Bałtów - JuraPark i Browar

09:00

Do tego browaru wybierałem się od samego początku jego istnienia. Właściwie od kiedy dowiedziałem się o nim, przyświecała mi myśl, by jechać tam z dziećmi. Sporo się od tamtego momentu wydarzyło i ostatecznie podróż doszła do skutku po dwóch latach. Wstrzeliłem się dokładnie w drugie urodziny Browaru Bałtów i jednocześnie na dwudziestolecie działalności JuraParku w Bałtowie. Jestem niezwykle wdzięczny, że udało mi się zabrać tam Hanię, bo oboje bawiliśmy się doskonale!

 

Wyjechaliśmy przed 8:00. Mimo że do Bałtowa jest zaledwie 240 kilometrów, to jazda świętokrzyskimi bezdrożami miała zająć aż trzy i pół godziny. Poza kawałkiem "eski" między Miechowem i Kielcami jedzie się strasznym opłotkami i w takich momentach zawsze doceniam drogi w moim województwie. Pogoda jest wspaniała, słoneczko, temperatura na wysokim plusie, chmur nie ma w żadnych prognozach. Idealnie.

Bałtów to wieś w Województwie Świętokrzyskim położona kilka kilometrów od Ostrowca Świętokrzyskiego, właściwie na granicy z Województwami Mazowieckim i Lubelskim. Historia Bałtowa jest dość długa, już Długosz o niej wspomina, ale nie wydaje mi się szczególnie zajmująca podobnie jak samo miejsce... gdyby nie Jura Park. Nie zrozumcie mnie źle, to piękne okolice, ale gdyby nie nasz cel, to nie pojechałbym tam. Jura Park położony jest w zakolu rzeki Kamiennej (są spływy nią!), w dużej części na wzgórzu, który rzeka opływa. Dokoła panuje spokój a zieleń Pogórza Iłżeckiego działa kojąco. Jest zwyczajnie pięknie.

Jura Park Bałtów powstał w 2004 roku jako pierwszy tego typu w Polsce. Stało się to po odkryciu śladów Allozaura na skale zwanej Czarcią Stopą. Pierwszą atrakcją był park dinozaurów, ale kolejnych stopniowo przybywało i dziś jest ich dużo. Same dinozaury to taki park, gdzie edukacyjna ścieżka prowadzi kolejnymi okresami geochronologicznymi i pokazuje żyjące w tam czasie dinozaury. Jest też muzeum z modelami i okazami i najważniejszy z punktu widzenia sześciolatki plac zabaw. Park dinozaurów zlokalizowany jest na wysepce i faktycznie można mieć wrażenie przebywania w Parku Jurajskim, wieczorem w czasie burzy musi być srogo.

Największą frajdą dla Hani były jednak atrakcje wesołego miasteczka. Ledwie osiągnęła wiek i wzrost, by móc z nich korzystać, najczęściej pod opieką, a trudno było ją z poszczególnych karuzel ściągnąć. Choć szczególnie nie nalegałem, ja też uwielbiam bujać się. Co było najlepsze? Zdecydowanie "młot", czyli bujająca się łódź, szarpiący jak szalony rollercoaster - mały dla dzieci, ale i tak mega szybki oraz znajdujący się w innej części parku duży rollercoaster, czyli tor saneczkowy. Jedzie się jakieś trzy minuty, ale z zawrotną prędkością i przez las, przez co jest to niesamowite przeżycie. Do tego jest cała masa innych rzeczy - kino 5D (Hani bardzo się to podobało, były emocje!), kulki, trampoliny, wspinaczki, zderzające się łódki, samochodziki, że serio - dzień to mało. A to tylko wesołe miasteczko.

Jest jeszcze niesamowite Safari, na które wyjeżdża się z przystanku autobusowego żółtym amerykańskim School Busem. Razem z przewodnikiem przejeżdżamy przez zagrody rozmaitych zwierząt - saren, wielbłądów, strusi, żubrów, bydła z całego świata i tak dalej. Bardzo fajne doświadczenie. Z autobusu można wysiąść i obejrzeć Polskę w Miniaturze, zjechać wyciągiem krzesełkowym (zimą jeździ się na nartach, a jakże - jest stok narciarski!) do Dolnego Zwierzyńca. Po drodze przejeżdża się też obok Słowiańskiego Wzgórza i Wioski Czarownic, na które nie wystarczyło nam już dnia. Zresztą wejdźcie sobie na stronę Bałtowskiego Kompleksu Turystycznego i zobaczycie, że Bałtów nie musi mieć żadnych kompleksów.

