Browar Koło

09:00

Dziś zabieram was do Wielkopolski, na Ziemię Kaliską, do miejscowości Koło, do której rzucił mnie zawodowy los. W Kole działa browar Koło i muszę przyznać, że uwielbiam takie przypadki i odkrycia. Ale to coś więcej niż tylko brewpub. To restauracja Beefteka i delikatesy mięsne Delibeef. Zapraszam na spacer po pogrążonym w lovecraftowskim mroku Kole.

Napisałem powyżej, że do Koła rzucił mnie zawodowy los. No ale nie do końca los, po prostu, gdy spojrzałem na lokalizację miasteczka, bez wahania wszedłem w ten temat. Otóż Koło leży an granicy z Łódzkiem, a obok są Uniejów i Turek, które odwiedziłem przy okazji naukowego wyjazdu do Konina. Tak, to właśnie Browar Wiatr i Browar Turek były dla mnie ważną motywacją podjęcia nowego zawodowego wyzwania. Kiedy jednak wszedłem na Piwną Mapę Polski, oczom moim ukazała się żółta gwiazdka w samym Kole. Browar Koło działa od końca 2021 roku i jakoś nie utkwił mi w pamięci, a przeglądam mapę regularnie. Nazwę to intuicją oraz miłym zbiegiem okoliczności. Rozumiecie, że tym chętniej jechałem do pracy, prawda?


Droga do Koła to czysta przyjemność, najpierw S1, Potem A1 a potem A2, z której już tylko kilka kilometrów zostaje do browaru. Ja postanowiłem jeszcze trochę połazić po miasteczku, by poczuć lokalny klimat. Początek grudnia okazał się być jednak chłodny i mglisty. Było niczym w Providence sprzed stu lat, które tak "pięknie" zostało sportretowane przez mistrza grozy. Koło zbudowane zostało po dwóch stronach Warty. Ulokowane zostało w XIV wieku przesz Kazimierza Wielkiego na wyspie rzecznej, to obecnie mniejsza cześć miasta. Tam mieści się Ratusz, którego klasycystyczny portyk przypomina bardziej miasteczko w USA, a gotycka wieża ledwo wychyla się z mgły; rynek, i stary kościół. Po drugiej stronie Warty powstał przemysł i duże osiedla mieszkaniowe. Tu też mieści się browar.


Browar Koło i Beefteka, w której się on znajduje, wyróżniają się za sprawą eleganckich neonów. Sprawiają one, że aż chce się wejść do środka restauracji z której pulsuje przyjemne ciepłe światło. Jeden z neonów oznacza Ogrody, ale te z uwagi na porę roku są nieczynne. Tam ponoć znajduje się beerwall do samodzielnego nalewania piwa. Wnętrze to modny loftwy open space, ale bardzo przy tym przytulny i zaskakujący. Pierwsze zaskoczenie to kadź zacierno-warzelna, która stoi tuż przy barze i wejściu, koło której stoją dwa stoliki. Drugie zaskoczenie to klimatyczna antresola, która znacząco zwiększa pojemność lokalu. Wystrój jest zgodny z dzisiejszymi standardami i modny - surowa instalacja elektryczna, a la industrialne oświetlenie, białe ściany, czarny sufit, miękkie siedziska. Siedziałem tam kilka godzin, wróciłem nazajutrz i czułem się bardzo dobrze, a to ważne.

Obsługa jest bardzo miła i uczynna. Kolejne piwa pojawiają się w odpowiednim tempie, można się o nich czegoś dowiedzieć. Jedzenie to przede wszystkim wołowina, ale wegetarianie też znajdą coś dla siebie. Plus za dania keto. Jeśli chodzi o piwo to jest głównie standard, choć pojawiają się ciekawostki. Żałuję, że nie trafiłem na Pine IPA. Dostępne są - Pils, Pszenica, Miodowe i IPA, a także Niskoalkolowe 0,4%, więc de facto bezalkoholowe. Pils jest nieklarowny, ma średnią pełnię, głównie słodowy, ale ma zaznaczoną gorycz. Lekkie nuty poziomkowe niekoniecznie mi pasują w pilsie, ale całość kompozycji jest dość smaczna. Pszenica za to jest dość nijaka - "malutki bananek i malutki goździczek w aromacie", tak sobie o tym napisałem. W smaku jest za to turbowytrawnie i tak bardzo goździkowo, że piwo pachnie jak apteka wypełniona goździkami, przy czym skojarzenia aptecznego nie mogłem się już pozbyć. Mało apetyczne. IPA 15° to klasyczne oldskulowe piwo, gorzkie i owocowe, z niespełnioną na szczęście obietnicą karmelu, którego spodziewałem się po kolorze piwa. Nazajutrz do obiadu spróbowałem Niskoalkoholowego, które był nieco brzeczkowe, ale też dość przyjemne.

Pierwszego dnia byłem umiarkowanie głodny, więc zdecydowałem się na tatar wołowy, z opisu którego nie rozumiałem za wiele, bo moje chamskie podniebienie nie zna majonezu ze szpiku kostnego czy sera Gruyere. Boczniaki to dla mnie grzyby, a plastyczne żółtko brzmi mało jadalnie. No i to był zdecydowanie najlepszy tata jaki jadłem w życiu. Bardzo interesująca kompozycja smakowa. Drugiego dnia na obiad po ciężkiej pracy wybrałem Burgera "Francuska Cebula", który był pysznie przyrządzony i najadłem się jak dziki. Nie mogę doczekać się kolejnych smaków!

 
Bo pisząc te słowa wiem, że do Koła wrócę niechybnie. Mam zamiar zajrzeć, spróbować, posmakować. Liczę że 2025 rok przyniesie kolejne podróże służbowe i takie zaskakujące odkrycia!

Zobacz także

0 komentarze

Obserwatorzy