Pivovar Poutník Pelhřimov
19:00U schyłku drugiego dnia wycieczki z Piwnymi Czechami Podróżnik spotkał Pielgrzyma. Do Pelhřimova przyjeżdżamy z Telcza (klik!), w którym odwiedziliśmy trzy browary. Jest już wieczór, ale czerwcowe dni nie pozwalają, by to do nas w pełni docierało. Nie czułem się też specjalnie zmęczony, choć dzień był upalny, a piwa dużo. Parkujemy i swoje kroki kierujemy ku Poutníkowi.
Pelhřimov to szesnastotysięczne miasteczko kilkanaście kilometrów na północy wschód od Kamenicy, a w tamtejszym browarze już byliśmy (klik!). Najstarsze budowle i wzmianki wskazują, że powstało w XIII wieku, a zgodnie z legendą zostało założone przez biskupa Pelhřima (Peregrinusa) z Wartenberga. W okolicach starego miasta czuć czas, szczególnie renesansowo-barokowy rynek (Plac Masaryka) robi przyjemne wrażenie, ale tam przejdziemy się na osobną wycieczkę.
Browar ma na logo datę 1552. Nie oznacza ona oczywiście daty budowy browaru, a prawa do warzenia piwa, które wtedy otrzymał Pelhřimov. Browar w dzisiejszej formie powstał w ostatnich latach XIX wieku. Nazwa Poutnik pojawiła się dopiero w 2001 roku i jak chyba można się domyślić oznacza Pielgrzyma. My nie do końca zwiedzamy sam browar. Ten znajduje się przy ul. Piwowarskiej. W tym samym kwartale, przylegając do niego i do pensjonatu Lucerna przylega firmowa knajpa Poutnika - Restaurace U Vlasáků Střepina. Mieści się ona w łososiowej piętrowej kamienicy i zajmuje jego rozległy parter. Nieco przestraszyłem się widzących kasetonów piw Bohemia Regent i Pilsner Urquell.
Szkoda, że wycieczka nie przewidywała samego browaru, bo pewnie byłby ciekawszy niż lokal. Ten, choć rozległy i można się w nim zgubić - także z uwagi na mnogość wejść, nie jest szczególnie ciekawy. Dodatkowo w sobotni wieczór razi pustką, ale to musi być coś charakterystycznego dla czeskiego miasteczka, bo doświadczyliśmy tego raz jeszcze, nieopodal. Wnętrze jest nieco nijakie. Ciekawie wyglądają jedynie stare zdjęcia miasteczka i browaru oraz kalendarz na nagą kobietą. To wiele mówi o wystroju.
Wszystko byłoby w sumie do przeżycia, gdyby nie sedno tego miejsca. Piwo było kompletnie bez historii. W ciągu całego wyjazdu słabe piwo wypiłem tylko w Poutniku. Do wyboru była 10°, 11° i 12° oraz... Pilsner Urquell, który prawdopodobnie ratował sprawę. Piwa były bezpłciowe, jakby uwarzone w wielkim browarze koncernowym. Wodniste, z mikro goryczką. Na szczęście utopenec (marynowany serdelek) smakował tak samo dobrze/niedobrze (sami wybierzcie) jak zawsze. Mi smakował.
Restauracja przy browarze Poutnik to nie jest miejsce, które bym jakoś szczególnie polecał, ale biorąc pod uwagę, ile genialnych miejsc odwiedziliśmy, to jedno stanowi niewielki ich procent.
0 komentarze