Gdy wróciliśmy z Safari było już po 18:00, Park wtedy się zamyka i zaczyna się życie wieczorne. Z racji tego, że byłem umówiony na spotkanie, udaliśmy się z Hanią do Browaru Bałtów na rekonesans gastronomiczny i zwiedzanie. Wybraliśmy, czym zapełnimy brzuchol i brzuszek i przyszedł po mnie Michał Czarnecki, kierownik produkcji w Browarze Bałtów. Zabrał mnie do browaru, a nie musieliśmy iść daleko, właściwie dużą jego część widać przez wielkie okno znajdujące się za barem i kilka mniejszych po jego prawej stronie.

 
No ale po kolei. Browar i restauracja mieszczą się w byłym budynku gospodarczym. Z zewnątrz to nowocześnie zaadaptowana tradycja. Ciemne, stare drewno, wielkie okna i logo browaru w widocznym miejscu. Restauracja wygląda efektownie. Ciągnie się przez nią długi bar, którego kolor jest kontrapunktem dla reszty wnętrza, a okno na browar jest strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak wielkie okna na ścianie na przeciwko. Całość utrzymana jest w jasnej tonacji drewnianych ścian i sufitu, cegły i kamienia. Całość dopełnia industrialne oświetlenie dające po zmroku ciepłe światło. Jest nieco rustykalnie, bez kropki nad i, ale też bez przesady. Obsługi jest dużo, jest uprzejma i - jakby to napisał mistrz słowa Kuba Niemiec - estetycznie dodatnia. Równie fajny wydaje się być ogródek, jest bardzo duży i wciska się długim jęzorem pomiędzy sąsiednie budynki kompleksu turystycznego. Stoliki otoczone są zielenią a od góry przestrzeń zamykają żółte parasole z logo browaru.

 
Po drugiej stronie okna wyraźnie widać, że wnętrze było stajnią. Szczególnie gdy Michał wskakuje do "magazynu". Kiedyś było to miejsce na siano, dziś na różne duperele. Od razu wrażenie robi na mnie skala browaru. Wszystko wydaje się takie duże. Lśniąca miedzią warzelnia z Kaspara Schulza zdaje się być potężniejsza niż faktyczne 20 hektolitrów i jak zawsze robi wrażenie jakością wykonania. Podobnie tanki, jest ich dużo i sprawiają wrażenie wielkich z uwagi na swoją smukłość. Poustawiane są tak, że sprawiają wrażenie wytoczonych pod wymiar stajni. Tankofermentorów jest dwanaście, wszystkie mają pojemność 40 hektolitrów. Tanków leżakowych jest sześć, dwie czterdziestki i cztery dwudziestki. W tyle ustawiony jest rozlew butelkowy i jedynym odczuwalnym brakiem jest pasteryzator, ale jest już zaplanowany. Wszystko elegancko połączone ze sobą i lśniące.

 
Zaczęło się już Euro i na telebimie i tv w restauracji można było oglądać mecze a po godzinie 20:00 swoją pracę rozpoczął DJ. Nie ukrywam, że muzyka ruszała mnie bardziej niż chłosta, jaką wcześniej Hiszpanie sprawili Chorwatom. Ja zamówiłem burgera w bułce orkiszowej  z szarpaną wieprzowiną. "Najwyżej jeszcze czymś popchnę później" - myślałem. Gdy skończyłem byłem jednak tak pełny, że nie byłem w stanie myśleć o żadnym jedzeniu. Przy okazji to bardzo dobry burger, jeden ze smaczniejszych, jakie jadłem. Do tego deseczka piw i byłem kontent - na niej Lager (na duży plus), Pszenica (na większy plus), APA (dość przeciętne), Miodowe (no miodowe) i Oatmeal Stout (bardzo smaczny). Wcześniej na chłodzenie wypiłem małego Pilsa i okazał się bardzo smaczny, ładnie nachmielony, może ciut zbyt pełny, oraz NEIPA, które było stylowe, rześkie, ale bez większego szału, którego oczekuje się po współczesnych piwach w tym stylu. Haneczka dostała wypasioną lemoniadę i stripsy z kurczaka z frytkami ("i keczupem!"). Ogólnie bardzo fajne to miejsce, które okazało się znacznie fajniejsze, niż się spodziewałem. Bo wiecie, byłem w niejednym parku rozrywki i wszelkie strefy gastro to takie bardziej "byle co i na szybko, i jeszcze na wagę", więc obecność restauracji z browarem to piękny wyróżnik JuraParku w Bałtowie. Co ciekawe to nie jedyna restauracja na jego terenie - Bałtowski Zapiecek, który serwuje tradycyjną kuchnię, a karta dań wygląda tak, że można by ją poślinić w czasie przeglądania.
 

Bardzo żałuję, że rano musieliśmy się wpakować do auta i wracać. Czuję, że Hania cały dzień bawiłaby się świetnie, a ja razem z nią. Miejsce jest super! Każdy, kto jeździ z dziećmi po takich miejscach, będzie zadowolony. A jeśli ktoś pojedzie dla samego tylko piwa, to nie będzie żałował. Browar jest bardzo ładny a piwa są na dobrym poziomie!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy