Zelter

19:30

Bytom. Trudno jest wybrać się na Śląsk dalej niż do Katowic, gdy mieszka się w Jaworznie. Gdy jednak wróciłem do Sosnowca, to mam na zachód jakoś bliżej. Nawet autobus spod domu jedzie do Bytomia. Tym samym mogłem znacznie łatwiej uskutecznić coś, na co łasiłem się od dłuższego czasu. Chciałem wybrać się na obiad do Zeltra. Czemu tam? O tym dalej.

Bytom jaki jest, każdy widzi. Chwilę dłużej byłem tam w 2016 odwiedzając nieistniejący browar Piwnica Gawronów. Miałem wtedy swoje, dość mocne odczucia na jego temat, przeczytajcie sobie sami o tym. Tym razem Bytom nie był tak przygnębiający. Być może aktualnie mniej kontrastuje ze stanem mojej duszy. A może po prostu się zmienia, o czym świadczy rozkopane centrum. Tak czy inaczej Zelter wciąż jawi się jako miejsce osobne, nieprzystające, jakby przeniesione skądinąd i wklejone w to śląskie miasto. Każde wszak zasługuje na taką miejscówkę. Pewnie nie byłbym zainteresowany Zeltrem tak bardzo, gdyby nie to, że ważnym jego elementem jest piwo rzemieślnicze.

Ale Zelter wychodzi znacznie dalej poza koncepcję: "macie dobre piwo i się cieszcie". Selekcja piwa jest rzeczywiście dobra, do tego na kranie jest cydr, aperol i prosecco. Tablicę zdominowały piwa lokalne, a na deser jest warszawski browar Palatum, który od dłuższego czasu zaskakuje świetnym poziomem swoich piw. Do tego bardzo ładny wybór butelek i puszek. Ino rzemiosło. W Zeltrze ważne jest jedzenie. Ja odnoszę jednak wrażenie, że największą robotę robi atmosfera, a atmosferę tworzą ludzie. Arka, który jest współwłaścicielem, poznałem niedawno na Silesia Beer Fest, jego żony Izy (chyba) jeszcze nie. Tym razem ponownie ich nie spotkałem, ale doświadczyłem efektów ich starań i pracy. Lokal, do którego chce się wracać.

Kamienica z zewnątrz nie wyróżnia się na tle Bytomia. Jest ciekawa architektonicznie, ale fasada pamięta lepsze czasy. Zelter zwraca na siebie uwagę dostawionym zadaszonym ogródkiem, w którym kiedyś latem siedziałem z rodziną. W styczniu nie ma śmiałków chętnych do skorzystania z niego, za to w środku jest dużo ludzi i rezerwacji. Pewnie musiałbym chwilę poczekać, gdyby nie duża ekipa opuszczająca lokal, gdy burczało mi w brzuchu. Wnętrze to już zupełnie inna bajka. Przy czym bajka nie jest określeniem na wyrost. Zelter wygląda pięknie, surowe ceglane ściany zostały obłożone zielenią, czarną stalą i neonami (te neony są cudowne!) w bardzo gustowny i klimatyczny sposób. Liczne okna i punkty świetlne ocieplają gustownie urządzone wnętrze. Stoły są proste i eleganckie, krzesła wygodne, kącik dla dzieci i liczne krzesełka do karmienia podkreślają rodzinną atmosferę. Zresztą dzieci biegają po lokalu i nikt nie ma z tym problemu. Ogólnie jest przemiło, przytulnie, zielono. To zresztą widzicie na zdjęciach.

W menu są sałatki, kanapki, burgery, bardziej wysublimowane przekąski, ciasta. Moją uwagę zwraca jednak styczniowa sezonowa wkładka ze smakową podróżą do Włoch. Włoski burger, foccacia, pinsa, makarony, sezonowane szynki... Jest w czym wybierać! Ja zdecydowałem się na pinsę z pikantną włoską kiełbasą nduja, której jestem wielkim fanem. Okazała się bardzo ciekawa w smaku. Trochę przypomina pizzę, której jest kuzynką, ale też nie jest nią do końca. Bardzo mi smakowała i nachapałem się jak pisior w spółce skarbu państwa.

 
Do picia wziąłem lokalną kooperacyjną nowość. Szlojder (w subkulturze śląskich birgików oznacza sztos) to uwarzone w Redenie piwo będące efektem współpracy śląskich knajp - Białej Małpy, Browariatu (oba Katowice), IBU Craft Beer, Beer Brothers (oba Gliwice) oraz Zeltra właśnie. Pyszne, bardzo gorzkie piwo! 

Na podsumowanie tej krótkiej acz treściwej wizyty niech zostanie kawałek piosenki Kazika: "ja tu jeszcze wrócę, nie zostawię tego!". Serdecznie polecam!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy