen z Browaru Lubrow. Nowofalowe podejście do niemieckiej klasyki. Pszeniczniak został wzbogacony o mango, liczi i limonkę. Muszę Wam powiedzieć, że w górskim upale jest to prawdziwie złota kompozycja. Szczególnie fajnie zagrało liczi z limonką wprowadzając soczystą, wytrawną i lekko cierpką nutę. Bardzo mi to piwo podeszło i zniknęło ekspresowo. Nie tylko spełniło swoje zadanie, ale też bardzo nam smakowało. Moja ocena: 3.8/5. Nie było to koniec pikniku na wiszącej skale.
Jeśli wydawało mi się, że na Malinowskiej Skale było dużo ludzi, to miałem rację. Wydawało mi się. Prawdziwe tłumy przewalały się po grzbietowym szlaku między dwoma naszymi docelowymi szczytami. Nie byłem jednak gotowy na to, co zobaczyłem przed Schroniskiem. To kompletna przesada, jakby wszyscy turyści spędzający weekend w Beskidach postanowili naraz przyjść na Skrzyczne. Wiem, to zasługa wyciągu. Niemniej jednak tamten weekend był jeszcze trudniejszy w Tatrach - ponoć by wejść na Rysy trzeba było stać w 2-3 godzinnej kolejce. Podobnie miało być z innymi, nie najłatwiejszymi szlakami. Dobrze, że nam obecność tłumów rekompensowały widoki, a także piwo. No... przynajmniej jedno.
Potem rozpoczęliśmy miarowe, dość szybkie zejście w stronę Ostrego. Szlak momentami jest dość stromy, ale też przez spory kawałek zapewnia piękne widoki na południowy wschód, dzięki czemu nisko zawieszone już słońce ciepło oświetla całą Kotlinę Żywiecką i otaczające ją - bliżej i dalej - szczyty. Bajeczka!
W ten oto sposób pozbyłem się demona czającego się w okolicach Malinowskiej Skały! Serdecznie polecam Wam ten szczyt. Jeśli te 17 kilometrów naszej pętelki to dla Was zbyt wiele, to można tam przejść ze Skrzycznego, albo wdrapać się najkrótszym szlakiem z Przełęczy Salmopolskiej.
0 komentarze