Břevnovský klášterní pivovar

09:30

Już od dawna marzyłem o powrocie do Pragi, do włóczenia się po ulicach i uliczkach tego jednego z najpiękniejszych miast Europy. Marzyłem o kilku dniach i oto się udało w maju. Wyjazd w środę, powrót w niedzielę. Trzy pełne dni w stolicy Czeskiej Republiki, jeden wieczór i jedno dopołudnie. Potrzebowałem tego bardzo. Udało mi się posmakować czeskiej klasyki, posiedzieć w bezpretensjonalnych knajpach, pokibicować czeskiej reprezentacji hokejowej w ich wielkim sukcesie, a przede wszystkim pochłonąć atmosferę. Trochę się działo! Dziś zabieram was nie do pierwszego browaru, jaki odwiedziłem, był bowiem trzeci, ale w nim nie byłem nigdy wcześniej. Oto Břevnovský klášterní pivovar sv. Vojtěcha.

 

Dzielnica Břevnov to część Pragi 6, w zachodniej części miasta. Pierwsze wzmianki o Břevnovie pochodzą z X wieku. Na początku XX wieku Břevnov otrzymał prawa miejskie a kilkanaście lat później został częścią Pragi. Jadę tu tramwajem spod Hradczan, gdzie wizytowałem jeden z moich ulubionych browarów - Pivovar Strahov. Szeroka dwupasmowa droga z torowiskiem nie jest szczególnie zatłoczona w godzinach wczesno-obiadowych. Po góra dziesięciu minutach wysiadam koło klasztoru Benedyktynów. Bryła monasteru skąpana jest w promieniach majowego słońca, co w połączeniu z otoczeniem czyni krajobraz sielankowym.


Klasztor został założony w 993 roku przez księcia Bolesława II Pobożnego i św. Wojciecha. Powstał na terenach podmokłych, by w ten sposób zamknąć mistyczne przejście ze świata demonów do świata ludzi. Barokowe zabudowania, które widzicie na zdjęciach, pochodzą z XVIII wieku. Dziś klasztor jest odnowiony. Z daleka rzuca się w oczy wyrazista biel murów i stonowana rdzawa czerwień dachów.

Gdy przeszedłem przez bramę znalazłem się w innym świecie. Oto rozpostarł się przede mną wielki ogród ze starannie przyciętym trawniczkiem i równo zasadzonymi drzewami. Dominuje zieleń. Na środku tego dużego ogrodu znajdują się dwa pawilony. Jeden to budynek gospodarczy, drugi pełni obecnie funkcję restauracji. Okazuje się, że browar nie znajduje się w niej, a mieści się w budynku jakieś 100 metrów na południe od niego. Ale o tym później.

Jest sielankowo. Upalny dzień przyciągnął sporo ludzi, tylko Czechów, którzy kryją się w cieniu restauracyjnych parasoli. Poza tym to normalny dzień pracy. Przed browarem stoją zaparkowane samochody, przy których krzątają się browarnicy. W zachodniej pierzei klasztoru, na klasztornym placu mieści się... mechanik samochodowy. Jak to u mechanika - praca wre. Poza restauracją, na przeciw jej ogródka, jest jeszcze sklepik, w którym można kupić piwo na wynos i posilić się przekąską. Zanim poszedłem do właściwego browaru, postanowiłem wzmocnić się piwem.

Wnętrze restauracji, podobnie zresztą jak sam klasztor, mogłoby w prosty sposób być scenografią historycznego filmu. Białe ściany, ciemne drewno stropów, masywne drewniane meble. Gdyby usunąć kilka technologicznych gadżetów można by przenieść się dwieście lat w przeszłość. Klimat budują duży kominek i stare narzędzia i przyrządy. Jest bardzo ładnie, ale też bezpretensjonalnie, jakby miejsce nie zmieniło się od stuleci. Ubrani identycznie kelnerzy typowo dla tego zawodu nie uśmiechają się do klientów, ale są uprzejmi. Między sobą pozwalają sobie na więcej luzu. Atmosfera jest niespieszna, ale też ani przez chwilę nie poczułem się niezaopiekowany. Na początek zamawiam od razu dwa piwa, bo nie lubię się rozdrabniać, a pić się chce. Duże piwo kosztuje tu 65 koron, więc około 10 zł. Najpierw Svetle - z lekkim masełkiem, przyjemnym ciałem i wyrazistą goryczką. Smaczne, ale im dalej, tym bardziej miałem wrażenie, że drugiego bym nie wypił, bo koniec końców zrobiło się męczące. Tmave za to jest bardzo klasyczne i smakowite. Dominują w nim kawa i kapuczina. Delikatne, lekkie, ale też gładkie. Przepyszne! Na koniec w szkle ląduję IPA. To też efekt zmian w piwowarstwie, trudno dziś znaleźć browar, który w ofercie nie ma piw nowofalowych, dużo wody upłynęło w Wełtawie, od kiedy byłem tu ostatnio. IPA niestety przypomina piwa, jakie pojawiały się w Polsce w 2014 roku. Landrynkowa, lekko toporna, nawet maślana, z zalegającą goryczką. Może mieć swoich fanów, ale ja do nich należeć nie będę.

W szynku siedzi się przyjemnie, ale nabrałem odwagi, by wbić się do klasztornego browaru. Okazuje się, że wrota uchylone są nie tylko na pokaz i nikt nie robił problemu, bym wszedł do środka i porobił sobie zdjęcia. Nikt też nie zagadywał, nie zaczepiał i nie chodził za mną. Lubię tak. Browar Benedict zaskoczył mnie gabarytem, spodziewałem się czegoś mniejszego. Browar działa od 1899 roku, ale rzecz jasna sprzęt jest w dużej części nowoczesny. Wzrok przyciąga duża miedziana warzelnia, przy której uwija się sladek (piwowar). By do niej dojść trzeba się zanurzyć w szpaler ustawionych po dwóch stronach tanków. Przed nimi jest jeszcze rozlew, przy którym pracują dwie osoby, a po przeciwnej stronie budynku znajduje się sklepik, w którym dostaniecie duże plastikowe flaszki z piwem. Do wyboru jest kilkanaście różnych piw.

Polecam wycieczkę do klasztoru i szynku. Miejsce zdaje się znajdować poza utartymi szlakami turystycznymi (w odróżnieniu od wspominanego Strahova), jest klimatycznie i wystarczająco smacznie, by się tam specjalnie wybrać. Dla samego klasztoru warto by się wybrać, a argumenty piwne są już nie do zbicia.

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy